Cele Rosji a kryzys na granicy. Witold Rodkiewicz (OSW): Kreml chce stworzyć w Europie Środkowej strefę buforową

2021-11-20, 12:00

Cele Rosji a kryzys na granicy. Witold Rodkiewicz (OSW): Kreml chce stworzyć w Europie Środkowej strefę buforową
W ostatnich dniach służby białoruskie sprowadziły na granicę Polski z Białorusią tysiące migrantów, prowokowały także szturmy na granicę. Foto: DWOT

- Kryzys na granicy jest w interesie Moskwy, która dąży do utworzenia strefy buforowej w Europie Środkowo-Wschodniej. Dla strony rosyjskiej zakończenie tego kryzysu w żadnym wypadku nie jest korzystne - podkreślił w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Witold Rodkiewicz, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich. Zaznaczył, że jedynym rozwiązaniem jest przeniesienie konfliktu na płaszczyznę gospodarczą, w której UE jest silniejsza.

  • Rosja nie jest zainteresowana wygaszeniem kryzysu granicznego, ale jego trwaniem, a nawet eskalacją - ostrzegł ekspert OSW Witold Rodkiewicz w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl
  • Celem Rosji jest przekonanie Zachodu do utworzenia w naszym regionie strefy buforowej na rosyjskich warunkach - dlatego generuje ciągle ona nowe kryzysy
  • "Rosja i Mińsk są zainteresowane, by tworzyć iluzję, że rozwiązanie jest już blisko - tuż przed nosem, tak jak marchewka przed nosem osła"
  • Mińsk i Moskwa chcą przekształcić kryzys w element stałego nacisku; by tego uniknąć, trzeba przenieść konflikt na płaszczyznę ekonomiczną, sankcji, tranzytu, gdzie UE jest silniejsza - mówi ekspert
  • Migranci muszą wracać do krajów pochodzenia z informacją, że nielegalne przejście przez polską granicę nie jest możliwe, że nie ma na to nadziei

- Dla strony rosyjskiej ten kryzys ma szersze znaczenie niż dla Białorusi. Jest zainteresowana nie tylko tym, aby uzyskać uznanie reżimu Łukaszenki przez Unię Europejską i zniesienie sankcji, ale przede wszystkim odciągnięciem uwagi Zachodu od tego, co się dzieje wokół Ukrainy oraz uzyskaniem pretekstu, aby żądać od Zachodu nowego systemu bezpieczeństwa w Europie, czyli stworzenia z naszego regionu strefy buforowej między Rosją a Europą Zachodnią.  Jest to stały cel rosyjskiej dyplomacji od momentu załamania się Związku Sowieckiego. W związku z tym Rosja nie jest zainteresowana wygaszeniem kryzysu granicznego, ale jego trwaniem, a nawet eskalacją - ostrzegł ekspert OSW Witold Rodkiewicz w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl.

Ekspert OSW tłumaczył, że Rosja chce skłonić Zachód, aby zaakceptował rosyjski postulat, dotyczący tego, by w imię stabilizacji i poprawy relacji z Rosją, uznał region  Europy Środkowo-Wschodniej za strefę buforową Federacji Rosyjskiej. Obecna sytuacja jest kolejnym przykładem modus operandi Kremla, który sam generuje kryzysy, wypiera się ich autorstwa, a potem stara się przekonywać Zachód, że sytuacje kryzysowe na tym obszarze to coś "naturalnego", jak wybuchy wulkanów na obszarze sejsmicznym.

- Moskwie chodzi o to, co nazywa koniecznością dopasowania do realiów tzw. architektury bezpieczeństwa europejskiego. (…) Postulowana przez Moskwę (oczywiście nie wprost) strefa buforowa, polegałaby m.in. na ustaleniach ograniczających obecność wojskową NATO. Rosja próbuje przekonać do takiego rozwiązania  Zachód, argumentując, że napięcia i kryzysy są powodowane przez brak systemowego rozwiązania problemu bezpieczeństwa w Europie, takiego, które uwzględniałoby rosyjskie postulaty czy interesy - zaznaczył ekspert.

Rosja nie chce zakończyć tego kryzysu. To bardzo dobry element nacisku na UE

- Dla strony rosyjskiej zakończenie tego kryzysu w żadnym wypadku nie jest korzystne - ostrzegł także ekspert.

Dlatego nie należy spodziewać się szybkiego jego zakończenia, może on ciągnąć się z różnym natężeniem przez wiele miesięcy. - Można za to wyobrazić sobie, że UE zostanie  wciągnięta w taką relację, w której przez cały czas trwa targ, pojawiają się nowi uchodźcy, cały czas istnieje problem napięcia na granicy - zaznaczył.

- Rosja i Mińsk są zainteresowane, by tworzyć iluzję, że rozwiązanie jest już blisko - tuż przed nosem, tak jak marchewka przed nosem osła - mówił ekspert, przestrzegając przed pojawiającymi się w przestrzeni publicznej "propozycjami rozwiązania kryzysu", takimi jak wywiezienie części migrantów do Niemiec. Jak zaznaczył, migranci w krajach pochodzenia muszą otrzymać jasną informację, że ten szlak nie jest możliwy do sforsowania i nie ma na to żadnej nadziei.

Analityk OSW podkreślił także, że  Mińsk i Moskwa nie zrezygnują łatwo z  tak skutecznego instrumentu i będą dążyły do tego, aby przekształcić go w  mechanizm stałego nacisku. - Trzeba zatem myśleć, jak tego uniknąć, co zrobić, żeby nie stać się ofiarą takiej sytuacji - zaznaczył.

- Jedynym sposobem, by tego uniknąć, jest zmuszenie drugiej strony (Mińska i Moskwy) do wycofania się z obecnej strategii i przeniesienia konfliktu na inną płaszczyznę, tam, gdzie UE jest silniejsza, a Białoruś i Rosja są słabsze, czyli na płaszczyznę sankcji ekonomicznych, blokady, czy choćby wstrzymania białoruskiego tranzytu na granicy Polski - powiedział analityk OSW.

Więcej w rozmowie.

Powiązany Artykuł

granica terytorialsi 1200
"Rosja współodpowiada za kryzys na granicy". Sannikau: potrzebne są sankcje wobec Kremla, nie tylko wobec Mińska

PolskieRadio24.pl: Jak postrzega Pan obecny kryzys na granicy, między innymi w kontekście celów Rosji?

Witold Rodkiewicz, Ośrodek Studiów Wschodnich: Warto odnieść się na początku do ważnego problemu. Choć w Polsce jesteśmy co do tego zgodni, to jednak na Zachodzie trwają dyskusje, w jakim stopniu Rosja współuczestniczy w tym kryzysie.

Trudno przedstawić na rzecz tezy dowody natury procesowej, niemniej jednak wydaje się, że nawet jeśli inicjatywa wyszła ze strony białoruskiej, to szereg elementów wskazuje na to, że Rosjanie popierają Łukaszenkę w tym, co robi, być może korygując w pewnych momentach jego kurs, gdy jego działania zaczynają naruszać interesy Kremla.

Za współpracą Rosji i Białorusi w kwestii kryzysu migracyjnego poza generalnym poparciem Moskwy, przemawia szereg wydarzeń, które nie były przypadkowe. Przypomnijmy sobie choćby przeprowadzenie desantu spadochroniarzy pod Brześciem kilka dni temu i patrole rosyjskich bombowców strategicznych nad Białorusią. Były to działania nierutynowe, wymagające rosyjskiej decyzji.

Chodzi o niezapowiedziane ćwiczenia rosyjskich i białoruskich wojsk desantowych w obwodzie grodzieńskim, które miały miejsce kilka dni temu. Widać hipokryzję Kremla - zaprzecza, że ma cokolwiek wspólnego z kryzysem na granicy, podczas gdy wiemy dobrze, że jest inaczej.

Kreml po prostu kłamie, jak zazwyczaj w takich przypadkach. Spójrzmy na inny przypadek z ostatnich dni - ujawnienie przez Kreml korespondencji w sprawie spotkania czwórki normandzkiej. Widać tam wyraźnie, że szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow kłamał, mówiąc, że brak chęci Moskwy, by brać udział w spotkaniu, wynika z tego, że nie dostała od strony Berlina i Paryża żadnych merytorycznych odpowiedzi na swoje propozycje. Tymczasem widać, że partnerzy udzielili Rosji takiej odpowiedzi.

