Zneutralizować rosyjskie wpływy w najbiedniejszych krajach. "To szansa dla Polski"

2023-03-06, 21:44

Zneutralizować rosyjskie wpływy w najbiedniejszych krajach. "To szansa dla Polski"
Zneutralizować rosyjskie wpływy w najbiedniejszych krajach. "To szansa dla Polski". Foto: Kremlin Pool / Russian Look / Forum

Rosja posiada szerokie wpływy wśród państw najbiedniejszych. Dlatego wizyta prezydenta Andrzeja Dudy na poświęconej tym krajom V Konferencji ONZ była niezwykle istotna. - To, że nasz głos w Katarze był słyszalny, buduje pozycję Polski - mówi dla portalu PolskieRadio24.pl Marek Jurek, były marszałek Sejmu, dziś publicysta.

W poniedziałek prezydent Andrzej Duda spotkał się w Dosze z przedstawicielami państw rozwijających się. Odniósł się także do rosyjskiej agresji na Ukrainę, którą określił jako neokolonialną, a także jako "cios dla światowej gospodarki”, którego skutki ekonomiczne są odczuwalne "także w Afryce, Azji i na Bliskim Wschodzie, w szczególności w krajach najsłabiej rozwiniętych".

W ocenie Marka Jurka Polska musi być obecna na forach wielostronnych. - To podkreśla znaczenie państwa, pozwala sformułować doktrynę międzynarodową, kształtować opinię, budować wiedzę o naszym kraju - ocenia były marszałek Sejmu.

Odnosi się również do przemówienia Andrzeja Dudy. - O ile nie zawsze warto wchodzić w antyzachodnią retorykę "antykolonialną", to w tym wypadku użyta przez prezydenta argumentacja - wskazanie, że Rosja uczestniczy w wojnie o utrzymanie swojej historycznej dominacji w Europie Wschodniej i że jest przeciwna emancypacji narodu, który budzi się do życia, buduje swoje państwo - dla wielu krajów, szczególnie afrykańskich, powinna być zrozumiała - komentuje Marek Jurek.

Globalne Południe i papież Franciszek

Publicysta zwraca uwagę, że Rosja stara się przedstawić wojnę na Ukrainie jako konflikt między Zachodem i tzw. globalnym Południem, czyli państwami rozwijającymi się, które czują się poszkodowane przez Zachód bądź starają się z nim konkurować. - Rosja chce występować jako ich reprezentant. Udaje się jej uzyskać przynajmniej przychylną neutralność dla swojego stanowiska. Na zasadzie: "Rosjanie, nawet jeżeli nie zawsze mają rację, to przeciwstawiają się agresywnemu, panoszącemu się wszędzie Zachodowi" - kontynuuje Marek Jurek.

Wśród państw rozwijających się Rosja posiada szerokie wpływy. - Nam się wydaje, że świat jest zjednoczony we wspieraniu Ukrainy. Musimy jednak pamiętać, że duża część tzw. globalnego Południa - choćby Brazylia, RPA, Nigeria, ale też np. Indie - ma zniuansowane spojrzenie na tę wojnę - mówi dr Marcin Kędzierski, politolog i ekonomista z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

Ekspert przytacza narrację prezydenta Brazylii Luiza Inácio Luli da Silvy, który "mówi wprost, że w konflikcie między Rosją i Ukrainą racje mogą się rozkładać po obu stronach", że "Zachód nie jest całkowicie bez winy". - Taką samą opowieść głosi papież Franciszek, który pochodzi z Argentyny, a więc również z państwa globalnego Południa - dodaje.

Związek Sowiecki pomagał walczyć z kolonizatorami

Rosja podejmuje rozmaite działania, aby rozszerzać swoje wpływy w krajach rozwijających się, które są podatne na jej dezinformację. Na przykład w Afryce, gdzie - jak przekonuje dr Anna Szczepańska, historyk i afrykanista, publicystka "Do Rzeczy" - w odróżnieniu od Zachodu ma na Czarnym Lądzie tę "zaletę", że nie jest traktowana jako kraj kolonialny.

- Dla nas to oczywiście brzmi dość śmiesznie, bo wiemy, jak Rosja kolonizowała ludność azjatycką, jak podbijała Kaukaz, a później Europę Środkowo-Wschodnią. Ale takie podboje nie są odbierane jako kolonializm. Zatem Rosja nie jest dla Afryki krajem kolonialnym - mówi historyk.

Ponadto przypomina, że Rosjanie mniej więcej od połowy lat 60. XX w., a jeszcze bardziej intensywnie od lat 1970-1975 pomagali krajom afrykańskim w walce z państwami kolonialnymi. - To oczywiście była i jest przede wszystkim pomoc wojskowa. Od tzw. instruktorów wojskowych, przez sprzęt, broń, pieniądze, ale także lekarstwa czy odzież. Sowieci stawiali też na bardziej długofalowe rezultaty swojej działalności w Afryce. Szkolili swoje kadry, wysyłali młodych Afrykańczyków na studia do krajów bloku wschodniego, aby ci, po powrocie do swoich państw, przejmowali tam władzę. Skutki tego widać nawet do tej pory - wyjaśnia dr Szczepańska.

"Chiny złożyły najlepszą ofertę"

Po upadku Związku Sowieckiego wpływy Rosji na Czarnym Lądzie nieco się zmniejszyły, gdyż - jak kontynuuje publicystka - "Rosja zajęta była innymi problemami". Jednakże w ostatnich latach "Rosjanie postanowili do Afryki wrócić, oferując, ponownie, pomoc wojskową; widać to obecnie najbardziej w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej, gdzie działa Grupa Wagnera".

- Niektórzy twierdzą, że w Mali właściwie Rosja w tej chwili rządzi, zwłaszcza po wyrzuceniu przez Malijczyków wojsk francuskich z ich kraju. Rosnące wpływy rosyjskie widać także w RPA - nadmienia dr Szczepańska.

Rosjanie tym samym liczą, że położą rękę na bogactwach naturalnych Czarnego Lądu. - Rosja prowadzi właśnie intensywną kampanię rugowania wpływów państw zachodnich z krajów rozwijających się. Bardzo dobrym przykładem jest pozbycie się Francji z państw afrykańskich (dawnych kolonii) i seria wizyt Siergieja Ławrowa, wspierających zainstalowanie się Rosji w tych krajach - dopowiada dr Wojciech Szewko, analityk ds. międzynarodowych z Collegium Civitas.

Anna Szczepańska zwraca jednak uwagę, że o ile kiedyś Rosjanie w Afryce nie musieli się z nikim liczyć, o tyle obecnie muszą uważać na to, co robią Chiny, które od dawna podbijają kontynent ekonomicznie. - Z punktu widzenia Afrykanów to właśnie Chińczycy mają dla nich najlepszą ofertę, gdyż budują tam fabryki, infrastrukturę, oczywiście w zamian za dostęp do bogatych złóż czy, w pewnej perspektywie, za możliwość zakładania baz wojskowych - dodaje.

Zachód wydaje się obecnie zbyt słaby, by dać odpór wpływom rosyjskim na Czarnym Lądzie. - Wpływy Rosji w Afryce nie są tak duże jak Chin. Niemniej tam, gdzie Zachód nie ma dość sił, by w sposób aktywny angażować się w konflikty (np. w Libii czy w Sahelu), związane z tarciami wewnętrznymi, ale też z ważnymi trendami geopolitycznymi, z parciem islamu na południe Afryki, tam próbuje się angażować Rosja - podkreśla Marek Jurek, wskazując również na przychylność wobec Rosjan ze strony państw z innych części świata, m.in. Kuby, Korei Północnej czy marksistowskiej dyktatury w Wenezueli.

Zachód nie odpuszcza

Z kolei dr Szczepańska zwraca uwagę, że część krajów zachodnich nie odpuszcza Czarnego Lądu. Na przykład Niemcy "mają wciąż silne wpływy w Namibii (nadal mieszka tam wielu Niemców)". Także Francja "nieustannie interesuje się zachodnią Afryką, czyli swoimi byłymi koloniami", dlatego też z dużym niepokojem Francuzi "patrzą na rosnące wpływy Rosji w krajach francuskojęzycznych w Afryce, zwłaszcza w Mali".

A co ze Stanami Zjednoczonymi? - Odpuściły Afrykę w czasach prezydentury Baracka Obamy. To był czas, kiedy intensywniej zaczęli działać tam Chińczycy, a za nimi Rosjanie. Amerykanie nie porzucili jednak tego kierunku. w czasie prezydentury Donalda Trumpa starano się te relacje odbudowywać. Za rządów Joe Bidena także to widać, świadczy choćby o tym niedawna wizyta sekretarza stanu Antony’ego Blinkena w RPA, a ostatnio wizyta pierwszej damy Jill Biden w Namibii i Kenii - mówi historyk.

Zauważa także, że Zachód - przynajmniej w krajach, w których sytuacja polityczna jest względnie stabilna, takich jak Kenia, Botswana, Namibia czy Nigeria ("choć z Nigerią na razie nie wiadomo, co będzie dalej po ostatnich wyborach") – powinien przede wszystkim oferować pomoc rozwojową.

- Należy postawić na działania długofalowe. Na pewno trzeba dalej pomagać zwykłym mieszkańcom Afryki. Tam, gdzie to możliwe, należy budować szkoły, placówki medyczne. Uświadamiać ludzi, jak ważna jest edukacja, a także jak ważne jest pozostanie w swoim kraju i budowanie jego dobrobytu na miejscu. Należałoby zadbać o to, aby ludność miała gdzie pracować, pomagać jej zakładać własne biznesy - komentuje dr Szczepańska.

Wyczekiwanie na rezultat wojny na Ukrainie

Regionem, w którym Rosja odcisnęła swoje piętno, jest również Azja Centralna. O ile Kazachstan czy Uzbekistan próbują prowadzić politykę elastyczną, o tyle nie można tego powiedzieć o jednych z najbiedniejszych państw Azji: Kirgistanie i Tadżykistanie, a także Turkmenistanie, które mają dużo mniejsze pole manewru. - Po rozpadzie Związku Sowieckiego Zachód bezrefleksyjnie przypisał ten region do strefy wpływów rosyjskich - mówi Wojciech Górecki, znawca Kaukazu i Azji Centralnej, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich.

Ekspert nadmienia, że obecnie państwa regionu należą do różnych rosyjskich projektów integracyjnych, takich jak Wspólnota Niepodległych Państw, Organizacja Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (czyli „poradziecka wersja NATO”) oraz Eurazjatycka Unia Gospodarcza.

Górecki zaznacza, że Turkmenistan pozycjonuje się jako państwo neutralne, choć de facto uzależnił się od Chin. - O ile jeszcze przed rosyjską inwazją na Ukrainę w Azji Centralnej panował konsensus, że Rosja jest gwarantem stabilności, o tyle po tym, co się stało, tak już nie jest. Pod względem gospodarczym większe wpływy w regionie mają obecnie Chiny. Choć wciąż wielu migrantów ekonomicznych z Tadżykistanu, Kirgistanu czy Uzbekistanu pracuje w Rosji - opowiada.

Analityk OSW zdradza, że niegdyś gastarbeiterzy wypracowywali ok. 50 proc. PKB Tadżykistanu. - Tadżykistan i Kirgistan to jedne z państw, które w rankingach wielkości PKB pochodzącej z funduszy przekazywanych od migrantów zarobkowych zajmują czołowe miejsca - tłumaczy.

Rosja jest w regionie obecna militarnie. W Azji Centralnej posiada bazy wojskowe, m.in. w Kirgistanie. - Kraje regionu nie są zainteresowane zwiększaniem tam obecności Rosji - kontynuuje analityk - natomiast ma ona instrumenty polityczne (członkostwo krajów regionu we wspomnianych formatach integracyjnych), militarne, jak i gospodarcze (np. Kazachstan i Kirgistan należą do unii celnej). Jednakże tym, co dostrzegam, obserwując region, jest wielkie wyczekiwanie na to, jak zakończy się wojna na Ukrainie – zaznacza Wojciech Górecki.

Szansa dla Polski?

W ocenie Wojciecha Góreckiego Zachód powinien zaznaczać obecność w Azji Centralnej pod hasłem "connectivity", czyli tworzyć nowe możliwości transportowe, szlaki komunikacyjne - umożliwiając państwom regionu wyjście na świat zewnętrzny. Choć wymaga to długotrwałego planu.

