"Odliczam do 10, aż się rozryczysz". Reportaż "GW" o tym, jak Andrzej Skworz traktował pracowników "Press"

- Po czasie zrozumiałam, że doświadczyłam przemocy psychicznej. I to się za mną ciągnie - wyznała Anna, była pracownica "Press". Kilkadziesiąt osób związanych z magazynem zdecydowało się opowiedzieć o kulisach pracy w redakcji zarządzanej przez Andrzeja Skworza.

2023-05-25, 14:32

"Odliczam do 10, aż się rozryczysz". Reportaż "GW" o tym, jak Andrzej Skworz traktował pracowników "Press"
Andrzej Skworz do pracownicy: odliczam do 10, aż się rozryczysz.Foto: PAP/Piotr Wittman

"Gazeta Wyborcza", w której znajduje się opis sprawy, rozpoczyna artykuł od przytoczenia słów pisarki Agnieszki Szpili, które wypowiedziała podczas konkursu dziennikarskiego - gali nagrody Grand Press w grudniu 2022 roku.

Grand Press

- Tydzień temu wydarzyło się wokół tej nagrody w moim życiu coś tak bardzo nieprzyjemnego i przemocowego, że (…) niestety nie mogę tej nagrody przyjąć. Cytując słowa osoby, która tej przemocy dopuściła się wobec mnie, musiałabym się tego całe życie wstydzić - powiedziała wówczas pisarka. 

Agnieszka Szpila w jednym z wywiadów powiedziała, że tydzień przed wspomnianą galą zadzwoniła do redaktora naczelnego magazynu "Press" i przewodniczącego jury Grand Press Andrzeja Skworza. Miała wtedy zapytać go, czy mogłaby przez chwilę zabrać głos na gali, mimo tego, że przemawiać mogą tylko nagrodzeni dziennikarze i pisarze.

W wywiadzie dla "Krytyki Politycznej" wskazała, że Skworz zaczął ją upokarzać i "zachowywał się po chamsku". - Cynicznie się ze mnie naśmiewał, zarzucał skrajny egoizm, twierdząc, że chcę grać tylko na siebie - wspominała. 

REKLAMA

"Gazecie Wyborczej" pisarka przekazała, że "nigdy wcześniej nie rozmawiała ze Skworzem". Jak dodała, "mógł po prostu powiedzieć, że nie może, bo musi się trzymać scenariusza, ale on przez dziesięć minut wolał mnie czołgać".

Historia 40 innych pracowników

Dziennik opisał relacje blisko 40 osób, które zgodziły się opowiedzieć o pracy w "Press". Sylwia, która przed laty pracowała tam jako dziennikarka, wskazała, że "wszędzie bywało nerwowo, ale nigdzie - a pracowałam w kilku redakcjach, także w tych staroświeckich - nie niosło to za sobą braku szacunku".

Byli pracownicy przywołali także historię Krzysztofa, asystenta, który do redakcji trafił w 2010 roku i pozostał w niej przez sześć lat. Jak wskazał Piotr Szaran - wówczas informatyk - "Skworz widział Krzyśka i dostawał szału". - Wyzywał od kretynów, kiedy nie było go w pobliżu. Albo gdy uznał, że źle zamiótł w kuchni, rzucił do Renaty (zastępczyni redaktora naczelnego): "Zobacz, co ten idiota zrobił, nawet nie potrafi posprzątać!" - opisywał. Jak podkreślił, "nikt nie reagował. Ja też. Chyba dlatego, że Krzysiek się nie skarżył".

"Jestem nieudolny, za wolny"

Krzysztof sam zdecydował się na rozmowę z "GW" i także opisał te wydarzenia. - Słuchałem od prezesa Skworza, że jestem nieudolny, za wolny, zwracał się do mnie "ty kosmito". Raz zrugał mnie, bo - jego zdaniem - źle podlałem kwiaty na balkonie - wspominał.

REKLAMA

- Innym razem zarzucił chamstwo, bo nie spodobał mu się sposób, w jaki zapukałem do jego gabinetu. Raz powiedział przy wszystkich, że mam napisać prośbę o rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, wydrukować i podpisać. Zdenerwował się, bo za późno wysłałem faktury do klientów, co rzeczywiście było błędem. Ale dokument schował do szuflady i powiedział, że jeśli jeszcze raz nie wykonam zadań zgodnie z jego oczekiwaniami, skorzysta z tej opcji - powiedział. - Za moimi plecami śmiał się, że drzwi do biura "otwieram jak paralityk" - relacjonował.

Kolejną osobą, która zdecydowała się na rozmowę z "GW", jest Monika, która opowiedziała o tym, jak pewnego dnia trafiła do szefa na dywanik. - Drzwi zostawił otwarte i w kółko głośno powtarzał, jaki rzekomo wielki błąd popełniłam: "K***a, nie wierzę, jak mogłaś" - przywołała. 

- Miał pretensje, że z klientem na jego prośbę przeszłam na ty. Wyjaśnienia do niego nie docierały. Rzuciła mi się wtedy w oczy książka o manipulowaniu ludźmi, którą trzymał na półce. Lubił też kontrolować. Żaden e-mail, oferta czy zaproszenie nie mogły wyjść bez jego akceptu - opowiadała.

Czytaj także:

"Odliczam do 10, aż się rozryczysz"

"A teraz odliczam od 1 do 10. Aż się rozryczysz i wyjdziesz" - miał się do niej zwrócić na koniec rozmowy. Monika w pracy w magazynie wytrzymała pół roku, a kolejne pół zajęło jej dojście do siebie.

- Przyszły lęki i tiki nerwowe. Nie spałam albo budziłam się z krzykiem. Dużo płakałam, kłóciłam się z partnerem. Poszłam do psychoterapeuty, dowiedziałam się, że moje poczucie własnej wartości zostało zdeptane. Pierwsze CV wysłałam po pół roku - wyznała.

Inna z pracownic oceniła, że "najgorzej miały starsze i niezbyt atrakcyjne kobiety". - Można było usłyszeć: "Idź na spacer z psem i poszukaj rozumu" albo: "Lepiej piszesz, niż mówisz" - wspominała. Jak dodała, "dziwne było to, że rzadko ktokolwiek protestował". - Ludzie bali się jednak konfrontacji i wyśmiania - oceniła.

Jak zaznaczyła, "nie chodziło tylko o kobiety". - Andrzej w taki sam sposób traktował mężczyzn. Kluczem było to, jak kogoś postrzegał: jeśli uznał za słabego, dojeżdżał. Gdy ktoś zdecydowanie mówił "nie", wycofywał się. Odeszłam po sześciu miesiącach. Poszło o styl pracy, atmosferę. Nigdy nie widziałam tak zastraszonego zespołu - mówiła.

REKLAMA

Skierowanie do szpitala psychiatrycznego

Anna, kolejna z dziennikarek, w redakcji wytrzymała sześć miesięcy. Po odejściu lekarz skierował ją na oddział dzienny szpitala psychiatrycznego, czego powodem były zaburzenia lękowe. - Czułam się zerem i przekonywałam lekarzy, że to moja wina. Ta praca, tłumaczyłam, jedynie mi pokazała, że jestem do niczego. Dopiero po czasie zrozumiałam, że doświadczyłam przemocy psychicznej - wyznała.

Dziennikarka Anna Wittenberg 10 lat temu przeprowadziła wywiad z pracownikami "Press". Jeden z nich wyznał wówczas, że "wymagano od nas bardzo dużo, mieliśmy być najlepsi, ale zarządzanie redakcją odbywało się przez terror i mobbing". - Na porządku dziennym były wrzaski i przekleństwa - mówił. - Odchodząc, usłyszałem, że przez lata nie napisałem ani jednego dobrego tekstu - wyznał z kolei inny pracownik.

Andrzej Skworz ocenił z kolei, że "przez 27 lat nikt nie zgłosił problemów psychicznych ani mnie, ani naszym redaktorkom czy redaktorom". - Bywało, że zgłaszano się z problemami fizycznymi, wtedy pomagaliśmy, załatwialiśmy specjalistów, odwiedzaliśmy w szpitalu. Zdarzało się, że ktoś nie pracował przez pół roku i więcej - skomentował.

Czytaj także:

Źródło: "Gazeta Wyborcza"

jb

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej