"Zagubienie i samotność". Niebezpieczna przeprawa migrantów do greckich wysp
Port Karistos osiągnęliśmy po dziewięciu godzinach halsowania. Wpływaliśmy po północy, w kompletnej ciszy... - relacjonuje z Grecji dziennikarz Paweł Reszka.
2016-03-13, 11:48
Pierwszy raz w życiu, przez wiele godzin, stałem za sterem dużego, 15-metrowego jachtu. Czułem każde uderzenie fali, każdy szkwał, który spychał mnie z kursu. Trudna praca. Ale przecież wiatr wiejący z prędkością 30 węzłów, wysokie na metr fale, to dobra pogoda do żeglowania.
Ciemność zapadła nagle. To tak jakby znaleźć się w innym wymiarze. Niemal fizycznie odczuwa się zagubienie i samotność. A przecież "za plecami" miałem dwóch kapitanów jachtowych. Otaczały mnie kompasy, podświetlone GPS-y, znałem kurs, głębokość, prędkość, siłę wiatru. Wiedziałem wszystko. A najbardziej cieszyłem się z tego, że widzę na horyzoncie światła najbliższej wyspy. Wybrałem jedno z nich. Ciepłe, błyszczące najjaśniej. Bałem się stracić je z oczu.
Powiązany Artykuł
![imigranci 1200.jpg](http://static.prsa.pl/images/6b1b7d25-34d9-405e-a624-5a5a8bab06b6.jpg)
Imigranci w Europie
Pomyślałem o "tułaczach morza Egejskiego", którzy przeprawiają się od wybrzeży Turcji do greckich wysp na niewielkich przepełnionych pontonach. Dla nich te światełka są jedynym instrumentem nawigacyjnym. Metrowa fala i silny wiatr to wyrok śmierci. Przeważnie się udaje, a ciała tych, którzy nie mieli szczęścia znajdowane są na piaszczystych plażach.
Dane greckiej Straży Przybrzeżnej mówią, że w zeszłym roku na Morzu Egejskim zginęły 272 osoby, 152 uznano za zaginione.
REKLAMA
Paweł Reszka z Karistos
REKLAMA