Francja po zamieszkach. Wildstein: nie wmawiajmy przybyszom, że będą żyć jak w swoich ojczyznach

2023-07-06, 09:19

Francja po zamieszkach. Wildstein: nie wmawiajmy przybyszom, że będą żyć jak w swoich ojczyznach
"Zachód wabi przybyszów, ale zamiast promieniującej wolnością i dobrobytem na cały glob cywilizacji, która go uformowała, oferuje jej schyłkowy wariant" - wyjaśnia Bronisław Wildstein . Foto: Shutterstock/Frederic Legrand - COMEO/Sattalat Phukkum

- Jeżeli będzie się wmawiać przybyszom, że będą żyć tak, jak żyli w swoich ojczyznach, i będą jedynie cieszyć się fruktami kraju osiedlenia, to będzie się ich oszukiwać, doprowadzając tym samym do niezadowolenia, co finalnie obróci się przeciwko tym ludziom - powiedział w rozmowie z PolskimRadiem24.pl Bronisław Wildstein - publicysta, dziennikarz i autor książek. 

Francją po raz kolejny wstrząsnęły dramatyczne wydarzenia. Po śmierci nastolatka zastrzelonego przez policję na ulice wyszły grupy młodzieży, które zmierzyły się w brutalnych starciach z policją. To już druga fala niepokojów społecznych, która przetoczyła się nad Sekwaną w tym roku.  

"Paryż - czas dokonany"

W wyniku kilkudniowych rozruchów zatrzymano prawie 3,5 tysiąca ludzi. Większość z nich to ludzie młodzi. Manifestanci niszczyli sklepy, podpalali szkoły i biblioteki. Miejsca, które powinny sprzyjać procesowi asymilacji i umacnianiu więzi społecznych zostały po raz kolejny zaatakowane przez młode pokolenie imigrantów dorastające we Francji.

W filmie z 2017 roku - "Paryż - czas dokonany", którego bohaterem jest Bronisław Wildstein, w podsumowaniu padają słowa, już wtedy bardzo trafnie charakteryzujące nie tylko miasto, ale całą Francję. Zdaniem bohatera "Paryż to miasto, które przeżyło siebie, jest ciągle wspaniałe, ale to nie jest to miasto, być może to nie jest już ta cywilizacja".

Od tamtej pory we Francji, praktycznie co roku, dochodzi do rozruchów. Ich zalążkiem są problemy ze społecznością wywodzącą się ze środowisk imigrantów napływających do Francji od dekad. Jak twierdzi Bronisław Wildstein, "kolejny raz Paryżem, i to nie tylko Paryżem, można powiedzieć, że właściwie całą Francją wstrząsają zamieszki, które wywołują niezasymilowane grupy przybyszy".

Wprawdzie zdaniem pisarza "dzisiaj nie do końca można nazwać organizatorów zamieszek przybyszami", ponieważ ci, którzy w nich uczestniczą, to są ludzie urodzeni we Francji, często już też ich potomkowie. 

- To właśnie pokazuje problem, są to dzieci lub wnukowie muzułmańskich imigrantów z Maghrebu, północnej Afryki lub w ogóle z całej Afryki - ocenia Wildstein i jak dodaje, pochodzą oni ze środowisk, które się nie zasymilowały.

Samobójcze skłonności Zachodu

Zdaniem Bronisława Wildsteina obecnie jest to już problem charakterystyczny dla całej zachodniej Europy. Do podobnych zdarzeń w tym samym czasie, choć na znacznie mniejszą skalę, dochodziło w państwach sąsiadujących z Francją. Podobnymi zachowaniami jak te, które obserwowaliśmy w Paryżu, odpowiedziały identyczne grupy w Belgii i Szwajcarii.

Takie sytuacje pokazują poczucie wspólnoty tych ludzi i sygnalizują odrzucenie przez nich europejskiej kultury, przekonuje publicysta. Twierdzi jednocześnie, iż "dowodzi to, że jak dotąd wszystkie próby radzenia sobie z tymi dużymi grupami imigracyjnymi, wszystkie strategie w tej mierze zawiodły".

Według pisarza fundamentalną przyczyną tego jest postawa Europy i samobójcze skłonności Zachodu jako takiego. Wildstein wyjaśnia, na czym polega destrukcyjny wpływ polityki państw zachodnich na środowiska imigranckie. 

- Jeśli Zachód kwestionuje sam siebie, neguje swoją kulturę, odrzuca swoją tożsamość, to do czego mają się asymilować ci przybysze? - pyta retorycznie.

Jego zadaniem "Zachód wabi przybyszów, ale zamiast promieniującej wolnością i dobrobytem na cały glob cywilizacji, która go uformowała, oferuje jej schyłkowy wariant, który kwestionuje swoje fundamenty i nawołuje do emancypacji, czyli odrzucenia tradycyjnych form zbiorowego istnienia". Na taką propozycję odpowiedź może być jedna. 

- Ci przybysze wracają do kultury, z której przybyli ich przodkowie, to znaczy generalnie do Islamu - przekonuje Wildstein.

Ludzie potrzebują identyfikacji, twierdzi publicysta, a w Europie Zachodniej utrzymują się wyłącznie resztki tradycyjnej kultury i trwa ona napędzana siłą bezwładu, ale nowi przybysze nie odczuwają już jej ciążenia i nie mają się do czego asymilować.

Według Wildsteina podstawowym błędem w myśleniu państw zachodniej Europy jest wizja wielokulturowości i wielokulturowego społeczeństwa. Jak zaznacza: wyobrażenie wielokulturowego społeczeństwa jest pojęciem sprzecznym wewnętrznie.

- Nie może być wielokulturowego społeczeństwa, ponieważ kultura to jest sposób organizacji wspólnoty, a nie może być ona formowana równocześnie wg. odmiennych modeli. To rodziłoby wielki chaos, i to powoduje chaos - dowodzi Wildstein. Jego zdaniem istniały i mogą istnieć państwa wielokulturowe, ale żyją w nich obok siebie różne społeczeństwa.

- Są to państwa, które muszą być autorytarnie zarządzane, gdyż tylko autorytarna władza może utrzymać w nich porządek, tak było z wszelkimi imperiami - podkreśla i dodaje, że "jeśli jednak mamy demokrację, to w przypadku funkcjonowania różnych kultur prowadzi to do konfliktów i walki o władzę. Skrajnym przykładem tego był Liban".

Lewicowo-liberalna fikcja

Problemem w prawidłowej diagnozie sytuacji jest postawa środowisk lewicowo-liberalnych, które nie chcą rozpoznać wspólnotowego wymiaru ludzkiego funkcjonowania i "budują fikcyjne wyobrażenie społeczeństwa jako agregatu samotnych jednostek". W efekcie po przybyciu do liberalnej Europy powinny się one natychmiastowo zaadaptować do tego, zdaniem jego rzeczników, najlepszego ze światów. Ale tak nie jest.

Według publicysty panuje przekonanie, że skoro przybysze się nie zadomowili w Europie, to oznacza to, że nie stworzono im odpowiednich, atrakcyjnych warunków.

- W rzeczywistości warunki tworzy im się w miarę dobre - przekonuje - natomiast z powodu tego, że nie wymagano od nich adaptacji do ogólnych zasad funkcjonującej tu kultury, tworzyli oni coraz większe enklawy inności, które izolowały ich od głównego nurtu życia i budowały bariery w adaptacji do niego. W efekcie wytwarzały napięcia między ich mieszkańcami a rdzennymi Francuzami.

Wychodzące na ulice pokolenie młodych ludzi wywodzi się ze środowiska, które jest negatywnie nastawione do świata, który ich otacza. 

- Proces emigracji jest trudny. Przybysze muszą się zaadaptować do nowych warunków, a to wymaga od nich więcej niż od ludności miejscowej - tłumaczy Wildstein.

To jest podstawowa reguła, która powinna obowiązywać wszędzie i "na to nie możemy zamykać oczu".

Nie oszukujmy ich 

Wildstein ostrzega, że jeżeli będzie się wmawiać przybyszom, że będą żyć tak, jak żyli w swoich ojczyznach, i będą jedynie cieszyć się fruktami kraju osiedlenia, to właśnie w ten sposób będzie się ich oszukiwać, doprowadzając tym samym do niezadowolenia, a to "finalnie obróci się przeciwko tym ludziom".

Takie przekłamania występują na różnych poziomach. Najlepszym tego przykładem jest "bezkrytyczne oskarżanie policji". Jest to robione bez śladu jakiejkolwiek refleksji. 

- Rzeczywiście, bywa ona brutalna, ale jest to odpowiedź na agresywność tych przedmieść. Policja musi stawić im czoła i zaprowadzić w nich porządek - ocenia Wildstein.

Silne państwo

Zdaniem publicysty prostej recepty na rozwiązanie sytuacji we Francji nie ma. Niezbędnym tego warunkiem jest silne państwo i odbudowa jego struktur.

Wildstein dostrzega, że "nas się straszy państwem, a państwo jest przecież osiągnięciem, które jest rozmontowywane na różnych poziomach choćby przez Unię Europejską".

- Silne państwo jest niezbędne, żeby obywatele mogli się bronić, bo państwo jest instrumentem działania wszystkich obywateli w systemie demokratycznym - podsumowuje i zaznacza, że "w pierwszej fazie to może być proces bolesny".  

Czytaj również: 

Maciej Marcinek/PolskieRadio24.pl

 

Polecane

Wróć do strony głównej