Czas "obudzonych". Jak skrajna lewica zdominowała Partię Demokratyczną

2020-01-16, 15:15

Czas "obudzonych". Jak skrajna lewica zdominowała Partię Demokratyczną

Choć do wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych pozostało ponad 9 miesięcy, wyścig o nominację w Partii Demokratycznej wzbudza coraz większe emocje. Co więcej, po tej stronie sceny politycznej szykuje się fundamentalna zmiana, jakiej Ameryka nie widziała właściwie od kiedy istnieje.

"Woke", w definicji Wikipedii, to osoba, której zależy na kwestiach sprawiedliwości społecznej i rasowej. Jest świadoma ("woke" oznacza "obudzony" w wolnym tłumaczeniu) tych kwestii.

Powiązany Artykuł

PAP Bernie Sanders 1200.jpg
Startujący w wyborach prezydenckich USA Bernie Sanders, miał zawał. Nie wiadomo kiedy wznowi kampanię

Według "Urban Dictionary", oznacza osobę która "w sposób pretensjonalny wyraża to, jak bardzo jej zależy na sprawiedliwości społecznej". I ta definicja wydaje się być trafniejsza w ostatnich latach. Czemu istotne jest, aby zrozumieć, czym są ludzie zaliczani do tej grupy? Ponieważ to oni stanowią dziś największą, a na pewno najgłośniejszą i najbardziej zaangażowaną grupę wyborców Partii Demokratycznej. 

Zaszczuć tweetami

A jak bardzo są radykalni? To właśnie ta grupa ludzi zaatakowała niedawno J.K. Rowling za to, że na Twitterze stanęła w obronie badaczki zwolnionej za to, że stwierdziła, że kobiety nie mogą zmienić swojej płci biologicznej. Autorka serii O Harry'm Potterze, która znana jest z liberalno-lewicowych poglądów, napisała: "Ubieraj się jak chcesz. Nazywaj siebie, jak chcesz. Śpij z każdą osobą, która cię zechce. Żyj swoim wymarzonym życiem w pokoju i bezpieczeństwie. Ale zwalniać kobiety za stwierdzenia, że płeć jest prawdziwa?". Została zalana falą agresywnych komentarzy, niemal poddana internetowemu linczowi. 

Inną ofiarą bezrefleksyjnych obrońców politycznej poprawności stał się niedawno pisarz Stephen King, również klasyfikujący swoje poglądy jako progresywne. Wygłosił jedynie kryteria uznawane za jedną z podstawowych zasad funkcjonowania zachodnich społeczeństw. "Jeśli chodzi o sztukę, nigdy nie brałbym pod uwagę różnorodności. Tylko jakość. Wydaje mi się, że robić inaczej, to błąd" - napisał King. W ponad 20 tysiącach wpisów wojownicy sprawiedliwości społecznej wyjaśnili mu, dlaczego się myli.

Wojownicy politycznej poprawności

Jak to się przekłada na politykę? Wydaje się, że Partia Demokratyczna zawiesiła tak "wysoko" poprzeczkę w kwestiach równości płci, różnorodności, respektowaniu praw osób LGBTQ, że właściwie nie ma osoby, która byłaby na tyle czysta i nieskazitelna, aby spełnić wymagania coraz większej grupy woke’ów.

Powiązany Artykuł

ocasio 1200 shutt.jpg
Skrajna lewica w USA łączy siły. Ocasio-Cortez na wiecu wyborczym Sandersa: w USA mamy faszyzm

Na pierwszy ogień do grillowania poszedł wiekowy Joe Biden, który polityczną karierę zaczynał na początku lat 70. XX wieku, czyli w zupełnie innej rzeczywistości. Przez ostatnie miesiące niemal nie było tygodnia, żeby nie wypomniano mu jakiejś wypowiedzi np. z 1974 roku, która mogła być rasistowska, albo innej z 1981 roku, którą dziś można by uznać za homofobiczną.

Innym razem woke’i zaatakowały następnego kandydata na prezydenta, Andrew Yanga. Gdy popularne telewizyjne show Saturday Night Live zwolniło komika Shane’a Gillisa za rzekomo rasistowskie dowcipy na temat Azjatów, Young, sam azjatyckiego pochodzenia, stanął w jego obronie mówiąc, że jego samego nie obrażają żarty Gillisa. W efekcie… sam Yang został zaatakowany.

Nawet liberalne gwiazdy telewizji tj. Bill Maher apelują o zatrzymanie tego szaleństwa. - W ubiegłym roku przeprowadzono badanie, jakie odczucia mają ludzie na temat poszczególnych ras. Biali liberałowie byli jedyną grupą, która była stronnicza przeciwko sobie. Chcieli obracać się w towarzystwie osób z innych ras (…) istnieje dziwna samonienawiść wśród białych liberałów, ale nikomu ona nie pomaga. Pomaganie tym, którzy z różnych powodów są zaniedbani lub w złym położeniu, to jest liberalizm. Nienawiść do wszystkiego, co jest białe - to szkodliwa dziecinada - mówił Maher.

Śmiertelne zagrożenie

Establishment Partii Demokratycznej, który afirmuje wolnorynkowy system na którym zostało zbudowane bogactwo Stanów Zjednoczonych, musi znajdować się w stanie przedzawałowym. Bo jak inaczej zareagować, skoro bardzo prawdopodobne jest, że kandydatem Demokratów zostanie Bernie Sanders lub Elizabeth Warren? To prawdziwi kandydaci woke’ów. Warren, która jest białą, uprzywilejowaną kobietą, profesorem prawa na Harvardzie, musiała nawet sfabrykować swoją przynależność do mniejszości ogłaszając, że ma w sobie indiańską krew. Donald Trump, wyśmiewając Warren, zapowiedział w 2018 roku, że wpłaci milion dolarów na wskazaną przez Warren organizację charytatywną, jeżeli udowodni ona, że faktycznie ma wśród przodków rdzennych mieszkańców Ameryki.

Powiązany Artykuł

shutterstock joe biden 1200.jpg
USA: Joe Biden nie otrzymał Komunii świętej z powodu popierania aborcji

Warren w końcu przeprowadziła test DNA, z którego wynikało, że jest rdzenną Amerykanką w 0,0009765625 proc. (dopiero w 10. pokoleniu mógł być ktoś etnicznie zbliżony do Indian) a najwidoczniejsze w jej genach jest pochodzenie europejskie.

Sanders nie miał podobnych problemów, gdyż po pierwsze ma pochodzenie żydowskie, czyli należy do mniejszości (jego ojciec wyemigrował w na początku XX w. z Galicji), a po drugie jest socjalistą co najmniej od lat 80. gdy został burmistrzem niewielkiego miasta Burlington w stanie Vermont.  

Źródło: YOUTUBE.COM/AMANDA ROBERTSON

Biliony dla wszystkich

O mdłości Demokratów dotychczas rządzących partią nie przyprawia może wybujała do granic absurdu poprawność polityczna obu tych kandydatów, ale ich plany związane z gospodarką.

Bernie Sanders postuluje powszechny państwowy system ubezpieczeń zdrowotnych, darmową edukację wyższą, większą opiekę socjalną, państwowy program tanich mieszkań, doinwestowanie systemu edukacji, częściowe upaństwowienie sektora bankowego oraz nałożenie maksymalnych stawek oprocentowania kredytów. Wszystko wygląda pięknie, jedyną zagadką jest skąd wziąć na to wszystko pieniądze. Szacunki Komisji dla Odpowiedzialnego Budżetu Federalnego, niezależnego think-tanku, wskazują, że aby pokryć obietnice Sandersa potrzeba prawie 100 bilionów dolarów! Jego propozycje zwiększyłyby dług publiczny z dzisiejszych 86 proc. aż do 154 proc. PKB. do 2026 roku.  

Sanders odpowiada na te zarzuty prosto - po pierwsze koszty wyniosą znacznie mniej, po drugie, opodatkujemy najbogatszych. Na oficjalnej stronie Berniego można przeczytać, że corocznym podatkiem zostaną obłożone tylko gospodarstwa domowe których majątek przekracza 32 miliony dolarów, czyli 0,1 proc. wszystkich Amerykanów. Bernie przekonuje, że dzięki temu w najbliższej dekadzie do budżetu federalnego wpłynie 4,35 biliona dolarów.

I tutaj bogaci donatorzy partii Demokratycznej, jak i beneficjenci owych donacji wyrywają sobie włosy z głowy.  

Powiązany Artykuł

tyrmand 1200 pr24.jpg
Tyrmand o potencjalnym kandydacie Demokratów w 2020 roku

Elizabeth Warren różni się w szczegółach od Sandersa, ale jej ekonomiczne plany są bardzo podobne. Darmowa państwowa edukacja wyższa, opieka zdrowotna, zwiększona opieka  socjalna, większa odpowiedzialność Wall Street, efektywny podatek korporacyjny, tanie mieszkania i oczywiście, podatek dla najbogatszych.

Trochę mniej radykalnie, z wyraźną wolą zachowania wolnorynkowego systemu, ale Warren jest dla establishmentu Demokratów prawie tak samo niebezpieczna jak Sanders.

Pewne jest, że w sytuacji gdy któreś z nich dostanie się do Białego Domu, przynajmniej cześć z tych obietnic po prostu będzie musiała wejść w życie, a bez dodatkowych wpływów do budżetu będzie to niemożliwe. 

Część z tych rozwiązań rzecz jasna funkcjonuje, z różnym skutkiem, w Europie. Jednak wobec specyfiki amerykańskiego systemu nacjonalizowanie całych ogromnych sektorów tj. służba zdrowia czy edukacja jest postulatem, do którego wielu odnosi się z nieufnością z prostego powodu - do tej pory Stany Zjednoczone radziły sobie całkiem dobrze bez tego. 

Szansa centrum

Być może reakcją na wysokie notowania obojga jest dołączenie do wyścigu miliardera Michaela Bloomberga. Właściciel medialnego imperium, który fortunę zbił na produkcji maszyn obliczeniowych dla Wall Street, niejednokrotnie przebąkiwał o kandydowaniu w przeszłości. Były burmistrz Nowego Jorku, co ciekawe, jako reprezentant Republikanów, podobnie jak Biden, Warren i Sanders, jest po siedemdziesiątce. Niemal z miejsca awansował na 4. miejsce w wyścigu i zamierza włożyć wiele milionów dolarów aby wysunąć się na czoło.  

Źródło: YOUTUB.COM/THE VIEW

Zarówno Bloomberg, jak i Biden, który wciąż prowadzi w sondażach, są umiarkowanymi kandydatami, niemal centrystami. Czy jest jednak miejsce na czele Partii Demokratycznej dla takich polityków? Wydaje się, że kierunek ku skrajnej, zarówno obyczajowej, jak i ekonomicznej lewicy, to droga w jedną stronę. Sanders wyraźnie jest na fali, jego notowania mają tendencję wzrostową i istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że to on zmierzy się w listopadzie z Donaldem Trumpem. Był już tego bliski cztery lata temu, dziś jest bardziej popularny i ma poparcie nowej gwiazdy Demokratów - kongresmenki Alexandrii Ocasio-Cortez. 

Co ciekawe, Warren niedawno starła się z Sandersem na polu poprawności politycznej. Oskarżyła go o to, że w prywatnej rozmowie powiedział, iż kobieta nie mogłaby być prezydentem, co rzecz jasna oznacza seksizm. Bernie zaprzeczył, a Warren nie ma żadnych dowodów, że tak się stało.

Z marginesu do mainstreamu

Nawet jeśli ktoś z tej dwójki uzyska nominację, na drodze do prezydentury pozostanie jeszcze Donald Trump. Oczywiście na dziś sondaże wskazują, że większe szanse ma kandydat Demokratów, niezależnie czy byłby to Biden, Sanders, Warren czy Bloomberg. Pamiętamy jednak sondaże z 2016 roku, gdy badania wskazywały miażdżącą przewagę Hillary Clinton.

Trudno przewidywać ostateczny wynik wyborów, gdy nie znamy jeszcze kandydata Demokratów. Faktem natomiast jest że elektorat Demokratów staje się coraz bardziej radykalny. Przez dekady Sanders był marginesem, dziś urasta do rangi lidera. Jego radykalne dla większości Amerykanów postulaty stały się główną linią Partii Demokratycznej.  

Daniel Czyżewski, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej