Mateusz Morawiecki rzuca wyzwanie unijnemu establishmentowi. Felieton Miłosza Manasterskiego
To była twarda obrona polskich interesów, ale przede wszystkim mocne przemówienie o kondycji Europy, którego prawdziwym adresatem była europejska opinia publiczna. Premier Mateusz Morawiecki swoim wystąpieniem w Strasburgu zaprezentował się jako nowoczesny lider europejskiego formatu, znający skuteczne rozwiązania realnych problemów Europejczyków.
2021-10-19, 17:28
Premier Mateusz Morawiecki wystąpił na sesji Parlamentu Europejskiego poświęconej orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego. Było to z pewnością jedno z najtrudniejszych wystąpień szefa polskiego rządu, któremu przeszkadzał nawet prowadzący obrady. Jednocześnie było to przemówienie odważne, mocne, obfite w merytoryczne treści, przepełnione troską o Europę i stanowczą obroną polskiej, przeciwstawnej centralistycznej, wizji Unii Europejskiej.
Powiązany Artykuł
"Chcemy Europę na powrót uczynić silną, ambitną i odważną". Premier podsumował swoje wystąpienie w PE
Dzisiejsze przemówienie premiera Mateusza Morawieckiego w Strasburgu z całą pewnością przejdzie do historii, choć teraz jeszcze nie wiemy, czy będzie zapamiętane jako głośne ostrzeżenie przed pogłębianiem się kryzysu UE, czy też drogowskaz do wyjścia z niego. Słuchając debaty wokół wystąpienia szefa polskiego rządu trudno pozostać optymistą. Liberalno-lewicowi deputowani pozostają impregnowani na fakty, nawet przedstawiane wprost, co przypomina nam tak bardzo postawę polskiej opozycji. Ta również - cytując europejskiego klasyka, "zmarnowała okazję, żeby siedzieć cicho" i dołączyła do grona napastników. Bo to, co robi Europarlament, ma już znamiona polityczno-prawnej napaści na Polskę, a nie partnerskiej debaty.
Mateusz Morawiecki jest realistą i jeśli się zdecydował wystąpić w Strasburgu, to z pewnością nie z założeniem, że przekona do polskiego stanowiska europarlamentarną większość. Polityczne układy w Brukseli nie poddają się ani prawdzie, ani logice. W tym sensie rację ma francuski europoseł Nicolas Bay, który stwierdził dziś, że postępowanie instytucji UE wobec Polski przypomina proces stalinowski. Obrona nie jest możliwa, dowody niewinności nie mają znaczenia, a wyrok jest odgórnie zaplanowany. Po co więc szef polskiego rządu pojechał do Strasburga?
Powiązany Artykuł
Debata w Parlamencie Europejskim. Ursula von der Leyen: nie uznajemy polskiego TK za niezależny
Powodów, dla których premier Morawiecki zdecydował się wystąpić przed Parlamentem Europejskim, jest kilka. Szef rządu postanowił przede wszystkim wykorzystać trybunę w PE, by przekazać Europejczykom swoją wizję Unii, a europejskim liderom wysłać ostrzeżenie, że Polska w konflikcie z unijnymi instytucjami nie zamierza się poddawać. Samym przyjazdem do Strasburga premier udowodnił, że nie jest autokratą chowającym się przed oskarżeniami, że potrafi stawić godnie czoła najostrzejszym (i niestety) fałszywym oskarżeniom. Innym celem było obnażenie hipokryzji Komisji Europejskiej w obecności samej przewodniczącej KE Ursuli von der Leyen. Mateusz Morawiecki osiągnął to, m.in. zestawiając cytaty z orzeczeń europejskich sądów konstytucyjnych i poprzednich składów polskiego TK. Na twarzy przewodniczącej KE i jej sojuszników widać było zmieszanie i bezsilność.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
"Mam obawy, iż w tej warstwie politycznej szansa na dialog w PE będzie znikoma". Paruch o wystąpieniu premiera
Myliłby się jednak ten, kto by sądził, że Mateusz Morawiecki przyjechał do Strasburga bezpośrednio dyskutować z von der Leyen. Premier w swoim trzydziestopięciominutowym wystąpieniu ani razu nie skierował swoich słów bezpośrednio do przewodniczącej. Poza oficjalnym przywitaniem nie wymienił ani razu szefowej KE, nie odniósł się do jej słów. W czasach polityki uprawianej bez subtelności zapominamy już o tym, że nieraz większym problemem dla przeciwnika jest przemilczenie, pominięcie, zaniechanie. Ignorujący Ursulę von der Leyen szef polskiego rządu musiał ją zirytować bardziej, niż gdyby próbował spierać się z jej tezami. Mateusz Morawiecki pokazał w Strasburgu, że najwyżsi oficjele w Brukseli są w istocie tylko urzędnikami, których pozycja w brukselskiej koterii nie jest w żaden sposób porównywalna z politykami z silnym demokratycznym mandatem do sprawowania władzy w państwach członkowskich. Że prawdziwym partnerem w dyskusji dla polskiego premiera są szefowie innych europejskich państw. To musiało zaboleć.
