Dr Marek Kawa o pierwszym roku prezydentury Bidena: obietnica "America is back" nie została spełniona

- Joe Biden pierwszy rok prezydentury kończy niepowodzeniem. Obietnica zawarta w haśle "America is back" nie została spełniona. Nie ma powrotu silnej Ameryki na arenę międzynarodową, a wewnętrzne poparcie dla prezydenta jest na równi pochyłej - mówi dr Marek Kawa. W rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl amerykanista z Uczelni Korczaka podsumowuje miniony rok w polityce Stanów Zjednoczonych.

2021-12-21, 09:00

Dr Marek Kawa o pierwszym roku prezydentury Bidena: obietnica "America is back" nie została spełniona
Obietnica zawarta w haśle "America is back" nie została spełniona - mówi dr Marek Kawa, podsumowując pierwszy rok prezydentury Joe Bidena. Foto: Forum/JONATHAN ERNST

PolskieRadio24.pl: Emocje wokół wyboru nowego prezydenta skumulowały się w styczniowym szturmie na Kapitol. Mówiło się wówczas o wydarzeniu bez precedensu, wstrząsie dla amerykańskiej demokracji. Patrząc z perspektywy niemal roku, jakie znaczenie miały te zamieszki?

Dr Marek Kawa: Na pewno był to wstrząs, bo nie widzieliśmy do tej pory takich rozruchów. Ostatnie tego typu demonstracje to fala młodzieżowej kontestacji w latach 70., protesty przeciw wojnie w Wietnamie. Za wydarzenia z 6 stycznia cenę zapłacił Donald Trump i jego środowisko - po raz kolejny wszczęto procedurę impeachmentu, w dodatku drugi raz w historii przeprowadzano ją już po zakończeniu urzędowania przez prezydenta. Ruszyły prace komisji, która do dzisiaj wyjaśnia okoliczności wtargnięcia do Kapitolu. Obecnie z tej sprawy uszło powietrze, temat powraca jedynie przy okazji wzywania kolejnych osób na przesłuchania. Szturm na Kapitol dał nowej ekipie argument do ręki. Pokazał, że jest potrzeba nowego otwarcia, że Ameryka musi zaleczyć rany. Takie nadzieje lokowano w Joe Bidenie, zwłaszcza, że podobnie pojednawczą rolę pełnił jako senator. Liczono, że po tych dramatycznych zamieszkach – które na pewno były dla Amerykanów jakąś traumą – nowa prezydentura rozpocznie proces uleczania stosunków wewnętrznych. Ten kontekst na pewno wzmocnił rolę Demokratów.

Co zmiana na fotelu prezydenta oznaczała dla świata?

Mainstream odetchnął, wiedząc, że Joe Biden jest o wiele bardziej przewidywalny niż Donald Trump. Zachód chciał znów widzieć Amerykę taką, do jakiej się przyzwyczaił, czyli sprzed ery Trumpa. Mógł na to liczyć tym bardziej, że Biden nie dawał w czasie kampanii wyborczej żadnych sygnałów zmiany, jeżeli chodzi o stosunek do polityki zagranicznej od czasu kadencji Baracka Obamy. Zapowiadał powrót do porozumień multilateralnych, stąd tak pozytywna reakcja na wynik wyborów ze strony m.in. Niemiec, które w czasie rządów Trumpa dawały jasne wyrazy niezadowolenia. Biden zapewniał, że atmosfera geopolityczna będzie spokojniejsza i bardziej pewna.

O spokój w 2021 roku było trudno. Największy cios przyszedł latem - talibowie w błyskawicznym tempie przejęli kontrolę nad Afganistanem. Ameryka zakończyła swoje 20-letnie zaangażowanie w regionie gwałtownie i chaotycznie. Jak wyjście z Afganistanu odbiło się na pozycji USA? 

REKLAMA

Ta wojna to przede wszystkim stracony czas, ponad 2 tysiące ofiar po stronie amerykańskich sił, zmarnowane pieniądze - 2 tryliony dolarów. Z dzisiejszej perspektywy już wiemy, że te konflikty - rozpoczęte przez George’a W. Busha pod hasłem "wojny z terroryzmem" - były niepotrzebne. Ten wrzód trzeba było przeciąć. Joe Biden i jego ekipa zrobili to źle, co na pewno świadczy o pewnej nieporadności, o słabym rozpoznaniu wywiadowczym, zbagatelizowaniu siły talibów. Za te błędy prezydent zapłacił spadkiem poparcia w sondażach. Takie porażki, jak chaotyczne wycofanie z Afganistanu, dają argument Rosji, Turcji, Chinom, Korei Północnej, więc oczywiście osłabiają Amerykę, a idąc dalej - cały świat demokratyczny. Myślę jednak, że Ameryka ma to już za sobą. Zaangażowanie na Indo-Pacyfiku pokazuje, że Stany Zjednoczone może jeszcze liżą rany, ale wracają na arenę, idą do przodu.

Czytaj także:

Defensywę w jednym regionie zrównoważy bardziej konfrontacyjna polityka w drugim? Amerykańskie zaangażowanie w rejonie Indo-Pacyfiku wzrosło, z ust prezydenta padła deklaracja obrony Tajwanu. 

W przypadku polityki wobec Chin Biden nie schodzi z drogi wyznaczonej przez Donalda Trumpa. ChRL wciąż uznawana jest za mocarstwo regionalne, ale przy tym tempie rozwoju stanowi dla USA coraz większe zagrożenie - do 2050 roku chce osiągnąć status światowej potęgi.

REKLAMA

Teraz obserwujemy, jak Amerykanie zaczynają budować pierścień otaczający Chiny. Jego fragmentem jest AUKUS - trójstronny pakt militarny zawarty między USA, Wielką Brytanią i Australią. Kolejnymi ważnymi elementami tego pierścienia jest Japonia - dawny wróg, dziś sojusznik, Pakistan i Indie. Zobaczymy, jaką rolę odegra Afganistan, który zostanie na nowo zagospodarowany - jeszcze nie wiadomo przez kogo. Nie bez znaczenia jest też Wietnam.

Stany Zjednoczone starają się otoczyć Chiny buforem geopolitycznym, to teraz priorytet. W sprawie Tajwanu deklaracje Bidena są jasne. Chiny muszą się liczyć z tym, że w przypadku ataku na wyspę reakcja Stanów Zjednoczonych będzie zdecydowana. To już nie będą sankcje ani jakiegoś rodzaju odstraszanie, ale wsparcie bezpośrednie.

W relacjach transatlantyckich Joe Biden wrócił do oparcia się na strategicznym partnerstwie z krajami tzw. starej Europy. Co to oznacza dla Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej? 

Ameryka to wciąż hegemon, ale także mocarstwo po przejściach. Trwa pandemia, trwa kryzys gospodarczy, Stany Zjednoczone walczą z galopującą inflacją i problemami społecznymi, więc nie stać ich na prowadzenie tak aktywnej polityki zagranicznej, jaką znamy chociażby z końcówki lat 90. W tej sytuacji Amerykanie liczą na starych partnerów, czego zresztą Joe Biden nie ukrywał. Po brexicie Wielka Brytania nieco utraciła wpływy polityczne, Francja natomiast nie była do końca przewidywalna, więc nowa administracja postawiła na Niemcy. 

REKLAMA

Polska przez ostatnie cztery lata była pośrednim beneficjentem polityki Trumpa, który dążył do nowego zakotwiczenia w Europie. Chciał oprzeć się właśnie na Polsce, na Trójmorzu. W tym kontekście trudno ukrywać, że polityka Bidena jest rozczarowaniem. Pierwsze mocne rozczarowanie to na pewno kwestia Nord Stream 2 i wycofanie amerykańskich sankcji. Do tego dochodzą sprawy dyplomatyczne - administracja nowego prezydenta porozumiewała się z Polską na poziomie doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Jake'a Sullivana, później mieliśmy rozmowę sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena z szefem MSZ Zbigniewem Rauem. Ze strony USA nie było sygnałów, które miałyby służyć podtrzymaniu ciepłych relacji, jakie znaliśmy przez ostatnie cztery lata.

Na szczęście nie powinno dojść do żadnych nieprzewidzianych ruchów, jeżeli chodzi o obecność wojskową USA w naszym regionie. Umowy zawarte jeszcze w czasie kadencji Trumpa nie zostały podważone. Oczywiście nie ma mowy o wycofaniu się Amerykanów z tej części Europy, szczególnie w obecnym kontekście, kiedy Putin odkrywa swoją agresywną twarz i bada, na ile może sobie pozwolić.

Czytaj także:

Kraje wschodniej flanki NATO z coraz większym niepokojem obserwują ruchy Rosji przy granicy z Ukrainą i śledzą reakcje USA. Co zwiastuje ostatni szczyt Biden-Putin

REKLAMA

Władimir Putin chce pokazać, że to po jego stronie jest inicjatywa, że jest równorzędnym partnerem dla Ameryki. Otwierając kolejne strefy konfliktu, Putin tworzy wrażenie, że to on narzuca ton. Pod względem marketingu politycznego na pewno wygrywa takie spotkania.

Na rozmowę Bidena z Putinem należy patrzeć bardzo realistycznie. Nie ma szans na to, żeby Amerykanie, nawet jeżeli doszłoby do eskalacji napięcia i wkroczenia Rosji na Ukrainę, zaangażowali się w ten konflikt militarnie. Putin o tym wie. Ukraina nie jest chroniona żadnym sojuszem. Zresztą popatrzmy na deklarację budapesztańską sprzed 27 lat - w zamian za zrzeczenie się potencjału nuklearnego udzielono wówczas Ukrainie gwarancji integralności terytorialnej. Co z tego dzisiaj zostało? Nie wiemy też do końca, co mogą oznaczać ewentualne sankcje, którymi zagroził Biden w czasie rozmowy z Putinem. Restrykcje takie, jak te nakładane dotychczas, na pewno nie powstrzymają Putina, jeżeli zdecyduje się zaatakować Ukrainę. 

Dla Ameryki sprawa Europy Wschodniej nie jest dziś priorytetem. Administracja jest skupiona na Indo-Pacyfiku. Realnym zagrożeniem dla hegemonii Stanów Zjednoczonych są Chiny, które rozbudowują swój potencjał militarny. W tym kontekście Rosja to taki agresywny, szczekający jamnik, który podgryza NATO, ale zachowuje się dość przewidywalnie. Putin działa w ramach swojej strefy wpływów, posuwa się tylko po wyznaczonych liniach, wiedząc, że Ameryka i NATO będą w stanie na to patrzeć przez palce. Rosja jest jeszcze daleko od przekroczenia czerwonej linii, kiedy Amerykanie twardo powiedzieliby "stop".

Poparcie dla Joe Bidena spada systematycznie od lipca, według najnowszych sondaży sięga ono 42,7 proc. Amerykanie wystawiają mu słabą ocenę na koniec pierwszego roku prezydentury. Czy Ameryka, której przywódca ma takie słabe notowania w kraju, może skutecznie pełnić funkcję światowego lidera?

REKLAMA

Biden kończy ten rok niepowodzeniem, to trzeba jasno powiedzieć. Oczywiście należy obiektywnie stwierdzić, że sytuacja, w jakiej przyszło mu rządzić, jest trudna, jednak obietnica zawarta w haśle "America is back" nie została spełniona. Nie ma powrotu silnej Ameryki na arenę międzynarodową - pokazał to przede wszystkim Afganistan. Także z Iranu wciąż płyną niepokojące głosy, mimo że wznowiono negocjacje ws. umowy nuklearnej. Chiny, Rosja, Iran, nawet Niemcy – wszyscy sondują, na jak wiele mogą sobie pozwolić wobec Ameryki rządzonej przez Bidena.

Od połowy tego roku Biden jest na równi pochyłej, jeżeli chodzi o poparcie w kraju. Nowej administracji nie udało się wygrać z pandemią, gospodarka USA nie została odbudowana. Biden zaczynał z impetem, ogłaszając szacowany na biliony dolarów American Rescue Plan, który miał wpuścić gotówkę, pobudzić gospodarkę. Tymczasem takiej inflacji, jaką mamy teraz, nie było w USA od 40 lat.

Trzeba pamiętać, że mówimy o prezydencie, który w czasie kampanii wyborczej przedstawiał się jako reformator. Biden wciąż ma ambicje zapisać się w historii Ameryki tak, jak John F. Kennedy z programem "The Great Society" czy Ronald Raegan z "Ergonomics". W wykonaniu prezydenta, który postawił sobie tak wysokie cele, był to bardzo słaby rok, a brak realnych sukcesów Bidena ma niewątpliwe przełożenie na zewnętrzną pozycję Ameryki. Jeżeli miałbym ocenić ten rok prezydentury, wystawiłbym trzy plus.

Rozmawiała Katarzyna Pyssa

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej