Problem z religią w szkołach. "Nikogo nie interesują długofalowe skutki tego bałaganu"

Żeby w Polsce była możliwa mądra reforma edukacji religijnej dzieci i młodzieży, czymś koniecznym jest określenie przez polityków i biskupów, jak rozumieją religię i w jaki sposób chcą oddzielić przekaz wiedzy religijnej od katechezy. Gdy się tego wcześniej nie ustali, to wszelkie debaty o reformie są stratą czasu i niepotrzebnym biciem piany - mówi ks. prof. Andrzej Kobyliński dla portalu polskieradio24.pl. 

2024-05-30, 16:40

Problem z religią w szkołach. "Nikogo nie interesują długofalowe skutki tego bałaganu"
Chcą zmieniać lekcje religii. "Nie rozumieją istoty problemu". Foto: EastNews/LUKASZ SZELAG/REPORTER
  • Warszawa jako pierwsze miasto w Polsce zakazała krzyży w urzędach. - To, co dziwi w decyzji prezydenta Warszawy, to przede wszystkim sposób jej podjęcia i zakomunikowania. Warszawski ratusz zastosował zwykłą decyzję administracyjną, która nie była poprzedzona żadną debatą społeczną. To fatalny błąd - uważa ks. prof. Andrzej Kobyliński.
  • Młodzi Polacy odchodzą od Kościoła. - Polska jest najszybciej sekularyzującym się społeczeństwem w całym świecie - przypomina duchowny.
  • Zdaniem etyka konieczna jest m.in. rewolucja w nauczaniu religii. - W Polsce należy przede wszystkim oddzielić nauczanie religii jako przekaz wiedzy o chrześcijaństwie i innych wyznaniach od katechezy, która łączy się z ewangelizacyjnym przekazem wiary - wskazuje rozmówca polskieradia24.pl.

Sylwia Bagińska, dziennikarka portalu polskieradio24.pl: Stało się. To prezydent Rafał Trzaskowski zadecydował o zdjęciu krzyży w urzędach. Ta decyzja jest zaskakująca?

Ks. prof. Andrzej Kobyliński, filozof i etyk, kierownik Katedry Etyki UKSW w Warszawie, absolwent Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie: Trochę tak. Przynajmniej dla dużej części ludzi wierzących i religijnych. Niewątpliwie ta decyzja zaszkodziła politycznie prezydentowi Warszawy. Z najnowszego sondażu IBRiS dla Onetu wynika, że wypadł on z czołówki polityków cieszących się największym zaufaniem Polaków. Gdy chodzi o obecność krzyży w urzędach, podobne problemy występują także w innych krajach. Dlatego należy ze spokojem przyglądać się temu, co się dzieje obecnie w Warszawie. To jest część współczesnych wojen kulturowych. W Polsce nie dzieje się nic nadzwyczajnego. Prawie identyczne spory światopoglądowe mamy także w innych państwach.

To, co dziwi w decyzji prezydenta Warszawy, to przede wszystkim sposób jej podjęcia i zakomunikowania. Warszawski ratusz zastosował zwykłą decyzję administracyjną, która nie była poprzedzona żadną debatą społeczną. To fatalny błąd. Nie wiem, kto doradza prezydentowi Warszawy w kwestiach religijnych. W Urzędzie Miasta Stołecznego Warszawy zapomniano o tym, że delikatnych spraw światopoglądowych nie załatwia się na drodze zwykłych decyzji urzędniczych, ale poprzez rzetelną debatę społeczną i mądry kompromis.

Tego zabrakło.

Zdecydowanie tak! Owszem, podejmowano niektóre tematy religijne w ramach kampanii poprzedzającej wybory samorządowe, ale to były hasła wyborcze. Slogany i typowa kiełbasa wyborcza. W pewnym sensie prezydent Trzaskowski wciela w życie to, co obiecał przed wyborami. Dlatego ma mandat demokratyczny do działań, które podejmuje, bo to zapowiadał i tego chcieli wyborcy. Natomiast błąd polega na tym, że tak delikatnej kwestii nie da się uczciwie wyjaśnić w ramach obietnic wyborczych. Mieszkańcy Warszawy powinni ten temat poddać pod spokojną i merytoryczną dyskusję. Tak, aby różne strony sporu mogły przedstawić swoje argumenty i dojść do zgody społecznej. Zagadnienia światopoglądowe potrzebują nie dekretów i decyzji administracyjnych, ale porozumienia i kompromisu.