Analityk zauważa, że w tym planie jest miejsce dla Polski. - Oczywiście nie jako samodzielnego gracza, tylko jako członka Unii Europejskiej. Zresztą w ostatnich dekadach uczestniczyliśmy w różnych projektach, realizowanych w Azji Centralnej. Mamy dobrą markę w regionie, szczególnie w zakresie pomocy rozwojowej. W Tadżykistanie czy Kirgistanie zrealizowaliśmy dziesiątki projektów, m.in. dotyczących gospodarki wodnej. Teren mamy rozpoznany, więc jak najbardziej możemy uczestniczyć w projektach unijnych jako wykonawca ich poszczególnych segmentów - podkreśla Wojciech Górecki.

Zdaniem dr Szczepańskiej warto, by Polska w przyszłości zaznaczyła swoją obecność również w Afryce. Publicystka przypomina, że w PRL studiowało wielu Afrykanów. - Na Czarnym Lądzie wciąż żyją ludzie i ich dzieci, którzy u nas mieszkali i mają z naszym krajem dobre wspomnienia. Do tego Polska jest potęgą, jeżeli chodzi o pomoc misyjną. Polscy misjonarze, siostry, ale też świeccy pomagają tysiącom ludzi w Afryce. To są dobre skojarzenia, na których można budować dobre relacje - mówi.

Dodaje, że Polska ma szansę przede wszystkim handlować z Afryką - na przykład "sprowadzając ropę z Nigerii i Angoli, co byłoby świetną okazją, aby podkreślić, że nie potrzebujemy w ogóle rosyjskiej ropy" - czy współpracować z niektórymi państwami afrykańskimi w dziedzinie turystyki.

"Nie wykorzystujemy możliwości"

Bardziej sceptyczny w kwestii współpracy Polski z krajami najbiedniejszymi jest dr Wojciech Szewko. Ekspert zaznacza, że "państwa rozwijające się poszukują inwestorów oraz otwierania rynków państw rozwiniętych dla ich towarów", ale należy zadać sobie pytanie, "na ile Polska jest zdolna do istotnych inwestycji (np. infrastrukturalnych) w Afryce lub Azji Centralnej?".

- W kwestii otwarcia rynków mówimy o polityce wspólnej UE. Główne decyzje w tych sprawach nie zapadają w Katarze, a raczej w Brukseli i Strasburgu - mówi dr Szewko. Zwraca też uwagę, że Polska nie dysponuje taką siłą gospodarczą jak Chiny, Niemcy czy USA, żeby móc poważnie angażować się krajach rozwijających się jako inwestor. - Rosyjska droga, czyli najemnicy, szkolenie armii, walka z partyzantką, budowa i eksploatacja infrastruktury energetycznej, jest także poza naszymi aktualnymi możliwościami - kontynuuje.

I dodaje, że w tej chwili Polska nie dysponuje żadną strategią obecności w krajach rozwijających się, że "mamy liczne »możliwości«, związane często z przyjaznymi nam politykami, propolskie sentymenty historyczne, ale jest już naszą narodową tradycją, że nic z tym nie robimy".

Być może wizyta prezydenta Andrzeja Dudy na Bliskim Wschodzie zapoczątkuje bardziej intensywne działania.

Dr Marcin Kędzierski ocenia, że Polska jako duży kraj europejski, który odwołuje się do idei Solidarności, do rządów prawa międzynarodowego, powinna realizować swoje interesy w krajach rozwijających się. - Oczekiwałbym od prezydenta i polskiego rządu zdecydowanie większej aktywności na polu rozwojowym. Nasza długookresowa stabilność zależy bowiem od tego, jak państwa biedne będą się rozwijały.

- Bo jeżeli Rosja przegra wojnę (w co wszyscy wierzymy) - kontynuuje dr Kędzierski - a to będzie skutkowało rozpadem imperium, to bez sensownego programu rozwojowego dla obszaru postradzieckiego, możemy spodziewać się ogromnej destabilizacji i eksportu chaosu z Azji do Europy. Dlatego w naszym interesie jest przygotowanie sensownego planu rozwojowego dla państw, które pogrążą się w chaosie po ewentualnym rozpadzie Federacji Rosyjskiej - kończy politolog.

Czytaj także:

Łukasz Lubański

Polecane

Wróć do strony głównej