"Zielona granica" jak "Nasze matki, nasi ojcowie". Propagandowe szczucie na Polaków wciąż w modzie

2023-09-25, 15:43

"Zielona granica" jak "Nasze matki, nasi ojcowie". Propagandowe szczucie na Polaków wciąż w modzie
"Zielona granica" jak "Nasze matki, nasi ojcowie". Propagandowe szczucie na Polaków wciąż w modzie. Foto: Shutterstock/Denis Makarenko I David Ebener/PAP ARCHIWUM

Agnieszka Holland zrobiła wiele filmów, które na trwałe wpisały się do polskiej kinematografii, a jej samej przyniosły sławę i uznanie. Niestety, dorobek ten reżyser postanowiła przekuć w polityczny cep, a swojego najnowszego dzieła użyć do uderzenia nie tylko w polski mundur, ale i w samą Polskę i Polaków. Dziś, gdy w jej obronie stają politycy i środowiska kojarzone z opozycją totalną, warto przypomnieć sobie o niemieckim serialu, który powielał równie obrzydliwe i kłamliwe oszczerstwa i który również cieszył się sympatią "elit".

Pojawienie się przed dekadą niemieckiego miniserialu "Nasze matki, nasi ojcowie", produkcji ZDF, wywołało lawinę komentarzy w Polsce i oskarżeń pod adresem strony niemieckiej o chęć zakłamywania historii. Zarzucano jego autorom przedstawienie Polaków i członków Armii Krajowej jako antysemitów, którzy niczym się nie różnią od hitlerowców, a także sugerowanie, że II wojna światowa rozpoczęła się dopiero od niemieckiego ataku na Rosję. Krytyka ta była jak najbardziej trafna, gdyż taki był właśnie ogólny wydźwięk produkcji.

Niemiecka stacja obłudnie przekonywała jednak, że jest jej przykro, że film został przyjęty w Polsce jako "niesprawiedliwy i krzywdzący", i zapewniała, że nie relatywizuje odpowiedzialności Niemców za dokonane zbrodnie. Broniąc się, podkreślała, że udział w produkcji serialu brali m.in. znani historycy, jak choćby Julius Schoeps z Centrum Mosesa Mendelssohna w Poczdamie, który przez lata aktywnie popierał projekt… Centrum Przeciwko Wypędzeniom, do którego powstania dążyła Erika Steinbach.

Wilk w owczej skórze

Strona niemiecka nie widziała problemu w tym, że sam Schoeps, pytany o serial, przyznał, że nie jest "ekspertem od spraw polskich". Podkreślał przy tym, iż "nie można powiedzieć, że wszyscy partyzanci AK byli z zasady antysemitami, ale faktem jest, że sceny z filmu odpowiadały przypadkom, do jakich dochodziło, a w Armii Krajowej były jednostki, które tak traktowały Żydów, jak tu pokazuje film".

Chociaż miniserial znalazł się pod parasolem ochronnym niemieckich mediów i różnego rodzaju ekspertów, to jednak byli też niemieccy historycy, którzy potrafili dzieło skrytykować.

Dyrektor Centrum Badań Historycznych w Berlinie Robert Traba podkreślał, że obraz ten "nie jest najlepszą okazją do pogłębienia polsko-niemieckiego dialogu historycznego", i zaznaczał, że główni bohaterowie – piątka młodych Niemców – są przedstawieni tak, żeby każdy mógł się z nimi identyfikować, chociaż w rzeczywistości byli oni poddawani przez lata hitlerowskiej propagandzie i w roku 1941 nie mogli być neutralni politycznie.

Kłamliwy obraz

– Widz może uwierzyć, że oni, a więc matki i ojcowie dzisiejszych Niemców, zostali uwiedzeni przez propagandę, podczas gdy ci najgorsi i bezlitośni mordercy wojenni to byli jacyś zupełnie inni Niemcy, z innego świata i już na pewno z innych rodzin – zaznacza Robert Traba.

Zwraca on przy tym uwagę, że twórcy serialu przedstawili historię tak, jak życzy ją sobie widzieć… niemieckie społeczeństwo.  Pokazuje to, że niemiecka recepcja historyczna wobec Polaków jest płytka i jednowymiarowa  uważa historyk i dodaje, że to właśnie "przeraża i jednocześnie zraża Polaków".

Niemiecka buta

Tego typu głosy za naszą zachodnią granicą znalazły się jednak w mniejszości, a w tonie niemieckich mediów brzmiało… zdziwienie tym, że Polacy czują się szkalowani i zarzucają Niemcom wybielanie swoich win. A przecież Niemcy, jak można było wyczytać bezpośrednio, czy między wierszami niemieckiej prasy, nie odżegnują się wcale od odpowiedzialności za nazizm. Tyle że, jak przekonują, nie można mówić, iż wszyscy Niemcy są odpowiedzialni za zbrodnie nazistów, tak jak wszyscy Polacy nie są odpowiedzialni za… antysemityzm w swoim kraju.

W ten kłamliwy sposób, przywołując, gdzie tylko się da, Jedwabne czy publikacje Jana Tomasza Grossa, uzasadniano potrzebę debaty, rozmów na ten temat, a także apelowano o otwarcie się Polaków na mówienie o ciemnych stronach swoich matek i ojców.

"Wnukowie okupantów próbują uczyć Polaków ich historii"

Znamiennym przykładem postawy, którą można zawrzeć w zdaniu "wnukowie okupantów próbują uczyć Polaków ich historii", jest rozmowa w portalu internetowym "Der Westen", największego regionalnego dziennika w Niemczech "Westdeutsche Allgemeine Zeitung" (WAZ), z pracownikiem Centrum Badań nad Antysemityzmem w Berlinie prof. Wolfgangiem Benzem na temat reakcji Polaków na serial.

Przekonuje on w niej, że los Żydów w tym czasie nie stanowił głównej troski Polaków, którzy sami strasznie cierpieli pod nazistowską okupacją, i że również później, w czasach komunizmu, polscy Żydzi byli narażeni na represje polityczne, a większość z nich wyemigrowała w 1956 roku i, jak konstatuje, "w ten oto sposób ponury temat zniknął ze świadomości publicznej".

Co więcej, przekonuje on, że polska krytyka serialu wynika z tego, że Polacy przyzwyczaili się widzieć siebie jako ofiary, a skoro nie ma tego tutaj, to budzi to ich sprzeciw.  Fakt, iż po raz kolejny mówi się o Żydach  ofiarach nazistowskiego reżimu, nie zaś o martyrologii Polaków, znowu oburzył wielu polskich obywateli – przekonuje historyk i dodaje, że "Polacy ze wstrzemięźliwością obserwują, jak w Auschwitz regularnie czci się pamięć żydowskich ofiar, ale nie polskich".

Nagrody nie pomogą

Tego typu tezy i argumentacje – pełne przekłamań i manipulacji, uciekające od odpowiedzialności historycznej, w kierunku analizy osobowości głównych, niemieckich bohaterów i ich dramatów – zostały dodatkowo wzmocnione, gdy serial otrzymał jedną z najważniejszych nagród branży telewizyjnej – Emmy, w kategorii "Najlepszy film telewizyjny – miniserial".

To jednak nie uchroniło filmu przed decyzją krakowskiego sądu apelacyjnego, który w 2021 roku orzekł, że producenci serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" mają zamieścić przeprosiny w telewizji polskiej i niemieckiej, ponieważ naruszyli oni dobra osobiste Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.

Czytaj także: Róża Thun, europoseł Polski 2050, przeciwna zaporze na granicy . "Jestem dumna, że poparłam pakt migracyjny"

Holland chce umazać Polskę w błocie

Dzisiaj dobra osobiste polskich służb mundurowych, a także mieszkańców przygranicznych miejscowości narusza Agnieszka Holland swoim filmem "Zielona granica". Historia ta pełna jest przekłamań i dezinformacji, wpisujących się w propagandę kreśloną z Białorusi i Rosji, w których paszkwil ten przywoływany jest na potwierdzenie głoszonych tam kłamstw.

Holland uderza w Straż Graniczną, pokazując jej przedstawicieli jako bezwzględną i okrutną bandę zwyrodnialców, posługując się przy tym fake newsami, które przedstawia jako prawdę o tym, co miało i co wciąż ma miejsce na granicy polsko-białoruskiej. Uderza również w polskich rolników, którzy w obronie granicy polują na nielegalnych migrantów, którym udało się dostać na teren Polski.

Trudno nie odnieść wrażenia, że przedstawiony przez nią obraz Polaków spodobałby się scenarzystom serialu "Nasze matki, nasi ojcowie", których tak drażniło zestawienie Polak – ofiara, Niemiec – kat.

Dziś Holland, jak i innych przedstawicieli środowisk liberalno-lewicowo-postkomunistycznych w Polsce, drażni mówienie o polskim bohaterstwie, heroizmie, martyrologii czy choćby o godnej pochwały postawie polskiego rządu i społeczeństwa wobec Ukrainy i dramatu jej mieszkańców.

"Warszawska banieczka"

Polacy jednak nie ulegli tej propagandzie. W obronie polskiego munduru stanął rząd oraz wiele organizacji, środowisk i zwykłych obywateli przejętych szkalowaniem tych, którzy bronią polskich granic przed atakiem hybrydowym Aleksandra Łukaszenki i próbą wywołania w Polsce kryzysu migracyjnego.

"Zielona granica" i jej autorka także znalazły swoich obrońców, których słusznie określił jako "banieczka warszawskich liberalno-lewicowych środowisk" w poniedziałkowych "Sygnałach dnia", w Programie 1 Polskiego Radia, szef Gabinetu Prezydenta Paweł Szrot.

Znamiennym przykładem takiej "banieczki" jest Monika Olejnik, która nie ukrywa zachwytów nad "Zieloną granicą" i uznaje, że jest "to film pokazujący portret Polaków", który, jak określiła "może być naszym wyrzutem sumienia".

Oczywiście, mówiąc o "portrecie Polaków", miała na myśli "tych" Polaków, głosujących na PiS, chodzących do kościoła, bijących dzieci i żony, mających niższe wykształcenie i przepijających 500 plus - będących ilustracją obrazu wytworzonego przez dezinformację jej własnego środowiska.

I to o ich sumienia, a nie, oczywiście, swoje i swojego środowiska medialno-politycznego, najbardziej martwi się pani Monika.

Czytaj także: "Ciapaków wiozę". Wyciekł skandaliczny fragment filmu Agnieszki Holland

Wyborcze wsparcie

Nie przez przypadek film Holland ukazuje się teraz, przed wyborami, stając się jednym z głównych tematów debaty publicznej, a przy tym zmuszając przedstawicieli totalnej opozycji do tego, by jeszcze raz wypowiedzieli się w sprawie muru na granicy, a także spraw związanych z migracją. Kwestie te są na tyle ważne, że znalazły się wśród czterech pytań, na które Polacy będą mogli odpowiedzieć podczas referendum, 15 października, w dniu wyborów parlamentarnych.

Dzisiaj wielu Polaków czuje słuszne oburzenie z powodu plucia na polski mundur, ale i na Polskę, tak jak przed 10 laty czuło gniew, gdy niemieccy producenci serialu "Nasze matki, nasi ojcowie" bezczelnie zakłamywali prawdę historyczną.

Większość Polaków – co potwierdzają sondaże – chce też muru na granicy z Białorusią i popiera politykę migracyjną polskiego rządu. To zaś nie podoba się ludziom z "banieczki", którzy  takimi produkcjami jak "Zielona granica"  szkalują Polskę za granicą, licząc, że Polacy znów pogrążą się w swoim zawstydzeniu i będą potulnie wykonywać dyrektywy z Berlina czy Brukseli, tak samo jak twórcy niemieckiego paszkwilu liczyli, że robiąc z Polaków antysemitów i żydożerców, wygumkują swoje zbrodnie, a ofiary unurzają w błocie.

Zobacz na i.pl: Przejmujący obraz z polskiej granicy. Tak naprawdę wygląda służba polskich mundurowych. "Czas uciekał. Mieliśmy złe przeczucia"

Petar Petrović

Polecane

Wróć do strony głównej