Jeśli chodzi zaś o kryzys na granicy, to widzimy nie tylko demonstrację wojskową ze strony Rosji, ale także wyraźne wsparcie dyplomatyczne i propagandowe.

Wiemy także, że w ciągu ostatniego roku zależność Łukaszenki od Kremla wzrosła i  Rosja ma teraz większe niż kiedykolwiek środki nacisku na Łukaszenkę.

Wiemy też, że rosyjskie i białoruskie służby specjalne bardzo ściśle ze sobą współpracują. A zatem trudno sobie wyobrazić, że taka operacja mogłaby być przeprowadzona bez udziału i akceptacji strony rosyjskiej. I właściwie drugorzędne jest, który z partnerów ją zainicjował, czy wymyślił.

Moskwa byłaby w stanie nie dopuścić do realizacji pomysłów, które by jej się nie podobały.

Widać wyraźnie, że Rosjanie popierają działania Łukaszenki. Widzimy także jasno, że kryzys na granicy jest częścią szerszej strategii.

Sam Łukaszenka nie ukrywa, czego chce: chodzi mu o uznanie jego władzy i zniesienie sankcji, w domyśle - o pomoc finansową.

Natomiast dla strony rosyjskiej ten kryzys ma większą wartość. Po pierwsze, odciąga uwagę od tego, co się dzieje na Ukrainie. Po drugie, jeśli Rosjanom uda się rozwinąć ten kryzys, a podejrzewam, że on szybko się nie skończy, to można spodziewać się, że Moskwa będzie nadal podnosić kwestie, do których dąży od wielu lat. Widzimy je i w obecnej argumentacji Moskwy.

Będzie to dla Rosji kolejny pretekst, by naciskać na stronę zachodnią z racji szeregu istotnych spraw systemowych, mających szerszą perspektywę.

Chodzi tu o coś, co Moskwa nazywa koniecznością dopasowania do realiów tzw. architektury bezpieczeństwa europejskiego.

Przekładając łamańce dyplomatyczne na zrozumiały język, chodzi o to, żeby dążyć do utworzenia strefy buforowej w Europie Środkowo-Wschodniej. Dotyczy to na przykład kwestii obecności NATO, etc.

Rosja próbuje przekonać do tego Zachód, przedstawiając "argument", że napięcia i kryzysy są powodowane przez szerszy problem.

Rosjanie próbują przekonywać, że wszelkie kryzysy mają przyczyny systemowe, i system bezpieczeństwa w tym regionie nie działa dobrze, bo jest źle skonstruowany, zatem należy zbudować taki system bezpieczeństwa, który Rosji odpowiada. A jego istotą jest stworzenie w Europie Środkowej strefy buforowej.

To jest najważniejsza kwestia i najistotniejszy problem w tym wszystkim, co obecnie obserwujemy.  Notabene był to jeden z najważniejszych punktów czwartkowego przemówienia Putina do rosyjskich dyplomatów.

A zatem o to chodzi Rosji.

Mamy tutaj węższe cele Łukaszenki, o których mówiłem, i szersze rosyjskie.

Do pewnego stopnia cele Rosji i Łukaszenki się rozchodzą. Dla Łukaszenki być może doprowadzenie do porozumienia na jego warunkach byłoby dobrym rozwiązaniem - wydaje się ono jednak niemożliwe, bo strona europejska nie może spełnić postulatów Mińska.

Natomiast dla strony rosyjskiej zakończenie tego kryzysu w żadnym wypadku nie jest korzystne.

I tu jest paradoks. Widzimy, że apelowanie ze strony Zachodu o pomoc do Rosji, by wpłynęła na Łukaszenkę, żeby działał w kierunku deeskalacji kryzysu, jest w pewien sposób absurdalne.

Jeśli już ktokolwiek miałby chęć działać na zakończenie kryzysu, to raczej Łukaszenka, na pewno nie Rosjanie.

Powiązany Artykuł

forum-0385580318 (1).jpg fried
Były ambasador USA w Polsce: Waszyngton jest gotów, by współpracować z Warszawą ws. Białorusi

Inną rzeczą jest to, czy Łukaszenka jest w stanie podjąć taką decyzję, nawet gdyby chciał, a to wcale, jak wiemy, nie jest to prawdopodobne, bo powtórzmy -  jak Pan już zaznaczył - UE nie zgodzi się na jego warunki.

Zakończenie kryzysu nie jest w interesie Rosji także z tego względu, że wzmacnia pozycję Mińska wobec Moskwy, w czym Kreml nie jest zainteresowany.

Czego jeszcze Zachód nie dostrzega? Gesty, mające na celu osłabienie kryzysu, są odbierane przez Kreml jako zachęta do jego eskalacji.

16 listopada, po tym, jak Merkel zadzwoniła do Łukaszenki (15 listopada), doszło do eskalacji. Widać, że ustępstwa będą pociągały za sobą eskalację żądań i będą bodźcem, który będzie składał drugą stronę do kontynuacji dotychczasowej linii.

Jedynym sposobem, by to zmienić, jest zmuszenie drugiej strony do wycofania się z obecnej strategii i przeniesienia konfliktu na inną płaszczyznę, tam gdzie UE jest silniejsza, a Białoruś i Rosja są słabsze, czyli na płaszczyznę sankcji ekonomicznych, blokady, czy choćby wstrzymania białoruskiego tranzytu na granicy Polski.

Chodzi o zamknięcie granic dla towarów.

Chodzi o zamknięcie granic dla odbiorców białoruskich i wysyłanych przez białoruskie podmioty.

Oczywiście, po pewnym czasie Białorusini znajdą sposób, by to obejść, mogą w być tym celu zakładane fikcyjne firmy, na przykład rosyjskie.

Rosyjskich firm na razie nie blokować?

Trzeba zostawić sobie możliwość drugiego kroku, tym bardziej, że uderzenie w białoruską gospodarkę jest też ciosem w gospodarkę rosyjską. Gospodarka Białorusi jest subsydiowana przez Rosję.

Wstrzymanie tranzytu TIR-ów wiązałoby się może z odpowiedzią, pytanie jednak, czy cena działań odwetowych nie będzie niższa niż koszty kontynuacji kryzysu.

Jeśli nie spróbujemy zatrzymać eskalacji, przenosząc konflikt na inną płaszczyznę, która jest dla drugiej strony o wiele bardziej bolesna, to zrezygnujemy z najlepszego sposobu zatrzymania tego kryzysu i deeskalacji.

Nie wierzę bowiem, że będzie można się porozumieć z reżimem, skłonić go do wycofania się z obecnych działań.

Pojawiały się, owszem, doniesienia o propozycji wywiezienia części migrantów z Białorusi - podało je biuro prasowe Aleksandra Łukaszenki, twierdząc, że 5000 migrantów mogłoby wrócić do swoich krajów, choć zaznaczono, że nikt ich zmuszał nie będzie, a 2000 migrantów przetransportowano by do Niemiec. W taki scenariusz nie wierzę. Wiarygodność takiej oferty białoruskiej jest mała.

Wiadomo też, że migranci nie będą chcieli wracać do domu, chcą bowiem przedostać się na Zachód, dla tego celu gotowi są ryzykować życiem.

Można za to wyobrazić sobie, że UE jest wciągnięta w taką relację, w której przez cały czas trwa targ, pojawiają się nowi uchodźcy, cały czas mamy problem.

Nie są to co prawda sprawdzone wiadomości, jednak pojawiły się doniesienia, że po zablokowaniu lotów do Mińska, został otwarty nowy kanał przez Moskwę.

Zawsze takie ryzyko istnieje.

Pomysł z nałożeniem sankcji tylko na uczestniczące w procederze migracyjnym firmy na krótką metę będzie skuteczny, ale na dłuższą metę może okazać nieefektywny. To jest bowiem kwestia czysto organizacyjna - stworzyć fikcyjne firmy, które będą organizować loty.

Można skłonić regularne linie lotnicze do zaprzestania takich lotów. Jednak zostaje kwestia determinacji Rosji i Łukaszenki, które mogą szukać innych sposobów, by transportować migrantów drogą lotniczą, szukać podmiotów niewrażliwych na takie sankcje.

A Rosja i Mińsk są zainteresowane, by tworzyć iluzję, że to rozwiązanie jest tuż przed nosem, to jest jak marchewka przed nosem osła.

Jeśli ktoś przetransportowałby migrantów na Zachód, Mińsk i Moskwa podstawią na ich miejsce kolejną grupę osób, wykorzystają kolejnych ludzi, rodziny, dzieci.

