Feminizm, terroryzm i nadzieja na zmiany. Prof. Katarzyna Pachniak o islamie
Islam nie ma jednego oblicza. To nie tylko ruchy dżihadystyczne, których tak obawiamy się w Europie. To religia jasnych zasad, wiara w „czyste słowo boże”, które ciężko poddać jakimkolwiek reformom, trudna historia kolonialna i feministki w hidżabach. O złożoności świata islamu opowiedziała w rozmowie z PolskieRadio24.pl prof. Katarzyna Pachniak, arabistka z Wydziału Orientalistycznego Uniwersytetu Warszawskiego.
2025-07-18, 07:32
Patrycja Misiun, PolskieRadio24.pl: Jakie są najważniejsze założenia teologiczne islamu i co odróżnia go od innych religii monotelistytycznych?
Prof. Katarzyna Pachniak: Islam, który powstał na początku VII w. na Półwyspie Arabskim, na terenie dzisiejszej Arabii Saudyjskiej, przejął bardzo wiele wątków ze starszych religii monoteistycznych. Jest to widoczne w jego zasadach teologicznych. Właściwie nie ma wielu takich założeń, np. w dogmatach islamu, które nie byłyby znane z tych starszych religii. Jeżeli zastanowimy się nad tym, w co wierzą muzułmanie, to przede wszystkim jest to wiara w jednego jedynego Boga. Chyba właśnie to, że ta wiara jest absolutnie bezkompromisowa – jest tylko jeden jedyny Bóg – odróżnia go od starszych religii. Nie ma np. wiary w Trójce Świętą. Jezus dla muzułmanów nie jest Synem Bożym, tylko jednym z proroków Allaha. Allah to stare semickie miano oznaczające Boga. To nie jest też tak, że Allah jest Bogiem wyłącznie dla muzułmanów. Muzułmanie uważają, że jest i od zawsze był jeden jedyny Bóg, ale w różnych formach objawienia, których wcześniejsi monoteiści nie rozumieli dobrze i je przeinaczali. Dopiero w objawieniu, które odebrał prorok Muhammad, znany jako Mahomet w naszym kręgu kulturowym, zostało to wszystko dobrze zrozumiane i zinterpretowane. To są te różnice.
Natomiast, jeżeli chodzi o podobieństwa to muzułmanie również wierzą w zmartwychwstanie, sąd ostateczny, raj, piekło, siły nieczyste i anioły. Taką innowacją jest np. wiara w dżiny, która jest dogmatem. To relikt wierzeń przedmuzułmańskich z Półwyspu Arabskiego. Dżiny to takie małe, niezbyt sympatyczne stworzenia, które człowiek musi zmusić do tego, żeby były mu przychylne. Występują np. w „Baśniach tysiąca i jednej nocy”, ale ponieważ są ujęte w Koranie – jest to dogmat. Wiele podobieństw znajdujemy również w realizacji obowiązków, które muzułmanie mają względem Boga. Oprócz wyznania wiary są to np. post, pięciokrotna modlitwa w ciągu dnia czy pielgrzymka. Oczywiście, istnieją różnice w szczegółach – one ukształtowały się w trakcie rozwoju islamu. Natomiast, generalne założenia teologiczne są bardzo podobne.
A czym w takim razie jest Koran i jaka jest jego funkcja?
Muzułmanie wierzą, że Koran to jest czyste słowo Boże, które Bóg objawiał prorokowi Mahometowi od 610 do 632 roku. To jest właśnie to ostateczne objawienie, które zesłał Bóg, a nowa religia jest jego formą i wyrażeniem, nareszcie dobrze rozumianym. Dla muzułmanów to nie jest „natchniona” księga. To księga, która jest czystym słowem bożym i to ma bardzo potężne konsekwencje. Ponieważ wierzą, że te słowa pochodzą bezpośrednio od Boga, są one niezmienne, nienaruszalne i – w formie, w jakiej uznają, że zesłano je w VII wieku – zastygły. Nie powinno się w związku z tym wprowadzać żadnych zmian. A z czysto naukowego punktu widzenia, który ja reprezentuję, Koran jest produktem samego proroka Mahometa, ewentualnie jakiejś grupy mu towarzyszącej czy późniejszych redaktorów. Ta księga została spisana już po śmierci samego proroka, około połowy VII w. Wcześniej treść przekazywana była ustnie, zapisywano jedynie fragmenty. Mahomet przekazywał objawienie – z naszego punktu widzenia: domniemane objawienie Boże. Nie wiemy czy był piśmienny, czy niepiśmienny. Był kupcem, więc mógł znać podstawowe formy zapisu, ale funkcjonował wśród plemion przyzwyczajonych do tradycji oralnej, w której to, co określano jako tzw. kulturę wysoką, czyli np. poezję, przekazywano wyłącznie ustnie. To zresztą charakterystyczne nie tylko dla islamu. W każdym razie, on sam nie przywiązywał wagi do spisywania tej księgi i ona za jego życia mogła zostać ujęta na piśmie jedynie częściowo przez ludzi, którzy go słuchali. W pełni została spisana dopiero później. Jednak muzułmanie wierzą że Koran zastyga w formie gotowej wraz ze śmiercią proroka Mahometa w 632 roku. Z naukowego punktu widzenia nie jest to prawdą, dlatego że był jeszcze redagowany i przerabiany. Wiemy o tym z najstarszych znanych nam egzemplarzy koranicznych, które zostały odkryte w jemeńskiej Sanie. Jeżeli zastanawiamy się, czym jest Koran, to dla muzułmanów stanowi on najwyższy autorytet. To podstawa szariatu, czyli prawa uważanego za prawo objawione przez Boga.
Jeżeli chodzi o rozmiary, Koron jest niewielką księgą. Składa się ze 114 sur, czyli rozdziałów o różnej długości – od kilku do ponad dwustu wersetów. Znajduje się tam materiał, który możemy uznać za teologiczny, czyli podstawy wiary, obowiązki człowieka wobec Boga, dogmaty. Jest tam jednak również to, co w naszej kulturze zalicza się do domeny prawa świeckiego, czyli elementy relacji człowieka z człowiekiem, prawo rodzinne czy prawo handlowe. Wszystko, co tam jest, zwłaszcza w warstwie etyczno-prawnej, jest dopasowane do rzeczywistości z początku VII wieku. Ale ponieważ muzułmanie wierzą, że jest to czyste słowo Boże, starają się przenieść elementy prawodawcze sprzed czternastu stuleci do rzeczywistości XXI wieku. Oczywiście, nie wszyscy, ale takie myślenie jest podstawą ruchów fundamentalistycznych czy wręcz dżihadystycznych, tzw. ruchów salafijji które nawołują do powrotu do pierwotnego rozumienia islamu. Z mojego punktu widzenia jest to najpoważniejszy problem teologiczny współczesnego islamu: jak na nowo skontekstualizować ten stary tekst w dzisiejszej rzeczywistości. Kto miałby go zmienić? Kto miałby zmodyfikować to, co uważane jest za święte słowo Boże? To jest ogromny problem dla wierzących muzułmanów.
Interesujące jest to włączenie kwestii prawodawczych w świętą księgę. Zastanawiam się, czy w takim razie nie możemy nazwać Mahometa bardziej politykiem niż prorokiem?
Oczywiście. On był osobą, która łączyła w sobie te wszystkie funkcje. Nie jesteśmy w stanie ocenić tego czy faktycznie wierzył, że to, co słyszy jest głosem Boga. Mógł być przekonany, że słyszy głos Boga, albo też wszystko sobie wykalkulował na zimno – usiadł, założył nogę na nogę i stwierdził: „Ja tu stworzę nowe państwo”. Należy pamiętać, że w momencie kiedy powstawał islam, Arabowie w większości byli koczownikami. To nie znaczy, że na Półwyspie nie było tradycji państw czy państw-miast. Były, ale panowała tam wiara politeistyczna, a ona nie sprzyja połączeniu w jeden organizm państwowy, do czego Mahomet niewątpliwie dążył. Z drugiej strony, pojawiały się też elementy pierwotnego monoteizmu, niezbyt dobrze nam znane.
Mahomet stworzył nie tylko zasady teologiczne, ale również podstawy państwa. Stworzył podstawy ummy, czyli muzułmańskiej społeczności, w której tradycyjne więzi plemienne zostały uzupełnione o wiarę w jedynego Boga – wszyscy jesteśmy członkami jednej społeczności, jednego państwa, bo od tego momentu wierzymy w jednego jedynego Boga. Prorok był zarazem prawodawcą, politykiem i twórcą podstaw teologicznych. I dlatego w tym miejscu trzeba wyraźnie podkreślić, że w islamie nie ma w ogóle rozdziału na sfery sacrum i profanum – tego, co boskie i tego, co świeckie. To, co w naszym rozumieniu jest świeckie w islamie jest wzmocnione autorytetem słowa bożego.
Myślę, że takie combo – włączenie religii bezpośrednio w podstawy państwa – musi silnie oddziaływać na ludzi. Wspomniała pani o trudnościach z reformacją. Islam nie ma tzw. centralnej władzy, nie ma papieża ani hierarchii, która mogłaby oficjalnie wprowadzać zmiany. Czy w takim razie ta religia w ogóle podlega reformacjom i dostosowuje się w jakikolwiek sposób do realiów obecnej rzeczywistości?
Trzeba tu wspomnieć o jednej rzeczy, która jest bardzo poważnym problemem islamu. A mianowicie, islam gdy tylko powstał, od razu podzielił się na dwa główne nurty – sunnizm i szyizm. Szyizm jest znany chociażby z Iranu. Oprócz tego w łonie islamu powstały jeszcze kolejne grupy i odłamy. W okresie klasycznym, również dzisiaj, większość islamu to byli sunnici, którzy podlegali władzy kalifa – najpierw z dynastii Umajjadów, potem z dynastii Abbasydów. Ale popatrzmy też na tę sprawę realistycznie. Islam bardzo szybko podbił znaczną część ówczesnego świata. Koczownicy wyszli z pustyni i zaczęli podbijać zielone tereny. Na zachodzie dotarli do Hiszpanii, a kierując się w drugą stronę do Indii i Chin. Sprawowanie władzy centralnej na tak ogromnym terytorium jest bardzo trudne. Nawet w momencie, kiedy ona nominalnie istniała, to i tak powstawały jakieś małe, efemeryczne dynastie. Jednocześnie, w okresie klasycznym kalif czy też alimowie – osoby, które sprawowały najwyższe funkcje teologiczne – miały za zadanie ustalać i wprowadzać rozwiązania kwestii problematycznych. A dzisiaj, we współczesnym islamie, możemy tylko rozłożyć ręce. Po pierwsze szyici podlegają zupełnie innemu autorytetowi niż sunnici. Ale nawet wśród nich nie ma właściwie jednego guru, bo dla Islamskiej Republiki Iranu jest to ajatollah Ali Chamenei, ale np. już dla szyitów irackich są to inni ajatollahowie. W sunnizmie też mamy wiele autorytetów. Choć oczywiście, Arabia Saudyjska sama siebie uważa za najważniejsze państwo w sunnickim islamie. To państwo powstało dopiero na początku XX wieku, ale Saudyjczycy twierdzą, że należy im się prymat w świecie islamu, gdyż na ich terytorium „w jasnym języku arabskim” narodził się islam. A ponad to, mają dwa święte miasta islamu, czyli Mekkę i Medynę. Uważają się za strażników tych miejsc. Dodatkowo twierdzą, że Bóg nagrodził ich za dobrą wiarę zsyłając im ropę naftową. Arabia Saudyjska przedstawia się jako lider islamu sunnickiego, czy też islamu w ogóle. Ale nie oznacza to, że wszystkie założenia czy decyzje alimów z Arabii Saudyjskiej z nurtu wahhabickiego, są uznawane w całym świecie sunnickiego islamu. Mamy też konkurencyjne ośrodki, np. kairski Al-Azhar.
W trakcie rozwoju prawa muzułmańskiego pojawiły się pewne formy dostosowywania pierwotnych zaleceń koranicznych do codziennego życia. Koran przecież nie zawierał w sobie rozwiązań dla wszystkich problemów, które pojawiły się w trakcie rozwoju społeczności. Dlatego w IX wieku powstały, czy też zostały spisane, tzw. hadisy, czyli słynna tradycja prorocka. Są to opowieści o tym jak prorok i jego towarzysze zachowywali się w różnych sytuacjach. Hadisy mają bardzo duże znaczenie w kształtowaniu się prawa muzułmańskiego. Rozszerzają Koran, interpretują go i uzupełniają realizację pięciu obowiązków (red. wyznania wiary, modlitwy, jałmużny, postu w czasie Ramadanu i pielgrzymki do Mekki) i innych kwestii powierzchownie potraktowanych w Koranie lub w ogóle nieporuszonych. W trakcie rozwoju prawa pojawiły się też tzw. fatwy, czyli opinie religijne. W związku z tym, gdy powstały problemy związane z postępem nowoczesności – na przykład: czy muzułmanin może czytać Koran w internecie, używać telefonu komórkowego, korzystać z poczty elektronicznej itd. – zbierała się rada alimów i wydawała fatwę. Niestety, taka opinia religijna nie obowiązuje dla całego świata islamu czy przynajmniej całego świata islamu sunnickiego, bo tak jak wspomniałam, są konkurencyjne ośrodki. Fatwy są mniej lub bardziej liberalne. Jeżeli mielibyśmy unowocześnić Koran, skontekstualizować go i zrozumieć – szczególnie w warstwie etyczno-prawnej – zgodnie z wymogami nowoczesności, to należy pamiętać, że w islamie nie istnieje jeden centralny ośrodek, taki jak papiestwo w chrześcijaństwie, który mógłby narzucić jakieś zmiany. Jeden alim wyda fatwę, a inni się z nią nie zgodzą.
To, co wzbudza bardzo wiele kontrowersji i myślę, że w tym zakresie najbardziej oczekiwano by zmian – nie wiem, czy w społecznościach muzułmańskich, ale na pewno na Zachodzie – to sytuacja i pozycja kobiet w islamie. Jakie miejsce kobieta zajmuje w źródłach islamu, w Koranie i hadisach? Czy ta religia od początku zakładała niższość kobiet, czy to jest kwestia późniejszych interpretacji, które teraz wykorzystuje się do uzasadnienia przemocy?
To jest bardzo trudne i złożone pytanie. Przede wszystkim chcę zaznaczyć bardzo wyraźnie, że o sytuacji kobiet z okresu średniowiecznego możemy mówić przede wszystkim na podstawie teorii. Teoria i praktyka to są bardzo często dwie różne rzeczy. W teorii, jeżeli bierzemy pod uwagę rzeczywistość początku VII wieku, to z dzisiejszego punktu widzenia, kobieta jest podporządkowana mężczyźnie, ponieważ jest istotą słabszą. Mężczyzna jest głową rodziny w Koranie. Mężczyźnie daje się prawo do skarcenia nieposłusznej kobiety, mężczyzna ma również prawo do poślubienia więcej niż jednej kobiety, a konkretnie czterech. Wiem, że to budzi czasami bardzo niezdrową ekscytację u ludzi Zachodu, ale w tamtym czasie chodziło o zapewnienie kobietom opieki. Musimy pamiętać w jakich warunkach powstawał islam. Przed islamem na Półwyspie Arabskim panowały bardzo trudne warunki bytowe. Kobiety były przez dużą część swojego życia albo w ciąży, albo w połogu i nie dawały sobie same rady w tej bardzo trudnej rzeczywistości. Dlatego uważano, że to mężczyzna powinien zapewnić kobiecie opiekę. Czy Koran całkowicie podporządkował kobietę mężczyźnie? W znacznym stopniu, chociaż są takie punkty, w których pozycja kobiet na pewno uległa poprawie. Mówi się o tym, że w Koranie zakazano zabijania dziewczynek, co podobno zdarzało się w okresie przedmuzułmańskim. Kobieta uzyskała też prawo do dziedziczenia połowy majątku. W innych kulturach bardzo długo kobiety nie miały tego prawa w ogóle. W islamie mężczyzna ma obowiązek opiekowania się kobietą, jest głową rodu i od niego zależą ostateczne decyzje. Natomiast kobieta ma się zajmować życiem rodzinnym – przede wszystkim rodzeniem i wychowywaniem dzieci, ale także podejmowaniem decyzji dotyczących funkcjonowania domu i relacji rodzinnych. Jednak przed Bogiem kobieta i mężczyzna są sobie równi. Tutaj nie ma żadnych różnic.
Ale role społeczne, które były zrozumiałe w VII w., dzisiaj są już nieakceptowalne, np. w kwestii władzy mężczyzny nad kobietą. Idąc jednak za głosem muzułmańskich feministek – wierzących muzułmanek – uznałabym, że to w większym stopniu hadisy, czyli tradycja prorocka, podporządkowały kobietę mężczyźnie. W większym stopniu – tutaj zacytuję słowa wspomnianych feministek – „szowinistyczna, męska interpretacja pewnych tekstów”, a nie same teksty, podporządkowała kobietę mężczyźnie. Koran bywa też w wielu miejscach niejednoznaczny, natomiast hadisów mamy bardzo wiele. Dlatego też mężczyźni mogą znaleźć na swoje relacje z kobietami takie zalecenia, które doprowadzają do tego, że kobieta nie może pracować czy wychodzić z domu. Ale również znajdują w podobnych tekstach interpretacje, które im na to wszystko pozwalają.
Mamy zarówno kobiety samodzielne, które studiują i pracują, ale też takie, które nie są zadowolone ze swojej sytuacji. Moim zdaniem nie hidżab, czyli nakrycie głowy, jest największym problemem, co się niekiedy sugeruje. Znam bardzo nowoczesne muzułmanki, które noszą hidżaby z własnej, nieprzymuszonej woli, a jednocześnie studiują, pracują, zajmują wysokie stanowiska i są partnerkami mężczyzn. Natomiast jeżeli noszenie nakrycia jest wbrew woli kobiety, wówczas jest to problem, jak i wszystko, do czego się ją zmusza. Tak samo w innych aspektach, których nie akceptuje społeczeństwo zachodnie np. zbyt wczesne wydawanie kobiet za mąż, zamknięcie w domu – rzeczywiste i symboliczne – czy obrzezanie. Chociaż chcę zaznaczyć, że obrzezanie jest zwyczajem, którego nie ma w Koranie i nie do końca możemy go nazwać muzułmańskim. Został przeniesiony do części islamu z Afryki Wschodniej. Należy też wspomnieć o bolesnej kwestii tzw. zbrodni honorowych, kiedy kobiety stają się ofiarami morderstw popełnianych przez najbliższych męskich członków rodziny za „skalanie honoru”. Wiele rzeczy kala honor rodu i mężczyzn: niechciana ciąża, spotykanie się z nieakceptowanym przez rodzinę kandydatem, niekiedy nawet zbyt swobodny strój. To wielki problem, jak zmienić mentalność w tej kwestii.
To w takim razie, jakie są najistotniejsze kwestie dla muzułmańskiego feminizmu? To niekoniecznie może być dla nas intuicyjne.
Myślę, że wcale nie jest to odrzucenie zasad religii, ponieważ wiele kobiet chce być pobożnymi i w spokoju wyznawać swoją wiarę. Ale jednocześnie chcą mieć prawo do podkreślania własnej tożsamości i do tego, żeby funkcjonować jako równoprawna partnerka mężczyzny. Tylko w Turcji i Tunezji zakazane jest wielożeństwo. W części z tych państw, w których jest ono dopuszczalne, kobieta musi wyrazić zgodę na wzięcie przez mężczyznę kolejnej żony, ale nie wszędzie tak jest. Wielożeństwo nie jest też aż tak częste, jak nam się wydaje, bo mężczyzna musi jednak te kobiety utrzymać. Niemniej, żona powinna mieć tu prawo do podjęcia decyzji – czy chce, czy nie chce, aby jej mąż miał inną żonę. Bardzo ważną kwestią jest też opieka nad dziećmi. Gdy dojdzie do rozwodu, a najpopularniejszy rozwód ze strony mężczyzny przez tak zwany talak jest bardzo łatwy, kobieta musi porozumieć się z byłym mężem, albo straci prawo do opieki.
Kolejna sprawa to prawo do realizacji w życiu zawodowym. Nie chodzi tylko o to, żeby kobiety mogły się kształcić, bo w Arabii Saudyjskiej czy nawet Iranie bardzo wiele kobiet studiuje. Tylko co z tego, że one studiują, zdobywają pożyteczne zawody, gdy często potem to, czy mogą pracować zależy od decyzji męża. Chyba, że kobieta pochodzi z zamożnej, silniejszej rodziny i ojciec jest w stanie zmusić przyszłego zięcia do tego, żeby jego córka sama decydowała o sobie – oczywiście, jeśli sam uznaje tego zasadność. Następna kwestia to prawo do pełnego uczestnictwa kobiet w życiu publicznym i politycznym. Są kobiety, które domagają się też udziału w kapłaństwie i chciałyby być imamami. Oczywiście, istnieje też problem równych płac, ale z tym my również wciąż się borykamy. Myślę, że dla muzułmańskich kobiet to jest jeszcze kwestia drugoplanowa. Najważniejsze, żeby mogły pracować, jeśli tego chcą, żeby mogły uczestniczyć w życiu publicznym w takim stopniu w jakim one same tego chcą i zgodnie z nowoczesną interpretacją tej religii.
To wcale nie brzmi tak odmiennie od tego, o co walczyły nasze prababcie.
Tak myślę. Tutaj też należy pamiętać, że są kobiety, sama takie spotkałam, które są zadowolone z tego, że pozostają pod opieką męża i wcale nie chcą np. pracować. Albo są zadowolone z tego, że mężczyzna podejmuje za nie pewne decyzje. To jest w porządku, dopóki kobieta sama tego chce. Ale to musi być jej decyzja.
Wspomniałam wcześniej o koranicznym wersecie, który dopuszcza bicie kobiety. Koran mówi: „Wy je bijcie i napominajcie”. Użyty tam czasownik faktycznie oznacza bicie. Moglibyśmy się długo zastanawiać, czy skala przemocy wobec kobiet jest rzeczywiście tak duża, ponieważ w większości interpretacji podkreśla się, że nie chodzi o skatowanie kobiety, lecz o symboliczne skarcenie. Jest to werset, który również powinien ulec kontekstualizacji.
Chciałbym teraz przejść do relacji świata muzułmańskiego z Zachodem. Wydaje mi się, że momentem przełomowym, ale w bardzo negatywnym znaczeniu, był 11 września 2001 roku. Po zamachu na wieże World Trade Center i późniejszych atakach w Europie islam zaczął być kojarzony głównie z zagrożeniem. Co prowadzi niektórych muzułmanów do tak skrajnej radykalizacji i przemocy wobec innych społeczeństw?
To jest znowu bardzo złożony problem. To, że w ogóle doszło do 11 września, nie wzięło z niczego. Wpłynęło na to wiele czynników, które należy wziąć pod uwagę. Domyślam się, że pani pytanie zmierza do tego osławionego pojęcia dżihadu, którego nie unikniemy. Co to jest w ogóle dżihad? To wojna o islam, w obronie islamu, ale także o szerzenie islamu. To pojęcie znalazło się już w Koranie. Współcześni dżihadyści chcieliby widzieć początki islamu jako wielką sielankę – Bóg zesłał objawienie, Mahomet je przekazał i wszyscy grzecznie nawracali się na islam. Zaznaczmy tutaj, że chrześcijanie i Żydzi mieszkający na Półwyspie Arabskim, również zoroastryjczycy, nie musieli nawracać się na islam, ponieważ byli uważani za tzw. ahl al-kitab, czyli ludy księgi, wyznawców religii monoteistycznych. Oczywiście, podlegali potem w kalifacie muzułmańskim pewnym ograniczeniom jako mniejszości religijne. Natomiast politeiści musieli się nawrócić. I tu pojawia się pojęcie dżihadu, walki o islam. Nie było wcale tak, że wszyscy mieszkańcy półwyspu chętnie się nawracali – prorok toczył wojnę. Dla zachęty w tej wojnie Bóg uprzejmie zsyłał święte wersety, w których może nie pochwalał, ale pozwalał na zwalczanie i zabijanie politeistów, gdy miną święte miesiące. Pozwalał też na walkę wszystkimi możliwymi sposobami. Termin dżihad pierwotnie oznaczał staranie. Nie chodziło tylko o walkę zbrojną, ale także o działania wspierające i logistyczne. Zachętą były również bardzo plastyczne opisy raju w Koranie i obietnica, że ci, którzy walczą za islam trafią tam prostą drogą.
Wspominałam już o tym, że Mahomet był prorokiem, politykiem i teologiem, ale był też wojskowym oraz żołnierzem, stąd działania wojenne. Pojęcie dżihadu ewoluowało z czasem. Bardzo zmieniło się w momencie, w którym muzułmanie sami stali się ofiarą napaści. Mam tu na myśli wojny krzyżowe w okresie średniowiecznym, a także napaść Mongołów. Nagle okazało się, że muszą się bronić. Na tym etapie dżihad stał się obowiązkiem każdego muzułmanina. Każdy muzułmanin musiał bronić islamu. Później w wyniku rozmaitych procesów kalifat muzułmański został podporządkowany imperium Turków Osmańskich. W XIX wieku wkroczyły w to wszystko państwa zachodnie, nastąpiła kolonizacja i wówczas pojęcie dżihadu wyraźnie się zaostrzyło. W XX wieku zaczęto nawoływać do powrotu do pierwotnie rozumianego islamu. Teoretycy dżihadystycznego islamu mówili również wyraźnie o tym, że celem każdego muzułmanina i każdego przywódcy muzułmańskiego jest stworzenie państwa opartego na zasadach Boga. Państwa, które odtwarzałoby pierwowzór z VII wieku. Twierdzono, że jeżeli nie da się tego osiągnąć po dobroci, należy użyć siły. Właśnie w tym momencie ostrze dżihadu obraca się również przeciwko kulturze zachodniej. Ale jednak w pierwszej kolejności przeciwko „źle wierzącym” muzułmanom. Źle wierzącym to znaczy takim, którzy po II wojnie światowej flirtowali np. z socjalizmem. Sajjid Kutb (zm. 1966), jeden z głównych teoretyków terrorystycznego fundamentalizmu, twierdził, że dozwolone jest zabicie każdego przywódcy muzułmańskiego, który „źle wierzy” i odwodzi muzułmanów od stworzenia państwa opartego na zasadach Boga. Jednocześnie, uznano, że wszystkie tereny, które kiedyś były dar al-islam czyli ziemią islamu, powinny znowu nią być. W Europie mamy islam na Bałkanach – to pozostałość po imperium tureckim. Również Hiszpania, aż do końca XV wieku, była częścią kalifatu muzułmańskiego. Byli i są tacy teoretycy, dżihadyści – zaznaczam, że stanowią mniejszość, ale najbardziej spektakularną – którzy nawołują do odzyskania ziem, które kiedyś były muzułmańskie. Jest też teoria, zgodnie z którą, wszędzie gdzie żyją muzułmanie należy wprowadzić szariat, czyli prawo objawione. Każda ziemia, na której mieszkają muzułmanie, jest w pewnym sensie dar al-islam, a muzułmanie mieszkają w Europie. Długo można by opowiadać o tym jaki proces doprowadził do tego, że mamy w Europie aż tylu muzułmanów, szczególnie w tych państwach, które mają przeszłość kolonialną, jak Francja czy Wielka Brytania.
Zamachy z 11 września zostały przeprowadzone przez słynną organizację Al-Ka’ida, na czele której stał wówczas Osama bin Laden (Usama Ibn Ladin), choć głównym ideologiem był Ajman az-Zawahiri. To środowisko muzułmańskich dżihadystów powstało w wyniku najważniejszego epizodu dla wykształcenia się współczesnego dżihadyzmu – wojny afgańskiej, która wybuchła w 1979 roku i trwała przez 9 lat. Ten konflikt był w pewnym sensie rywalizacją między Związkiem Radzieckim, który wspierał rząd afgański, a Stanami Zjednoczonymi, które z kolei finansowały i popierały tych „miłych panów”, mudżahedinów, nie dostrzegając, że właśnie na pograniczu afgańsko-pakistańskim wykształciło się środowisko przyszłych bojowników dżihadu. Oprócz Afgańczyków przyjeżdżali tam też na gościnne występy bojownicy z całego świata muzułmańskiego, nie tylko arabskiego. Właśnie tam Osama Bin Laden, Jemeńczyk naturalizowany w Arabii Saudyjskiej, stworzył organizację zrzeszającą bojowników dżihadu – Al-Ka’idę. Oni byli bardzo dobrze wyszkoleni do walki w trudnych warunkach, a później do walki terrorystycznej. A po zakończeniu tej „awantury afgańskiej” nie bardzo mieli co ze sobą zrobić. To były często osoby, które wyjeżdżały ze swoich państw z paszportami w jedną stronę. W związku z tym zaczęli sobie szukać innych frontów dżihadu. Takim „psom wojny”, które potrafią tylko walczyć bardzo trudno jest wrócić do normalnych warunków życiowych. Fronty, których szukali, znaleźli np. podczas wojny w byłej Jugosławii czy Algierii. Wojna domowa w Algierii to był epizod w latach 90. kiedy terroryzm muzułmański osiągnął, moim zdaniem, jeden ze szczytów swoich możliwości. Ta tragedia, mordowanie własnego narodu, była przede wszystkim efektem przekonania, że jeśli naród nie wierzy tak jak my, dżihadyści, nie pragnie wprowadzenia państwa opartego na zasadach islamu, to mamy prawo zamordować każdego, kto nie zgadza się z naszym punktem widzenia. W czasie wojny domowej w Algierii zginęło około 150 tys. osób, chociaż szacunki są bardzo zróżnicowane.
Dżihadyści po Afganistanie uzyskiwali – bardzo często bez problemów – wizy wjazdowe, bo przedstawiali się jako „bojownicy wolności”. Wjeżdżali do Wielkiej Brytanii, wjeżdżali do państw skandynawskich, żeby tam podleczyć rany po dżihadzie. Zaczęli w tych krajach prowadzić organizacje, działalność podziemną finansowaną z pieniędzy bogatych państw zatoki – nawracali na islam, szkolili, prowadzili reislamizację obywateli państw europejskich, którzy od dwóch czy trzech pokoleń mieszkali na Starym Kontynencie. Możemy zadać pytanie – czy ten odłam jest niebezpieczny? Tak, jest niebezpieczny. Byłoby hipokryzją z mojej strony, gdybym powiedziała, że nie. Jaskrawo pokazały nam to właśnie zamachy w Europie i zamach w Stanach Zjednoczonych – szczególnie krwawy i tragiczny, za który odpowiada Al-Ka’ida. Moglibyśmy długo się tutaj zastanawiać nad tym, dlaczego służby specjalne w ogóle pozwoliły zamachowcom na wjazd do Stanów Zjednoczonych i nie zareagowały. Moglibyśmy tutaj też zastanawiać się, jakie były cele tego zamachu, poza spektakularnym upokorzeniem i uderzeniem w amerykańskie symbole potęgi. Jest oczywiste, że postawienie naprzeciwko siebie całej potęgi Stanów Zjednoczonych i armii islamu, z góry skazuje tych drugich na przegraną. Ale terroryzm jest bardzo silną bronią. Postawiła pani pytanie: czego chcą ci radykalni muzułmanie? Musimy tutaj też wspomnieć o Państwie Islamskim, tzw. Daula Islamijja. To twór, który powstał na terenie Iraku, później Syrii, terroryzując tereny muzułmańskie i narzucając skrajne rozumienie islamu w interpretacji rodem z VII w. Uważali, że jeżeli ktoś się do nich nie przyłączy, to można go zamordować. Jakie były ich cele? Przede wszystkim głosili, że należy wszystkie tereny muzułmańskie prawidłowo zislamizować. To znaczy, na ziemiach islamu ma zapanować ten „prawdziwy” islam i należy przywrócić kalifat muzułmański, czyli twór stworzony przez proroka Mahometa. To jest pierwszy cel. Drugim celem było to, żeby zielony sztandar islamu powiewał wszędzie, gdzie się tylko da.
Państwo Islamskie upadło. Ale czy się nie odrodzi? Tego nie wiemy. Jest taki świetny film dokumentalny o walce z kalifatem, w którym irakijski dowódca wojskowy walczący z Państwem Islamskim powiedział: „To jest ideologia. Z ideologią jest bardzo trudno walczyć siłą”. To jest ideologia wypaczona, która manipuluje wersetami koranicznymi i która może być niebezpieczna. Natomiast, chciałabym bardzo wyraźnie zaznaczyć, że nie można tego przypisywać – jak to się często robi – wszystkim muzułmanom. To są bardzo krzywdzące uproszczenia, bo wielu muzułmanów mieszkających od dwóch czy trzech pokoleń w państwach zachodnich jest wręcz złych, że rządy tych krajów zbyt długo tolerowały ekspansjonistyczny, dżihadystyczny islam. Nie chciały zauważyć zagrożenia ze względu na poprawność polityczną. Nie postawiono wyraźnie granic, które zahamowałyby ekspansję dżihadystycznego islamu.
A czy pani uważa, że islam może zostać „oswojony” w Europie? I co musiałoby się wydarzyć zarówno po stronie muzułmańskiej, jak i społeczeństw europejskich, żeby doszło do jakiegoś wzajemnego zrozumienia oraz akceptacji? Nadal są problemy na poziomie integracji. Europejczycy boją się muzułmanów i mają wrażenie, że są „atakowani” ich sposobem życia. Z drugiej strony wydaje się, że muzułmanie nie szanują naszej tradycji i uważają nasz styl życia za gorszy.
Moja odpowiedź nie będzie odpowiedzią osoby, która zajmuje się islamem europejskim naukowo – od tego są moje świetne koleżanki z Zakładu Islamu Europejskiego. Mogę tylko powiedzieć o moich obserwacjach. Niewątpliwie, w Polsce mamy w to trochę inny wgląd niż osoby mieszkające na Zachodzie. My mamy swoich Tatarów, którzy są społecznością rdzenną, muzułmańską i napłynęli do nas bardzo dawno temu. To jest islam sunnicki, islam absolutnie nieagresywny – to część naszej kultury. Ale na co skarżą się muzułmanie mieszkający w państwach Zachodu? Ci, którzy mieszkają tam w drugim, trzecim pokoleniu. Skarżą się na to, że często są obywatelami nie pierwszej kategorii. Są zamykani w gettach, nie mają takiego dostępu do wykształcenia jak nie-muzułmanie. W arabskich tekstach, na których się opieram bardzo mocno podkreśla się, że muzułmanie są krzywdzeni – to jest pretekst do dżihadu. To są środowiska ludzi zniechęconych, sfrustrowanych, które są niezwykle łatwe do radykalizacji. Tworzy się taka pustka, próżnia, w którą wchodzą od razu imamowie z bogatych państw zatoki, którzy stosują prozalityzm. Imamowie przyjeżdżają na takie ubogie osiedla i zaczynają prowadzić działalność dobroczynną. Dobroczynność jest doskonałym narzędziem do islamizacji lub reislamizacji. Imamowie zaczynają mówić: „Zobaczcie, jak wy jesteście krzywdzeni, zobaczcie, jak tutaj jest źle” i pytają: „A dlaczego tak się dzieje?”. I tutaj mamy znowu ten stary schemat, który się powtarza od wielu setek lat – jeżeli źle się dzieje to dlatego, że społeczność odeszła od prawidłowo rozumianej religii. Ta radykalizacja jest wtedy bardzo prosta.
W muzułmanach budzi się też syndrom oblężonej twierdzy. Czują się zagrożeni, odsunięci na margines, więc tym bardziej obudowują się w swojej „twierdzy”. Jednocześnie uważam, że Europa nie powinna się zgadzać na wszystko – to jest moje osobiste zdanie. Powinniśmy pamiętać o swojej tożsamości i o tym, że mamy prawo, może to zabrzmi górnolotnie, wymagać szacunku dla naszych wartości. Powinniśmy wszyscy spotkać się w połowie. Tak jak muzułmanie mają prawo do praktykowania religii, zwłaszcza jeżeli mieszkają tu od kilku pokoleń i są obywatelami państw europejskich, to jednak nie mają prawa żądać wprowadzenia w Europie szariatu. A takie głosy podnosiły się w Wielkiej Brytanii. Jestem temu przeciwna. Nie powinniśmy się też absolutnie zgadzać na zagrożenie i jakiekolwiek przejawy dżihadyzmu, islamu terrorystycznego. To jest zagrożenie i dla samych muzułmanów – tych, którzy chcą spokojnie wierzyć, a niekoniecznie podporządkowywać się fanatykom – i dla innych społeczności. Przy czym dodam, że występuję z punktu widzenia osoby, która jest areligijna.
Chciałabym jednak wrócić do tego, o czym pani napomknęła – dlaczego właściwie muzułmanie znaleźli się w państwach, które prowadziły działalność kolonialną na ich terytoriach? W XIX i XX wieku kolonialne imperia, głównie Wielka Brytania, Francja, Belgia i Holandia, przejęły kontrolę nad ogromnymi obszarami świata islamskiego – np. Algierią, Egiptem, Indiami czy Indonezją. I chociaż np. Iran, Afganistan czy Irak nie były koloniami w klasycznym sensie, to jednak Zachód długo próbował odgrywać również tam dominującą rolę. Zastanawiam się w jaki sposób to mogło wpłynąć na relacje świata islamskiego z Europą? Bo działalność kolonialna polega w dużej mierze na eksploatacji i wyniszczaniu rdzennych społeczności, nierzadko przymusowej asymilacji. A teraz muzułmanom w Europie zarzuca się, że próbują nas sobie podporządkować. Czy widzi pani tutaj jakieś zależności?
Oczywiście, że tak. To jest absolutnie podstawowa sprawa. Musimy pamiętać, że kolonializm jest bardzo szerokim pojęciem. Miał bardzo różne oblicza. Na przykład Algieria nie była kolonią, tylko na początku XIX wręcz stała się zamorskim terytorium Francji. Żeby przestała nim być, trzeba było długiej i krwawej wojny wyzwoleńczej w połowie XX w. Ponadto, mimo że II wojna światowa – w takim ogólnym zarysie – była momentem, który przyniósł teoretyczne wyzwolenie od kolonizacji, to jednak wcale nie znaczy, że państwa zachodnie odpuściły. Nawet gdy nominalnie przestały być kolonizatorami, nadal utrzymywały się tam ich wpływy gospodarcze, ekonomiczne i kontrola. Zwłaszcza nad tymi państwami, w których jest ropa czy inne zasoby.
Protesty przeciwko kolonizatorowi podnosiły się już w XIX wieku. I ostrze tego mitycznego dżihadu, o którym mówimy, początkowo było skierowane głównie nie przeciwko „źle wierzącym” muzułmanom czy przeciwko Zachodowi, a przeciwko kolonizatorowi brytyjskiemu. W pismach dżihadystycznych powstałych przed wojną, ale też zaraz po niej, wyraźnie podkreślano, że to, co robili kolonizatorzy to była agresja i ingerencja nie tylko polityczna, ale również kulturowa. To znaczy, że próbowano podporządkować sobie kulturowo – zacytuję tutaj jednego z takich teoretyków – „najlepszych synów tej ojczyzny”. Próbowano muzułmanom na ich własnym terenie narzucić zwyczaje zachodnie. Zwyczaje, które były sprzeczne z ich wartościami. Po zakończeniu II wojny światowej Europa zaczęła się odbudowywać i potrzebowała taniej siły roboczej. I skąd brać tanią siłę roboczą? Zaczęli przyjeżdżać robotnicy z dawnych kolonii, z tych uboższych państw, często państw muzułmańskich. Początkowo przyjeżdżali i wyjeżdżali. Funkcjonował taki schemat: przyjeżdża się na 5 lat, mężczyzna mieszka w jakimś wynajętym pokoju, zarabia i wraca do swojego kraju, żeby tam sobie z tych pieniędzy funkcjonować. Te osoby były mało zauważalne, bo nie domagały się jakiejś specjalnej reprezentacji politycznej czy religijnej. Mieszkali po kilku w wynajętych pokojach, modlili się w niewielkiej liczbie sal modlitewnych. Tylko Europa przegapiła moment, kiedy oni przestali wyjeżdżać, a zaczęli sprowadzać swoje rodziny. W pismach, które czytam, często pojawia się poczucie krzywdy rozumiane w ten sposób: przecież mamy prawo teraz zachowywać się tak, jak oni kiedyś zachowywali się wobec nas. Cały czas ten czynnik jest podkreślany. Nie wartościuję tego, nie oceniam czy to jest dobre, czy złe, czy mają do tego prawo, czy nie mają. To jest tylko stwierdzenie faktu, że to jest poniekąd reakcja na to, co działo się kiedyś. Oczywiście to może mieć bardzo różną formę i wyraz. Czasami może polegać tylko na domaganiu się reprezentacji politycznej czy tego, żeby muzułmanie mieli prawo do równego dostępu do pracy – twierdzą, że nie mają. Natomiast, gdzieniegdzie w tych pismach pojawiają się też tony agresywniejsze. I to jest właśnie usprawiedliwiane minionymi krzywdami.
Na koniec chciałbym panią zapytać o popularność islamu. To druga co do wielkości religia na świecie. Według różnych prognoz liczba muzułmanów dynamicznie rośnie i może wkrótce zbliżyć się do liczby chrześcijan. Dlaczego islam staje się coraz bardziej popularny? Czy pani zdaniem wynika to z duchowej potrzeby, czy raczej ze sprzeciwu wobec zachodniego stylu życia?
To bardzo dobre pytanie, nad którym sama się zastanawiam. Zadaję je młodym ludziom, moim studentom, odkąd dowiedziałam się, że na wojnę, którą toczyło Państwo Islamskie, wyjechało tak wielu Europejczyków po konwersji – więcej niż na jakąkolwiek inną „awanturę muzułmańską”. Pojechały tam nie tylko osoby pochodzenia muzułmańskiego, które mieszkając w Europie dokonały reislamizacji. Ale również bardzo duża liczba osób, które w ogóle nie pochodziły ze środowisk muzułmańskich i nie miały nic wspólnego z islamem, a jednak na islam się nawróciły. Dlaczego? Dlaczego islam okazuje się tak atrakcyjny? To jest bardzo trudne pytanie. Może to wynikać z jakiejś pustki, znudzenia czy jałowości. A może z tego, że islam oferuje niektórym osobom bardzo proste rozwiązania. To jest religia, w której jasno i wyraźnie zaznaczone są kategorie dobra i zła. Robisz tak – robisz dobrze, robisz inaczej – robisz źle. Jasno określone jest również, co należy robić, żeby zasłużyć na nagrodę w życiu pozagrobowym. Duża liczba konwersji miała miejsce już wcześniej, jednak wówczas dotyczyły one islamu mistycznego – pięknego oblicza tej religii, które bardzo lubię. We Francji i Stanach Zjednoczonych w latach 70. i 80. nawracano się właśnie na islam mistyczny. W tym miejscu rodzi się pytanie: skoro formę mistyczną religii mamy również w chrześcijaństwie, to dlaczego wybierano islam? Trudno mi to wyjaśnić. Pisma mistyczne są niezwykle piękne i mówią o zjednoczeniu człowieka z Bogiem.
Natomiast, wracając do dzisiejszej dynamiki, nie sądzę, aby można było wskazać jedną, jednoznaczną odpowiedź. Prawdopodobnie inaczej wygląda to w przypadku osób nawracających się na islam w Europie, gdzie może to wynikać z duchowej pustki lub próżni – są to jednak jedynie moje przypuszczenia. Inaczej może być w Indiach, gdzie nawrócenia na islam mogą wiązać się z chęcią wydostania się z systemu kastowego, który formalnie został zniesiony, ale prawdopodobnie nadal funkcjonuje w praktyce. To zapewne splot tych wszystkich czynników, a także odpowiednia propaganda. Prozelityzm nie ma jednej twarzy. Inaczej nawracają wahhabici z Arabii Saudyjskiej, a inaczej takie stowarzyszenie jak ahmadijjaa. Nie znam jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale niewątpliwie musi istnieć jakaś atrakcyjność.
To niesamowite, że największą bolączką współczesnego islamu jest brak reformowalności, a jednocześnie to właśnie ta niezmienność może przyciągać nowych wyznawców.
Myślę, że nie chodzi o to, że wszyscy chcą praktykować islam w jego pierwotnej formie z VII wieku – choć czasem konwertyci bywają bardzo gorliwi. Chodzi raczej o pewną dostępność prostych rozwiązań i wyraźnie określone granice. To złożony problem. Najlepiej na to pytanie mogłyby odpowiedzieć osoby nawracające się na islam. Jedno wiem na pewno – nie ma jednej wspólnej motywacji dla wszystkich.
Z prof. Katarzyną Pachniak rozmawiała Patrycja Misiun
Czytaj także:
- Dźwięki, które ranią. Mizofonia może dotyczyć nawet 5 proc. z nas
- Uważne Spojrzenie: Ofiarą może być każdy. Dr hab. Jacek Pyżalski o przemocy wśród dzieci
- Uważne Spojrzenie: Przemoc rośnie, gdy rozpadają się więzi. Dr Moczydłowski wyjaśnia mechanizmy
Źródło: PolskieRadio24.pl