Tajemnicze światło nad Polską. Podobny efekt wywołali kiedyś Rosjanie
Nietypowe zjawisko, które można było zobaczyć w czwartek na polskim niebie, wywołało dyskusję w sieci. Na zdjęciach opublikowanych w mediach społecznościowych widać rozległą, jasną chmurę, wyraźną linię światła. Popularyzator nauki Karol Wójcicki tłumaczy w rozmowie z nami, co spowodowało taki efekt.
2024-05-03, 13:55
Paweł Kurek, dziennikarz polskieradio24.pl: Wczoraj po godzinie 22 na niebie było widoczne osobliwe zjawisko. Olbrzymia smuga światła, czy chmura, przemieszczała się nad Polską w kierunku północnym. Pisał pan o tym na swoim naukowym blogu.
Karol Wójcicki, popularyzator nauki, autor bloga "Z głową w gwiazdach": Wczoraj wieczorem tysiące ludzi w całym kraju, którzy wylegli na zewnątrz poszukiwać zorzy polarnej - która swoją drogą pojawiła się krótko po dwudziestej pierwszej i całkiem ładnie zdobiła północne niebo - było w stanie zobaczyć dosyć niecodzienne zjawisko, bo jeszcze krótko przed dwudziestą drugą nad naszymi głowami pojawił się jasny punkt, który był otoczony taką świetlistą chmurą. Ten punkt powoli przemieszczał się w stronę północnego horyzontu. Obiekt wyglądał jak efekt pracy silników rakietowych rakiety drugiego stopnia na orbicie okołoziemskiej, ale przez pewien czas trudno było ustalić, z czym tak naprawdę mieliśmy do czynienia.
Co to konkretnie był za obiekt?
Wszyscy wiedzieli, że około godziny wcześniej wystartowała z Kalifornii rakieta Falcon 9, ale wydawało się, że trochę za wcześnie, aby szykowała się ona już do deorbitacji. Jednak dokładniejsza analiza, zwłaszcza po tym, gdy pojawiły się w internecie dane orbitalne tego obiektu, pozwoliła potwierdzić, że faktycznie to, co widzieliśmy, co widziało setki ludzi i drugie tyle pewnie to sfotografowało i nagrało na filmach, to był efekt pracy silników rakiety drugiego stopnia. Falcon 9 nad Europą odpalił te silniki po to, aby spowolnić swój lot, a następnie po przeleceniu nad biegunem północnym wejść w atmosferę w okolice Alaski i spłonąć w atmosferze już gdzieś nad Oceanem Spokojnym. To było zakończenie pracy rakiety, która chwilę wcześniej uwolniła na orbitę polarną dwa satelity obserwacyjne firmy Maxar. Mają one za zadanie prowadzić obserwację Ziemi na takiej szczególnej orbicie, dzięki czemu w ciągu doby mogą zmapować prawie cały świat. Mieliśmy duże szczęście, że byliśmy w stanie zobaczyć to właśnie nad Polską.
W naszej części świata nie obserwujemy zbyt często takich zjawisk.
To jest absolutnie standardowa procedura i nie było w tym nic niezwykłego poza tym, że wydarzyło się to w bardzo sprzyjającym momencie, czyli podczas przelotu nad Europą i gęsto zaludnionym terenem. W dodatku nad Polską panowała wtedy ładna pogoda i był wczesny wieczór. U nas co prawda było już ciemno, ale na wysokości około 100-200 km nad naszymi głowami wszystko, co przelatuje, jest w zasięgu promieni słonecznych, które z tamtej wysokości są dobrze widoczne, więc gdy odpaliły się silniki podczas takiego przelotu nad Polską, to gazy wyrzucane przez tę rakietę zostały pięknie podświetlone przez słońce i dlatego dawały taki efekt. Zwykle tego typu rzeczy zdarzają się raczej gdzieś nad terenami zupełnie niezamieszkałymi. Często to się w ogóle odbywa nad oceanem, co wynika z prostej matematyki, ponieważ ponad 70 proc. powierzchni naszej planety to właśnie morza i oceany.
REKLAMA
Możliwość dostrzeżenia gołym okiem z Ziemi odpalonych na orbicie silników rakiety jest również czymś standardowym?
Tym razem niestandardowe w tym wszystkim było to, że wydarzyło się bardzo szybko. Tutaj okazało się, że SpaceX po wyniesieniu tych dwóch satelitów obserwacyjnych zdecydowało się na deorbitację nawet przed końcem pierwszej orbity, co było dosyć niespodziewanym działaniem i trochę zbiło nas wszystkich z tropu, bo nikt nie przypuszczał, że tak szybko zdecydowali się wykonać taki manewr. Doszło do tego niecałe półtorej godziny po starcie z Kalifornii. Sama rakieta spłonęła już później w atmosferze, ale dwa satelity zostały umieszczone prawidłowo i wykonują swoje zadania.
Wysnuł pan na początku teorię, że być może to był słoneczny żagiel NASA. Skąd ten pomysł? Czym jest słoneczny żagiel?
To niestandardowe zachowanie rakiety Falcon 9 i deorbitacja na tak wczesnym etapie skłoniło nas do poszukiwania trochę innego rozwiązania. Wiele osób zwróciło uwagę, że kilka dni temu, 24 kwietnia, NASA wyniosła pewną misję kosmiczną - ACS3. To jest misja testowa, niewielki satelita, który ma na niskiej orbicie okołoziemskiej testować tzw. żagiel kosmiczny. To jest takie rozkładane płótno o rozmiarach około 9 metrów, które ma stanowić nowy rodzaj napędu w dalekich misjach kosmicznych. Takie obiekty nie zużywają paliwa do przemieszczania się, tylko wykorzystują ciśnienie promieniowania słonecznego po to, żeby napędzać statek kosmiczny do dalszej podróży.
Zabawnym zbiegiem okoliczności okazało się, że trajektoria przelotu tego obiektu nad Polską była taka, że on przelatywał praktycznie po tej samej trasie po niebie, co Falcon. Gdy widzieliśmy to dziwne zjawisko na niebie - a podejrzewaliśmy, że to może być trochę za wcześnie na takie fajerwerki ze strony Falcona - to zacząłem przypuszczać, że być może były to już manewry przeprowadzane właśnie przez tego niewielkiego satelitę.
Co prawda one wydawały się trochę na wyrost w stosunku do tego rodzaju satelitów, ale jak pokazało nam doświadczenie ostatnich lat, gdy pojawiają się tego typu nowe obiekty na naszej orbicie, jak na przykład miało to miejsce w 2016 roku, gdy pojawiły się pierwsze Starlinki na niebie, to niewielkie satelity mogą rzeczywiście dać dosyć spektakularny efekt. Stąd tutaj zbieżność orbity, czasu przelotu i to, że nie wiedzieliśmy, czego się można było spodziewać, mogło skłaniać do tego, że to rzeczywiście mógł być ten satelita. Ale później, gdy pojawiły się w internecie już dane orbitalne Falcona 9, gdy mogliśmy porównać sobie moment jego przelotu, no to już w zasadzie nie było żadnych wątpliwości.
REKLAMA
A kiedy nad naszymi głowami zostanie rozpostarty kosmiczny żagiel NASA?
On ma rozwinąć się dopiero za kilka, kilkanaście dni. I wtedy będziemy mogli wrócić do jego obserwacji.
Ten obiekt również będzie można dostrzec gołym okiem?
On najprawdopodobniej będzie całkiem nieźle odbijał promienie słoneczne, ale satelity tego rodzaju raczej nie powinny być bardzo jasne. Być może będzie miał jasność porównywalną z najjaśniejszymi gwiazdami na niebie. Niektórzy wskazują, że może być to jasność porównywalna np. z Syriuszem, czyli gwiazdą nieba zimowego, która jest najjaśniejszą gwiazdą na niebie. Ten satelita ma również w ramach eksperymentów dokonać zmiany orbity. Takie zmiany orbit wymagają odpalenia silników korekcyjnych i my przypuszczaliśmy, że właśnie ten moment mogliśmy wczoraj zarejestrować. Ale faktycznie w tym przypadku to był efekt pracy dużo potężniejszych silników drugiego stopnia Falcona 9, a nie tych niewielkich silników korekcyjnych. No ale w sytuacji, w której dużo się dzieje, a mało wiemy, różne teorie przychodziły do głowy.
Podejrzewam, że z perspektywy miłośników nauki, takich osób jak pan, wszystko, co się dzieje na niebie nietypowego, jest fascynujące?
Tego typu zjawiska przyciągają pod rozgwieżdżone niebo tysiące osób, które chcą zobaczyć coś takiego na własne oczy. Z punktu widzenia popularyzatora nauki bardzo mnie to cieszy. Warto wspomnieć, że wczoraj tym wydarzeniem wieczoru miało być coś zupełnie innego. Mieliśmy burzę magnetyczną całkiem przyzwoitej klasy, która dała nam widoczność zorzy polarnej na niebie. Gdy tylko pojawiły się na wykresach informacje o tym, że taka powinna się pojawić, ja sam dałem sygnał w mediach społecznościowych, żeby wszyscy ruszyli pod niebo i jej wypatrywali.
Dzięki temu zobaczyliście coś więcej - odpalone silniki Falcona 9.
Tak, ale z podobną sytuacją mieliśmy już też do czynienia w naszej części świata. 5-6 lat temu było widać, jak zza wschodniego horyzontu wylatuje podobna świecąca chmura. Wtedy tego też nie mogliśmy w pierwszej chwili zidentyfikować. Okazało się, że był to wówczas test pocisku balistycznego Topol wystrzelonego przez Rosjan z poligonu znajdującego się na wschód od Ukrainy. To był pocisk balistyczny zdolny do przenoszenia głowic nuklearnych. Ale takich "zjawisk" nie chcemy na naszym niebie oglądać.
REKLAMA
Co w okresie wiosennym, poza zorzą i być może innymi zjawiskami mniej przewidywalnymi, możemy zobaczyć na polskim niebie?
Z punktu widzenia miłośników astronomii zaczął się nam bardzo wyjątkowy czas w roku. Trwa teraz taki dwutygodniowy okres, mniej więcej do 15 maja, kiedy mamy najlepszy czas widoczności Drogi Mlecznej. Ta jasna wstęga widoczna na naszym niebie to nasza galaktyka. Skupisko setek miliardów gwiazd, których częścią jest Słońce. I właśnie na wiosnę, nad ranem, przed świtem, jesteśmy w stanie zobaczyć jasne centrum naszej galaktyki, które pięknie wędruje nisko nad południowo-wschodnim horyzontem. W drugiej połowie maja noce będą krótkie i jasne, więc dostrzeżenie Drogi Mlecznej będzie dużo trudniejsze. Warto zatem z tej szansy skorzystać już teraz. Dwa najbliższe tygodnie to świetny czas, żeby spoglądać w niebo.
REKLAMA