W ten sposób można grać w nieskończoność i mieć z tego korzyści. Gdy Moskwa i Mińsk widzą, że mają instrument, na który druga strona jest wrażliwa, to nawet z racjonalnego punktu widzenia - trzeba zauważyć, że nie będą chciały się go pozbyć.

Mińsk i Moskwa, zamiast pozbyć się tak skutecznego instrumentu, chciałyby stworzyć z niego mechanizm stałego nacisku. Trzeba zatem myśleć, jak uniknąć tego, żeby stać się ofiarą takiej sytuacji.

Przede wszystkim granica musi być szczelna. Nie można przyjmować nielegalnych migrantów. To w długofalowej perspektywie najlepszy sposób, żeby zniechęcić do korzystania ich z tego szlaku, to dowiedzenie, że nie ma nadziei na sukces. Zatem należy nadal wzmacniać granicę i zapobiegać jej nielegalnemu przekroczeniu.

Co jeszcze jest istotne: w mediach ponad podziałami istnieje tendencja, by traktować uchodźców jako bierne ofiary, jako piłkę, którą ktoś rzuca. Migranci są oczywiście w pewnym sensie ofiarami, ale jednak mają też swoją wolę, nie są biernym przedmiotem. Mają swoją podmiotowość, wielu z nich wiedziało, na co się decyduje. Wielu z nich jest gotowych zaryzykować bardzo dużo, by przedostać się na Zachód. Są zdeterminowani, by dotrzeć do Europy Zachodniej, do Niemiec.

O ile na początku można było mówić, że byli oszukani, nie wiedzieli, co może ich czekać, teraz już tak mówić nie można.

To nie są ludzie, którzy nie mają o niczym pojęcia. Mają telefony komórkowe, na forach porównują różne szlaki, różne warunki, ryzyka. To nie jest tak, że oni nie wiedzą, co się dzieje. W podejściu mediów do nich jest pewien protekcjonalizm.

Kampania informacyjna przy wsparciu rządów krajów pochodzenia migrantów i tak byłaby potrzebna, im więcej informacji dociera do migrantów, zanim wsiądą do samolotu do Mińska, tym lepiej.

Chodzi o zbadanie, jakimi metodami komunikacji do nich dotrzeć. Potrzebna jest analiza, jak te społeczeństwa funkcjonują. Ważne jest, by do migrantów docierały informacje, że ten szlak nie jest możliwy do pokonania, nie da się w ten sposób przekroczyć granicy.

Oczywiście jest pewna grupa osób, które organizują przemyt, transport migrantów, które zamieszczają na takich forach nieprawdziwe informacje o tym, że komuś udało się tą drogą dotrzeć na Zachód.

Trzeba sprawdzać takie fora, poprosić specjalistów o monitorowanie sytuacji, identyfikować przemytników i szukać skutecznych dróg dotarcia do potencjalnych migrantów z informacją, że tędy do Europy Zachodniej na pewno się nie dostaną.

Czyli wskazuje Pan na potrzebę znalezienia skutecznego modelu komunikacji z potencjalnymi migrantami, z uwzględnieniem odrębności ich społeczeństw.

O te kwestie, o ich wizję trzeba pytać osoby, które znają te społeczeństwa, style posługiwania się sieciami społecznościowymi po arabsku.

Jak skomentowałby Pan rozmowy kanclerz Niemiec i prezydenta Francji z Putinem, a Angeli Merkel dodatkowo z Łukaszenką?

To fundamentalny błąd. Sygnał, że zastosowana metoda była z punktu widzenia Moskwy i Mińska skuteczna, skutek będzie odwrotny od zamierzonego.

Wspomniał pan o tym, że Moskwa chce budować strefę buforową. A z punktu widzenia Kremla takie rozmowy ponad głowami Europy Środkowo-Wschodniej to może być ważny krok, wskazanie sposobu na preferowane przez Kreml rozwiązywanie takich problemów, cóż to, że generowanych przez Moskwę właśnie. Co prawda, potem miały miejsce rozmowy i z premierem, i z prezydentem Polski, ale złe wrażenie po pierwszej serii rozmów z Łukaszenkę i Putinem pozostało.

To oczywiście zwiększa podziały, a dokładnie o to chodzi Rosjanom.

To potwierdza tę tezę, że Rosja chce na tym obszarze tworzyć strefę buforową, przekonując Zachód, że to taki obszar geopolitycznie sejsmiczny, gdzie zawsze coś będzie wybuchać, bo to leży w naturze tego terenu. Tyle że to ona sama te kryzysy generuje… To, że nie wiemy, co dokładnie omawiano, to także przenoszenie na Zachód standardów kremlowskich, gdzie np. Putin i Łukaszenka godzinami ze sobą rozmawiają, a pewne jest, że nikt nie dowie się o czym.

Współpracownica Łukaszenki mówiła, że wedle życzenia Mińska powinniśmy stworzyć coś w rodzaju korytarza humanitarnego i pozwolić tym ludziom przejechać do Niemiec. To bardzo niebezpieczna ścieżka. To też przywodzi na myśl strefę buforową - Niemcy i Rosjanie mogliby sobie ustalić, kto ma przejeżdżać przez polskie terytorium, zawieszając wszystkie procedury prawne.

Migranci są po stronie białoruskiej i Mińsk jest odpowiedzialny za to, żeby zapewnić im konieczną pomoc i bezpieczeństwo.

Ostatecznie, szef MSW Niemiec Horst Seehofer powiedział, że nie jest prawdą, jakoby Niemcy miały przyjąć 2000 osób koczujących przy granicy.

Tak jak pan mówi, gdyby Berlin zabrał 2000 migrantów, prędko na ich miejsce przyjechałoby 2000 kolejnych. Prowadziłoby to do eskalacji kryzysu na polskiej granicy.

Łatwo sobie wyobrazić taki mechanizm. A warunki Łukaszenki nie będą przyjęte, więc będzie chciał on dalej kryzys eskalować.

Sankcje, które przyjęto wobec Białorusi, jak rozumiem, można znieść również jednogłośnie.  Jednocześnie jest tu wiele możliwości patrzenia na te restrykcje przez palce, na to, jak te sankcje są egzekwowane. Tak naprawdę UE nie ma żadnego mechanizmu, by móc pilnować ich przestrzegania - w odróżnieniu od Amerykanów.

UE musi w tym aspekcie polegać na czujności rządów. A jeśli rządy nie są tym zainteresowane, a znaczna część nie jest - to sankcje będą dziurawe i nic z tego nie będzie.

Inny niepokojący sygnał pochodzi ze znanego brukselskiego portalu, "Politico". W niedawnym newsletterze napisano, że kryzys na granicy ustępuje, a głównym problemem jest już teraz kryzys humanitarny. Dlaczego sytuacja zdaniem tego medium się uspokaja? Bo sankcje zaczęły działać, a kanały komunikacji zostały ustanowione, a zatem wszystko musi znajdować się na dobrej drodze. Przepraszam bardzo, ale to fałszywa diagnoza.

Zgodnie z oczekiwaniami Mińska i Moskwy widzimy przeniesienie uwagi z przyczyn kryzysu na skutki - problemem nie jest to, że reżim przywiózł migrantów, ale kryzys humanitarny i to, że Polska nie wpuszcza migrantów. I w takim ujęciu całe odium spada na Polskę.

Oglądałem niedawno relację BBC o szturmie na polską granicę z kamieniami i granatami hukowymi. W warstwie werbalnej wszystko było w porządku. Jednak materiał zdjęciowy, dodany do relacji, pokazywał w większości spacerujące po obozowisku dzieci.

Przekaz do podświadomości jest zgodny z tym, czego oczekiwałyby władze białoruskie i rosyjskie - ma pojawić się wniosek, że skoro dzieci cierpią, to winni są ci, którzy nie chcą ich wpuścić, a nie ci, którzy sprawili, że tam się znajdują. Migranci w większości nie przyjeżdżają z krajów objętych wojną. W północnym Iraku nie było wojny od 17 lat. Trudno mówić, że powodem migracji są działania zbrojne. W dużej mierze winne są społeczeństwa, czy raczej ich elity, które tworzą tam taki system społeczno-polityczny, który nie daje większości ludzi możliwości rozwoju.

 

***

Z Witoldem Rodkiewiczem z Ośrodka Studiów Wschodnich rozmawiała Agnieszka Marcela Kamińska, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej