"Newsweek" skompromitował Tuska? Gmyz: wystarczyło sprawdzić wiarygodność Marcina W.

- Profesjonalizm dziennikarza tygodnika "Newsweek" pozostawia wiele do życzenia - mówi Cezary Gmyz. Dziennikarz TVP Info odniósł się do sprawy ujawnienia części zeznań dotyczących tzw. afery podsłuchowej. Publikacja sugerowała, że to Rosjanie stoją za nagraniami polityków PO w 2014 r. - Osoba, która przygotowuje publikacje w oparciu o zeznania Marcina W., powinna przeczytać akta, ustalić, kim jest ta osoba, i sprawdzić jej wiarygodność - dodaje Gmyz.

2022-10-20, 13:59

"Newsweek" skompromitował Tuska? Gmyz: wystarczyło sprawdzić wiarygodność Marcina W.
"Newsweek" skompromitował Donalda Tuska. Gmyz: wystarczyło sprawdzić wiarygodność Marcina W.Foto: PAP/Zdjęcia zbiorcze

Sprawa nagrań z restauracji "Sowa i Przyjaciele" wróciła, kiedy w "Newsweeku" ujawniono zeznania wspólnika Marka Falenty, czyli Marcina W., z których wynika, że tuż przed publikacją pierwszych nagrań w polskich mediach w czerwcu 2014 r. biznesmen pojechał do Rosji.

"Była zorganizowana kolacja i później impreza przeniosła się do sauny i trwała z udziałem prostytutek. W pewnym momencie Prokudin [Igor Prokudin,, w 2014 r. główny udziałowiec KTK, wielkiego eksportera węgla - przyp. red.] poprosił Marka Falentę, aby z przedstawicielem ich służb wyszli. Nie było ich około godziny, gdzie poszli, nie wiem. Marek Falenta w hotelu powiedział mi, że dogadał się z Ruskimi. Jak go spytałem, za ile i co im sprzedał, powiedział, że sprzedał im wszystko, a za ile, to mi nie powie", opowiedział w prokuraturze partner biznesowy Falenty Marcin W.

Wraca afera podsłuchowa

Nagrania w restauracji "Sowa i Przyjaciele" wywołały wstrząs na scenie politycznej. Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie zeznań Marcina W., ale - jak sugeruje publikacja "Newsweeka" - unikała w tej sprawie wątku szpiegostwa polityków PO, będących wówczas przy władzy.

Kilka dni temu podczas jednej z konferencji Donald Tusk na kanwie publikacji zasugerował, że to rosyjskie służby próbowały wtedy zmienić władze w Polsce. Były premier domagał się nawet powołania komisji śledczej. W odpowiedzi prokurator generalny Zbigniew Ziobro postanowił opublikować zeznania Marcina W., które wskazywałby, że syn ówczesnego premiera Michał Tusk przyjął 600 tys. euro łapówki od właśnie Marcina W. Postępowanie szefa resortu sprawiedliwości miało stanowić dowód na wątpliwą jakość publikacji. Michał Tusk zaprzeczył treści opublikowanych zeznań Marcina W.

REKLAMA

Restauracja "Sowa & Przyjaciele" przy ul. Gagarina 2. Foto: PAP/Jakub Kamiński Restauracja "Sowa & Przyjaciele" przy ul. Gagarina 2. Foto: PAP/Jakub Kamiński

Dziennikarz TVP Info wytyka błędy w artykule

Cezary Gmyz, śledzący aferę podsłuchową od wielu lat, przekonuje w rozmowie z portalem PR24, że były premier padł ofiarą nierzetelnej pracy dziennikarskiej Grzegorza Rzeczkowskiego.

- Jego profesjonalizm w dziennikarstwie pozostawia dużo do życzenia. Po pierwsze, przystępując do pisania takiego tekstu, nie miał takich uprawnień, jakie ma prokuratura, jednak mógł się posługiwać tym, co jest jedynie dostępne dla dziennikarza. Po drugie, jest rzeczą oczywistą, że jeżeli mamy do czynienia z kilkoma śledztwami prowadzonymi w sprawie, w której przewija się Marek Falenta i Marcin W., a były to śledztwa prowadzone w prokuraturze w Łodzi, Katowicach, Gdańsku i Bydgoszczy, osoba, która przygotowuje tekst powinna przeczytać wszystkie materiały. Jest przecież taka możliwość. W trakcie analizy autor tekstu powinien szczególnie przyjrzeć się, kim jest Marcin W. Należało to zrobić w oparciu o zeznania i wyjaśnienia składane czy to w charakterze świadka, czy to podejrzanego. Dzięki temu można było sprawdzić wiarygodność Marcina W. - mówi Gmyz.

Gmyz przypomina, że "w publikacji wspomniano, że Marcin W. był osobą wielokrotnie karaną. Nawet prokuratura podchodziła do tych zeznań bardzo ostrożnie, bo wbrew temu, co powiedział Donald Tusk, Marcin W. nie ma statusu małego świadka koronnego. Co oznacza, że prokuratura nie daje wiary temu, co ta osoba w postępowaniu mówi".

REKLAMA

Zdaniem dziennikarza TVP Info zabrakło informacji z badania wariografem.

- Prokurator chciał przebadać na wariografie Marka Falentę i Marcina W. na okoliczności interesujące prokuraturę i ewentualnie poruszany wątek rosyjski. Tu Marek Falenta na takie badanie się zgodził, natomiast Marcin W. odmówił badania. Dla mnie jest rzeczą oczywistą, że miał powody do obaw, że wariograf wykaże, że kłamie - mówi Gmyz.

"Newsweek" pominął sprawę składów węgla

Według dziennikarza zabrakło przedstawienia sprawy Marka Falenty i Marcina W. w szerszym kontekście.

- Trzeba tu przypomnieć sprawę składów węgla, bo to jest wątek wyjściowy oprócz oczywiście afery podsłuchowej. Sprawa składów węgla jest bardzo interesująca, bo miało miejsce doprowadzenie do upadłości firmy Marka Falenty poprzez działania administracyjne. Mieliśmy prawie 400 składów węglowych i 100 tzw. terminali, i wszystko to na skutek działań za czasów organów ścigania podległym Donaldowi Tuskowi wpadło w ręce Rosjan, a dokładnie firmy KTK - mówi Gmyz.

REKLAMA

Dziennikarz ocenia, że "gdyby składy należały dalej do Marka Falenty, toby tak szerokim strumieniem później węgiel z Rosji nie trafiał do Polski. Wiemy też z opowieści Falenty, że prominentni działacze Tuska próbowali przedsiębiorcę zmusić do sprzedaży tej infrastruktury za złotówkę i to jest istotny wątek całej sprawy, jeśli nie najistotniejszy".


 Marek Falenta na sali rozpraw. Foto: Bartłomiej Zborowski/PAP Marek Falenta (po prawej) na sali rozpraw. Foto: Bartłomiej Zborowski/PAP

Marek Falenta z Lubina

- Niezależnie od tego, co sądzimy o wyroku i procederze nagrywania, mamy do czynienia z osobą bardzo inteligentną i dobrze organizującą się w realiach prowadzenia biznesu w Polsce. To człowiek, który zaczynał z niskiego poziomu, pochodzi z Lubina. Wiem, że zrobienie takiej kariery, startując z takiego poziomu, nie jest rzeczą łatwą, a Markowi Falencie, począwszy od firmy garażowej, udało się zbudować biznesowe imperium - mówi Gmyz.

Falenta był w setce najbogatszych Polaków wg "Wprost". Karierę zaczął w wieku 22 lat w KGHM, a trzy lata później uruchomił własny biznes - spółkę Electus, zajmującą się handlem długami. Zyskowny biznes po sześciu latach sprzedał za 450 mln zł.

W 2010 r. został skazany za pomoc w wyłudzeniu kredytu. Jako akcjonariusz firmy telekomunikacyjnej Hawe - pisał "Forbes" - zrealizował "projekt życia". Była to budowa sieci światłowodowej do domów. Felenta, poprzez spółkę Real2B, wszedł w posiadanie nieruchomości znajdujących się w centrach największych polskich miast.

REKLAMA

W 2014 r. Falenta za 100 mln zł kupił 40 proc. udziałów w firmie Składy Węgla. Firma zajmowała się sprowadzaniem i sprzedawaniem węgla z Rosji i Kazachstanu.

Posłuchaj publicystów w Polskim Radiu 24.

Czytaj też:

Maciej Naskręt/PR24/koz/kor


Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej