Zdjęcie warte więcej niż tysiąc słów. Spotkanie z fotografem roku
Jeden obraz wart więcej niż tysiąc słów - mówi stare chińskie przysłowie. Fotoreporterzy to samo mówią o zdjęciach. Nie inaczej o swojej pracy mówił Warren Richardson, którego spotkałem na granicy serbsko-węgierskiej. Zaledwie dzień po tym, gdy wykonał zdjęcie nagrodzone World Press Photo 2015.
2016-02-19, 16:54
Powiązany Artykuł

Imigranci w Europie
Czekając w serbskiej Suboticy na pociąg do Budapesztu, standardowo spóźniony o kilka godzin, chłonąłem historie opowiadane przez tego lekko zwariowanego, ale zarazem niezwykle ujmującego Australijczyka. Ale przede wszystkim z zaciekawieniem oglądałem setki zdjęć, które pokazywał w swoim aparacie. Wszystkie miały jeden wspólny mianownik - przedstawiały dramat imigrantów z Bliskiego Wschodu w Europie.
Gdy wjeżdżałem do Serbii wraz z Asią Łopat na przełomie sierpnia i września 2015 roku - kraj ten przemierzało 25 tys. uchodźców. A była to tylko grupa przyjęta w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Na granicy grecko-macedońskiej powoli gromadziło się wojsko, by powstrzymać kolejną falę ludzi, która za chwilę miała zalać całe Bałkany. Na greckie wyspy wciąż przybywały rzesze rodzin wygnanych ze swoich domów przez wojnę.
Fotografia to jedna z miłości jego życia
W takich okolicznościach spotkaliśmy Warrena Richardsona - fotoreportera freelancera, który od wielu lat żyje też w Budapeszcie. To miasto, za którym nie do końca przepada, ale gdzie - jak podkreślał - spotkał miłość swojego życia. Drugą jego miłością jest fotografia, której poświęcił się w całości - bez względu na ryzyko.
REKLAMA
48-letni Australijczyk pracował w najniebezpieczniejszych zakamarkach świata, co widać na jego oficjalnej stronie - warrenrichardson.com. Przez kilka lat mieszkał w Azji, gdzie w Laosie i Kambodży fotografował pozostałości po krwawych konfliktach. Ludzi zbierających niewybuchy, starających się wrócić do normalnego życia. W 2004 roku znalazł się w samym środku jednej z największych katastrof naturalnych - tsunami, które pochłonęło około 230 tys. ofiar na całym świecie. Był też świadkiem potworności w największych strefach wojennych - w szczególności na Bliskim Wchodzie, gdzie udało mu się przemycić zdjęcia krwawego ataku bombowego Izraela na palestyńską Strefę Gazy.

Nie ograniczał się jednak tylko do zdjęć pokazujących horror wojny. Z pasją opowiadał o swoim projekcie w norweskim Oslo, gdzie fotografował narkomanów, uzależnionych od heroiny. - To była ciężka praca. Ale też niezwykłe doświadczenie. Trzeba umieć rozdzielić swoje emocje od swojej pracy. To, co widziałem, ludzie, których spotkałem - nie możesz doprowadzić do tego, żeby to do Ciebie trafiło, bo inaczej zwariujesz - tłumaczył.
Tym razem nie musiał wyjeżdżać daleko, by znaleźć się znów w centrum wydarzeń. Kilka dni po naszej rozmowie nie było gazety, portalu informacyjnego, stacji telewizyjnej, czy radiowej, która nie opisywałby sytuacji uchodźców.
Wszyscy jesteśmy ludźmi
- Wczoraj siedziałem na tym samym dworcu z grupą Irakijczyków - kontynuował swoją opowieść Warren. - W pewnej chwili wpadła grupa 10 pseudo neo-nazistów. Zaczęli wrzeszczeć na dzieci, pokazywać hitlerowskie pozdrowienie - "Sieg Heil"! Obok mnie stało 4 dorosłych Irakijczyków. Resztę stanowiły ich rodziny - dzieci i żony. 10 na 4 takie były proporcje. Ale mimo wszystko... to były fatalne proporcje dla tych głupich gówniarzy - zaśmiał się Warren, spoglądając na mnie. Widząc konsternację na mojej twarzy pospieszył z wyjaśnieniem.
REKLAMA
- Widzisz, Ci idioci trafili najgorzej, jak mogli. Trafili na czterech byłych komandosów z irackich sił specjalnych. Jak pokazałem im zdjęcia z akcji tych czterech gości w ich ojczyźnie - szybko zmienili nastawienie. Wiesz, czterech gości z karabinami nad trupami islamskich bojowników robi wrażenie. Nie minęło pięć minut, jak zabrali swoje "Sieg Heil" poza dworzec - wytłumaczył z satysfakcją.
Strach przed imigrantami był dla niego niezrozumiały. - Wszyscy jesteśmy ludźmi - podkreślił i opowiedział historię innej fotografii, którą zrobił kilka dni wcześniej w centrum Budapesztu. Zdjęcie przedstawiało młodego chłopca uciskającego ranę starszego mężczyzny i na myśl przywoływało konflikt z zapomnianego kraju, daleko stąd. Chłopiec na fotografii ma na imię Aziz - jest Syryjczykiem. Jest cały czerwony od krwi. Mężczyzna, nad którym klęczy ma przeciętą tętnicę, po wypadku na ulicy stolicy Węgier. Aziz z całych sił uciska ranę własną koszulą, by mężczyzna nie wykrwawił się na śmierć. Gdyby nie szybka reakcja chłopca - z pewnością doszłoby do tragedii. - Dla Aziza nie było ważne, jakiej narodowości był człowiek, któremu uratował życie - powiedział Warren, wyjaśniając, że ranny mężczyzna był Węgrem.
Zdjęcie roku World Press Photo przy pełni księżyca
Kolejne ujęcia na myśl przywoływały filmy wojenne. To już fotografie z granicy serbsko-węgierskiej. Jedno z nich pokazywało grupę ludzi przeciskającą pod drutem kolczastym niemowlę. To właśnie ono zostało zdjęciem roku na prestiżowym World Press Photo 2015. I, choć Warren był z niego niezwykle dumny, nie wydaje mi się, że przypuszczał, iż zdobędzie ono aż taki rozgłos.

Gdzie indziej rodzina maszeruje po torach w świetle księżyca z dobytkiem, jaki pozostał im po morderczej podróży. Uchodźcy. Na kolejnym helikopter krąży nad uciekającymi w głąb lasu osobami, oświetlając ich reflektorem.
REKLAMA
- Wczoraj siedziałem całą noc w starej wieży kościelnej, żeby zdobyć te ujęcia helikoptera. Ale tam codziennie można zrobić świetną fotografię. Moi edytorzy już do mnie dzwonili, że biorą wszystko, co im przesłałem - odpowiedział Warren.
Ujmujący Australijczyk jechał właśnie do Belgradu, skąd dopiero co wyruszyliśmy. Daliśmy mu mapę miasta, pokazaliśmy, gdzie może tanio przenocować i gdzie spotka uchodźców. Warren nie był dłużny. Gdy dowiedział się, że jedziemy w przeciwną stronę, do Budapesztu, sam pospieszył z kilkoma radami. W szczególności, gdy dowiedział się, że Asia - fotografka z wykształcenia - chce udokumentować rodzący się kryzys w środku Europy.
- Każdy z tych ludzi, uciekających przed wojną, ma swoją historię do opowiedzenia. Warto z nimi o tym porozmawiać, nie należy się zupełnie krygować. Oni chcą opowiedzieć o tym, co przeszli. Większość z nich świetnie mówi po angielsku, a więc nie macie się czym krępować - radził i przestrzegał: Jedziecie w oko cyklonu. W Budapeszcie szykują akcję policyjną przeciw uchodźcom. Ludzie nie mają tam żadnego wsparcia rządowego, panuje totalny chaos.
Miał rację. To co działo się na dworcu kolejowym w Keleti w Budapeszcie, a także podczas całej podróży przez Bałkany, czy później w samym Berlinie - docelowym punkcie dla imigrantów z Bliskiego Wschodu - opisałem później w cyklu reportaży - Szlakiem uchodźców. Asia zrobiła z kolei zdjęcia, które pojawiły się w kilku polskich mediach - w tym na portalu PolskieRadio.pl - Uchodźcy na dworcu Keleti. Opuszczaliśmy Budapeszt, gdy miejscowe władze zablokowały dostęp do dworca tysiącom, zgromadzonych tam imigrantów. Nie wiedzieliśmy, jaka przyszłość ich czeka. Jednak i wtedy przyszły mi na myśl słowa Warrena, które wypowiedział w Suboticy.
REKLAMA
- Nawet, jak czujesz się związany z bohaterami swoich zdjęć i starasz się ich wesprzeć - musisz mieć nałożony na siebie twardy pancerz i świadomość, że nie uda Ci się każdemu z nich pomóc - zaznaczył.
Marcin Nowak, PolskieRadio.pl
REKLAMA