Ale zabolało więcej rzeczy, co było widać po wściekłym ataku eurodeputowanych po wystąpieniu polskiego szefa rządu. Jadąc do Strasburga i pojawiając się "na boisku przeciwnika" Mateusz Morawiecki zapewnił sobie uwagę mediów i przekazał ważne sygnały opinii publicznej i liderom krajów UE. Nie przypadkiem swoją wypowiedź szef polskiego rządu rozpoczął od przypomnienia, z jak poważnymi kryzysami powinna walczyć Unia Europejska. - Zacznę od sprawy podstawowej: od wyzwań, które są kluczowe dla naszej wspólnej przyszłości. Wysoka Izbo, nierówności społeczne, inflacja i rosnące koszty utrzymania, które uderzają we wszystkich obywateli Europy, zagrożenia zewnętrzne, rosnący dług publiczny, nielegalna imigracja czy kryzys energetyczny zwiększający wyzwania polityki klimatycznej przekładają się na niepokoje społeczne i wydłużają katalog potężnych problemów - tak otwierał w Strasburgu swoją wypowiedź Mateusz Morawiecki.
Powiązany Artykuł
"Stoimy u progu kryzysu energetycznego wywołanego przez Rosję". Premier ostrzega Europę
To nie tylko chwyt retoryczny, mający na celu uzmysłowienie, że PE i KE zajmują się nie tyle rozwiązywaniem europejskich problemów, co ich tworzeniem. To była wypowiedź polityka, który przedstawiał równościową wizję wspólnoty europejskiej konkurencyjną wobec centralizacji arogancko forsowanej przez instytucje UE. Wspólnoty demokratycznej, szanującej różne opinie i różne decyzje wyborców w krajach członkowskich, wspólnoty, która może iść ścieżką dalszej, pogłębionej integracji, ale wyłącznie w wyniku świadomych decyzji wyborców i rządów wszystkich równych sobie państw. Wspólnoty zajmującej się realnymi sprawami i budującej dobrobyt i bezpieczeństwo Europejczyków, a nie demolującej ją wyrokami TSUE czy budową rurociągu Nord Stream. Bardzo ważnym punktem w przemowie były konstruktywne propozycje: utworzenia nowej izby w TSUE, złożonej z wydelegowanych sędziów konstytucyjnych krajów członkowskich, i zwiększenia wydatków na obronność oraz wyjęcia ich poza procedury deficytu budżetowego. "Ci Polacy wiedzą, o czym mówią" - przeczytałem po wystąpieniu premiera na jednym z międzynarodowych forów. "Polski premier ma wizję, jak naprawić Europę, warto go posłuchać" - napisał inny internauta.
Mateusz Morawiecki swoje przemówienie zakończył odniesieniem do przyszłości. - Chcę Europy silnej i wielkiej, walczącej o sprawiedliwość, o solidarność, o równe szanse. Europy zdolnej stawić tamę autorytarnym reżimom. Europy stawiającej na najnowsze recepty gospodarcze. Europy szanującej kulturę i tradycje, z której wyrosła. Europy rozpoznającej wyzwania przyszłości i pracującej nad najlepszymi rozwiązaniami dla całego świata - mówił. "Chcę" to słowo klucz w tej puencie. "Chcę" szefa rządu dużego europejskiego państwa to obietnica, a nie opinia. To "chcę" oznacza "nie pozwolę" w kontrze do tego, co wy (KE, PE, TSUE) chcecie: - Jeśli chcecie tworzyć z Europy beznarodowościowe superpaństwo, to najpierw uzyskajcie na to zgodę wszystkich krajów i społeczeństw Europy - mówił w PE Mateusz Morawiecki.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Premier w PE: jeżeli chcecie z Europy tworzyć beznarodowościowe superpaństwo, najpierw uzyskajcie zgodę wszystkich
Nie była to puenta łatwa do przełknięcia przez przedstawicieli brukselskich elit. Tak naprawdę jest to wyzwanie rzucone hardo brukselskiemu establishmentowi, który próbuje ocenzurować i odrzucić osadzoną w realiach, konserwatywną wizję Europy państw i narodów. Wyzwanie rzucone nie tylko przez Polskę i Polaków, którzy nie chcą rozpłynąć się w bezkształtnej masie bez pamięci i tożsamości. Wyzwanie rzucone także przez polityka. To znak, że po odejściu na emeryturę "cesarzowej Europy", Angeli Merkel, do grona chcących sięgnąć po europejskie przywództwo (prawdziwe, nie tytularne) dołącza Polak, szef polskiego rządu, syn legendarnego przywódcy Solidarności Walczącej, Kornela Morawieckiego. Biorąc pod uwagę okoliczności - niemieckie przesilenie powyborcze, francuskie wybory prezydenckie oraz coraz wyraźniejszy kryzys UE - jest to wyjątkowo dobry moment na podjęcie walki o to, by polski głos miał znaczący wpływ na Europę.
Miłosz Manasterski/ mbl
REKLAMA