Pod koniec XX wieku podobny problem został podjęty w Niemczech. Chodziło o wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 16 maja 1995 roku, w którym stwierdzono, że prawo obowiązujące w Bawarii i dotyczące obowiązku wieszania krzyży w szkołach publicznych jest niezgodne z niemiecką konstytucją. Po ogłoszeniu wyroku rozpoczęła się fascynująca i pełna emocji debata publiczna, która trwała kilka miesięcy. Byłem wówczas w Niemczech i z zapartym tchem śledziłem tę niezwykłą dyskusję. Jednym z najważniejszych głosów w tej debacie był artykuł opublikowany przez tygodnik "Die Zeit", którego autorem był niemiecki intelektualista Ernst-Wolfgang Böckenförde. Stwierdził on, że liberalne państwo prawa opiera się na fundamencie aksjologicznym, którego samo z siebie nie może zagwarantować. Dlatego to właśnie religia jest głównym źródłem konsensusu aksjologicznego, którego państwo nie może wytworzyć.

REKLAMA

Decyzja prezydenta Warszawy doprowadzi do tego, że w urzędach w innych miastach w Polsce także znikną krzyże?

Na razie nie. Przede wszystkim należy pamiętać o tym, że Polska jest różnorodna światopoglądowo. Mamy regiony konserwatywne i liberalne. Nasz kraj nie jest monolitem kulturowym i religijnym. Gdy porównamy ze sobą religijność okolic Nowego Sącza z religijnością mieszkańców Łodzi, to mamy prawie odrębne cywilizacje. To są jakby różne galaktyki. Podobnie jest w innych krajach europejskich oraz w Stanach Zjednoczonych. W przyszłości różnice światopoglądowe w wymiarze regionalnym będziemy obserwować nie tylko w przypadku obecności symboli religijnych w przestrzeni publicznej, ale także w kwestii nauczania religii w szkołach oraz finansowania kościelnych instytucji ze środków samorządowych. Trzeba spokojnie na to spojrzeć. Regionalizacja religijności to coś normalnego także w innych krajach.

Dyskutując obecnie o usunięciu krzyży i innych symboli religijnych z warszawskich urzędów, rozpoczynamy tysiąc razy ważniejszą debatę dotyczącą tego, co stanowi fundament aksjologiczny naszej państwowości. Na jakich wartościach ma być zbudowana nasza demokracja? Co jest spoiwem naszej więzi narodowej? Na czym chcemy oprzeć naszą państwowość i jakie symbole rzeczywiście wyrażają naszą dziejową tożsamość?

W Polsce wraz z postępującą, czy wręcz galopującą, laicyzacją młodego i średniego pokolenia będzie coraz mniejsze zainteresowanie tym, żeby symbole religijne były obecne w przestrzeni publicznej. Tam, gdzie będzie dochodzić do dominacji politycznej i społecznej ateistów i agnostyków, tam też będą znikać elementy religijne z przestrzeni publicznej.

Najnowsze badania CBOS wskazują, że w Polsce spada liczba osób wierzących.

Nie potrzeba badań socjologicznych, żeby o tym wiedzieć. To widać gołym okiem, gdy chodzi m.in. o zmniejszającą się liczbę ludzi w kościołach czy kleryków w seminariach duchownych. Sekularyzacja w Polsce dotyczy najgłębiej młodego pokolenia. To wynika z badań nie tylko CBOS, ale także pracowni Pew Research Center z Waszyngtonu. W 2018 roku ten amerykański ośrodek opublikował wyniki kilkuletnich badań dotyczących religijności na całej planecie. Wynika z nich, że Polska ma pierwsze miejsce, gdy chodzi o szybkość sekularyzacji i ateizacji młodego pokolenia w stosunku do religijności ludzi starszych.

REKLAMA

Co to oznacza?

Że nigdzie na świecie tak szybko jak w Polsce nie następuje proces sekularyzacji młodego pokolenia. To nas wyróżnia negatywnie w perspektywie globalnej. Jesteśmy najszybciej sekularyzującym się społeczeństwem w całym świecie. Wystarczy podać przykład Szczecina – na lekcje religii w szkole średniej chodzi 10 proc. uczniów. Ale dodajmy także, że gdy chodzi o wszystkie grupy wiekowe, wciąż mamy najwyższy poziom w całej Europie praktyk religijnych i deklaracji wiary w Boga.

Młodzi Polacy odchodzą od Kościoła. Gdzie szukać przyczyn?

Przyczyny tego zjawiska są zewnętrzne i wewnętrzne. Zewnętrzne, czyli niezależne od nas, to coraz wyższy poziom bogactwa i dobrobytu. Jesteśmy typowym europejskim społeczeństwem konsumpcyjnym. Nasza kultura masowa jest już typowo zachodnia. Młodzi ludzie w Polsce przyjmują europejski model życia, który jest zdominowany przez postawy ateistyczne czy obojętne religijnie. Na to nie mamy zbyt wielkiego wpływu.

Ale mamy wpływ na przyczyny wewnętrzne. W tym obszarze negatywny wpływ na ludzi młodych ma niewłaściwa edukacja religijna, brak wychowania religijnego w domach, niewłaściwy model nauczania religii w szkołach. Od ponad 20 lat powtarzam jak mantrę, że miejscem katechezy jest świątynia, sala parafialna i rodzina, a nie szkoła publiczna. Do tego dochodzi negatywny obraz Kościoła, biskupów i księży w domenie publicznej. To odstrasza młodych ludzi i nie przekonuje do tego, że religia jest czymś ważnym.

Może sytuacja się zmieni? Rządzący już zapowiedzieli jedną lekcję religii.

Owszem, podjęto kosmetyczne decyzje, ale zapowiadane zmiany ciągle nie dotykają istoty problemu. Jestem zdumiony tym, co słyszę – zarówno ze strony obecnej koalicji rządzącej, jak też niektórych przedstawicieli Kościoła katolickiego. W tych głosach wypowiadanych publicznie nie słyszę zrozumienia problemu. Moim zdaniem w Polsce należy przede wszystkim oddzielić nauczanie religii jako przekaz wiedzy o chrześcijaństwie i innych wyznaniach od katechezy, która łączy się z ewangelizacyjnym przekazem wiary. Gdy katechizujemy, to zachęcamy do nawrócenia, modlimy się wspólnie, mówimy o intymnej relacji człowieka z Bogiem. Czym innym jest religia jako przekaz wiedzy, a czym innym katecheza jako wezwanie do wewnętrznego nawrócenia. Miejscem tak rozumianej lekcji religii są szkoły, a katechezy – przestrzeń parafialna, życie rodzinne. Niestety, to fundamentalne rozróżnienie nie jest akceptowane przez władze rządowe i kościelne.

REKLAMA

Żeby w Polsce była możliwa mądra reforma edukacji religijnej dzieci i młodzieży, czymś koniecznym jest określenie przez polityków i biskupów, jak rozumieją religię i w jaki sposób chcą oddzielić przekaz wiedzy religijnej od katechezy. Gdy się tego wcześniej nie ustali, to wszelkie debaty o reformie są stratą czasu i niepotrzebnym biciem piany. Niestety, mijają kolejne lata i ja nie widzę w wymiarze społecznym, żeby ten proces zrozumienia problemu w jakikolwiek sposób ruszył do przodu. Do znudzenia są powtarzane te same argumenty, odgrzewa się stare kotlety. Władze kościelne powołują się na konkordat, a wielu polityków chce zamknąć religię w zakrystii jako sprawę prywatną. Jest wiele głosów kompletnie nonsensownych. Jestem przerażony niezwykle niskim poziomem intelektualnym debaty, która dotyczy tak istotnej kwestii jak wychowanie religijne, moralne i światopoglądowe młodego pokolenia. To, co się dzieje obecnie, może doprowadzić do tego, że niebawem będziemy mieć w Polsce dużą część społeczeństwa skazaną na głęboki analfabetyzm religijny.

Dlaczego to jest tak ważne?

Ponieważ bez religii będzie się pogłębiał kryzys sensu. Gdy nie będzie mądrej odpowiedzi dorosłych na poziomie szkół, parafii, polityków i władz kościelnych, to będziemy mieć kontynuację procesu sekularyzacji i ateizacji młodego pokolenia. Z jednej strony analfabetyzm religijny uniemożliwia rozumienie kultury, w której żyjemy, z drugiej – wpływa negatywnie na budowanie kapitału społecznego. Brak wychowania religijnego utrudni kształtowanie postaw prospołecznych, zaangażowanie w wolontariat, troskę o ludzi biednych i cierpiących. To wszystko są bardzo ważne sprawy. Jestem przerażony, że polityków i liderów kościelnych nie interesują długofalowe skutki tego obecnego bałaganu, który dotyczy błędnego modelu obecności religii w szkołach publicznych.

Człowiek musi się rozwijać na wielu płaszczyznach. Także duchowej.

Zdecydowanie tak. Nadeszły czasy Internetu, kultury masowej, mediów społecznościowych. Do tego mamy dramatyczną zapaść w psychiatrii dziecięcej. Młodym ludziom często towarzyszy brak sensu. Jeżeli wymiar aksjologiczny dorastania będzie zaniedbany, to katastrofalne skutki odczują nie tylko jednostki. Odbije się to negatywnie na życiu kulturalnym, społecznym i politycznym całego społeczeństwa.

W parafiach katolickich we Włoszech, w których pracuję od ponad 30 lat, bardzo mocno jest akcentowane zaangażowanie dzieci i młodzieży w harcerstwo, wolontariat, pomoc biednym krajom Afryki itp. Wiele parafii ma dobrze rozwinięte własne centra duszpasterskie. To społeczne zaangażowanie parafii doprowadza do tego, że często dołączają do współpracy ateiści i agnostycy. Spotykam rodziców ateistów, którzy chcą, aby ich dzieci były zaangażowane w katolickie życie parafialne, ponieważ widzą konieczność kształtowania postaw prospołecznych swoich dzieci. Musimy uczyć dzieci i młodzież empatii na biedę i krzywdę. Bez tego wyrośnie nam pokolenie egoistów. Głęboka edukacja światopoglądowa nie jest możliwa bez rzetelnej edukacji religijnej.

REKLAMA

W Polsce ateiści napędzają hejt na całkowite odejście od Kościoła?

To nie tyle ateiści w sensie intelektualnym, ile osoby o poglądach antyklerykalnych. W dużym stopniu to pozostałości po komunizmie. Dokonał on głębokiej sekularyzacji dużej części naszego społeczeństwa. Niektóre postawy antyreligijne w Polsce są czymś kompletnie niezrozumiałym w krajach zachodnich – m.in. w Austrii, Niemczech, we Włoszech. Owszem, jest tam obojętność religijna, sekularyzacja, ale nie ma hejtu antyreligijnego czy prymitywnego antyklerykalizmu. Niestety, to nas wyróżnia negatywnie na mapie europejskiej. Szkoda, że część naszych elit politycznych i medialnych reprezentuje komunistyczne i postkomunistyczne podejście do religii.

Władza dojdzie do porozumienia z Kościołem ws. Funduszu Kościelnego?

To zabawa w kotka i myszkę. Przede wszystkim władze państwowe muszą wiedzieć, o czym mówią i czego chcą. Analizując różne wypowiedzi polityków koalicji rządzącej, mam nieodparte wrażenie, że władza nie wie, czego chce i o czym mówi. Fundusz Kościelny w Polsce to głównie kiełbasa wyborcza. Temat marginalny i zastępczy. Owszem, jest potrzebna w tym obszarze głęboka reforma, ale ona powinna dotyczyć wprowadzenia w naszym kraju ogólnopolskiego systemu finansowania kościołów i związków wyznaniowych. Gołym okiem widać, że Fundusz Kościelny to kropla w morzu potrzeb. To jest 250 mln zł dla wszystkich kościołów i związków wyznaniowych, a przecież funkcjonowanie wszystkich kościołów i związków wyznaniowych to kilkanaście miliardów złotych. Tu też, podobnie jak w debacie na temat lekcji religii, nie widać zrozumienia problemu. Mamy wykorzystywanie tematu, aby podkręcać emocje społeczne i mobilizować elektorat. Obecna koalicja rządząca miała osiem lat na wypracowanie konkretnych rozwiązań legislacyjnych. Niestety, nie przygotowano absolutnie niczego. Zmarnowano tyle lat.

Dlaczego ten problem jest tak złożony?

Po pierwsze, zagadnienie Funduszu Kościelnego trzeba umieścić w kontekście szerszego problemu, jakim jest konieczność wprowadzenia w Polsce ogólnopolskiego finansowania kościołów i związków wyznaniowych. Tego nie ma, a trzeba to uporządkować tak jak w innych krajach. Żeby to zrobić, jest konieczna dyskusja z władzą państwową, ze wszystkimi przedstawicielami kościołów i związków wyznaniowych. Tego rodzaju reforma wymaga zgody narodowej i mądrego kompromisu.

Przy ewentualnej likwidacji Funduszu Kościelnego, w ramach szerszej reformy finansowania kościołów i związków wyznaniowych, pojawia się ważne pytanie, jak zamknąć etap rozliczeń i odzyskiwania majątków przez kościoły i związki wyznaniowe, które zostały im skradzione i rozgrabione przez władze komunistyczne. W 1989 roku powstało pięć komisji majątkowych przypisanych do różnych kościołów i gmin żydowskich. Obecnie funkcjonują tylko cztery, ponieważ komisja zajmująca się Kościołem katolickim została rozwiązana w 2011 roku z powodu wielu różnych nieprawidłowości. Do połowy 2011 roku przeciwko osobom związanym z tą komisją wszczęto 28 śledztw prokuratorskich. Jeśli komisja nie funkcjonuje od 13 lat, to na jakim etapie odzyskiwania utraconego majątku jest obecnie Kościół katolicki? Czy ustalono, ile komuniści zagrabili i ile udało się odzyskać? I kto ma to teraz robić?

REKLAMA

Ewentualna likwidacja Funduszu Kościelnego oznaczałaby jednocześnie definitywne zamknięcie procesu reprywatyzacji nieruchomości i gruntów rolnych należących przed II wojną światową do Kościoła katolickiego. To twardy orzech do zgryzienia dla biskupów, ponieważ trzeba będzie koniecznie powrócić do niewyjaśnionych skandali związanych z komisją majątkową i powiedzieć publicznie, jaki jest etap odzyskiwania zagrabionych przez komunistów nieruchomości i gruntów rolnych. Najpierw trzeba zamknąć głęboką noc komunizmu. I wtedy dopiero można iść krok dalej. Niestety, ja nie słyszę w debacie publicznej nic o tym problemie, który dotyczy fundamentu sprawiedliwości społecznej. Szkoda, że nie wiemy, o czym tak naprawdę rozmawiają obecnie przedstawiciele władzy państwowej i kościelnej.

Czyli problem Funduszu Kościelnego nie zostanie tak szybko rozwiązany?

Powtórzę raz jeszcze: to kiełbasa wyborcza. Dominują slogany, puste hasła, słowotok. Z tego tak naprawdę nic nie wynika. Fundusz Kościelny stał się narzędziem walki politycznej. Niestety, brakuje głębszego zrozumienia problemu. Trzeba koniecznie widzieć zagadnienie Funduszu Kościelnego w szerszej perspektywie ostatnich 80 lat historii naszego kraju. Najpierw trzeba uporać się z demonami przeszłości, dopiero później można zacząć budować nową przyszłość. Warto też zobaczyć, w jaki sposób podobne problemy rozwiązano w Czechach, na Słowacji czy na Węgrzech.

Czytaj także

polskieradio24.pl/Sylwia Bagińska

Kontakt do autorki artykułu: sylwia.baginska@polskieradio.pl

kormp

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej