Leicester City żegna architekta prawdziwego cudu. Vichai Srivaddhanaprabha zapisał złotą kartę w historii

Niedzielny mecz z West Hamem miał być jednym z wielu dla kibiców Leicester City i właściciela klubu, Vichai'a Srivaddhanaprabhy. Los okazał się jednak okrutny dla człowieka, który doprowadził klub do sensacyjnego sukcesu, którego nie sposób zapomnieć. 

2018-10-29, 17:10

Leicester City żegna architekta prawdziwego cudu. Vichai Srivaddhanaprabha zapisał złotą kartę w historii

Posłuchaj

Leicester City potwierdził, że właściciel angielskiego klubu, Tajlandczyk Vichai Srivaddhanaprabha, zginął w sobotniej katastrofie helikoptera - o szczegółach Adam Dąbrowski (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Wypadek śmigłowca, którym właściciel klubu opuścił King Power Stadium, wstrząsnął całym światem piłki nożnej. Nie przeżyła żadna osób, która była na pokładzie. Klub długo wstrzymywał się z wydaniem oficjalnego oświadczenia, ale ostatecznie musiał potwierdzić najgorsze przypuszczenia.

Pozostałymi ofiarami oprócz właściciela klubu była dwójka współpracowników - Nursara Suknamai i Kaveporn Punpare - oraz pilot Eric Swaffer i Polka  Izabela Lechowicz, która sama także była doświadczonym pilotem i instruktorem lotnictwa.

Cichy bohater

Bez wątpienia zdarzyło się coś, w co kibice klubu nie chcieli wierzyć, z czym nie chcieli się pogodzić. W Leicester trwało nerwowe oczekiwanie na cud. Kiedy napływały nowe informacje, okazało się, że ten już się wydarzył - było nim jednak to, że pilotującemu maszynę Ericowi Swafferowi udało się skierować zmierzający ku katastrofie helikopter na parking przed klubem. Świadkowie twierdzili, że gdyby nie on, wśród ofiar znalazłyby się dziesiątki kibiców.

Nie tylko fani futbolu, ale też wielu mieszkańców Leicester, pogrążyło się w żałobie, symbolicznie składając kwiaty przed King Power Stadium w ramach współczucia dla rodziny i podziękowania.

REKLAMA

Vichai Srivaddhanaprabha urodził się w 1958 roku w Bangkoku w tajlandzko-chińskiej rodzinie. Swoją fortunę zbudował od podstaw na sklepach wolnocłowych King Power, w 2010 roku zdecydował się zainwestować w zasłużony angielski klub - jego wybór padł na grający w Championship Leicester City. 

"Lisy" w swojej historii nigdy nie sięgnęły po mistrzostwo Anglii, miały wśród swoich trofeów zaledwie trzy Puchary Ligi. Wtedy jeszcze nikt nie mógł wiedzieć, że ten moment będzie punktem zwrotnym w historii klubu.

Biznesmen przejął klub za 40 milionów funtów, co nie było oszałamiającą kwotą jak na realia wyspiarskiej piłki. Wśród właścicieli największych zespołów jest wielu miliarderów. Niektórzy z nich traktują swoje nabytki jak zabawki, chcąc błyszczeć na pierwszych stronach gazet, wprowadzając rozmaite, często niezbyt przemyślane pomysły, przebudowując i oczekując natychmiastowych sukcesów. Inni mieli zgoła odmienne podejście, szanowali historię i tradycję, zarządzali rozsądnie i licząc się z ludźmi, którzy tworzyli klub - tak z pracownikami, jak i kibicami.

Vichai Srivaddhanaprabha należał właśnie do tej drugiej grupy - unikał skandali, nie błyszczał na pierwszych stronach gazet, rzadko przemawiał publicznie, nie starał się sprawiać wrażenia, że tylko on jest autorem sukcesu. Współpracownicy wyrażali się o nim z szacunkiem. Nie tylko oni - przez lata za sterami klubu Srivaddhanaprabha wielokrotnie brał udział w akcjach charytatywnych, tak w Tajlandii, jak i Leicester, którego został honorowym obywatelem.

REKLAMA

Futbol jest czymś niezmiernie ważnym dla liczącego 350 tysięcy mieszkańców Leicester, a Taj wprowadził go na wyższy poziom, sprawił, że nazwę tego klubu poznał cały świat. Wcześniej dla wielu fanów futbolu "Lisy" były jednym z wielu angielskich klubów, bez wiekopomnych osiągnięć, ginącego gdzieś w masie rozmaitych zespołów, które stanowią tło dla potentatów. W 2016 roku stało się jednak coś, co na zawsze wprowadziło Leicester City do historii piłki nożnej.

Mistrzostwo dla outsidera

Tego, co "Lisy" wyprawiały w sezonie 2015/16, nie da się określić inaczej niż jako fenomen. W Premier League od czasu założenia ligi (1992 rok) nikomu nie udało się napisać podobnego scenariusza, a ostatni raz taką niespodziankę sprawił kibicom zespół Nottingham Forest, który jako beniaminek zdołał sięgnąć po tytuł pod wodzą legendarnego Briana Clougha. Miało to jednak miejsce w 1978 roku, kiedy finansowe dysproporcje w piłce nożnej nie były tak ogromne.

Oczywiście, w porównaniu z większością czołowych klubów silnych lig europejskich, Leicester można uznać za bogaty i dobrze prosperujący klub, jednak w porównaniu z angielskimi gigantami w swoim mistrzowskim sezonie wyglądał on jak kopciuszek czy ubogi krewny. Vichai Srivaddhanaprabga spłacił długi "Lisów" i rozpoczął inwestowanie. Sprawił, że klub stawiał kolejne kroki i rozwijał się. Rok po roku widać było progres, w sezonie 2013/14 nastąpił awans do Premier League.

Zespół, który wielu skazywało na pożarcie, najpierw w wielkim stylu uratował ligowy byt, później zaś nie zdjął nogi z gazu przez cały sezon. Nie można zapominać, że wszystko rozpoczęło się od "wielkiej ucieczki" w końcówce pierwszego sezonu wśród wielkich. W 8 ostatnich meczach będące na ostatnim miejscu w tabeli "Lisy" ruszyły do boju, wygrywając 6 z nich, dokładając do tego zwycięski remis w ostatniej kolejce z Sunderlandem. Jedyna porażka miała miejsce z przyszłym mistrzem Anglii, Chelsea.

REKLAMA

W kolejnych rozgrywkach początkowo nikt nie traktował Leicester jako realnego kandydata do tytułu. Wielu przewidywało, że zespół złapie zadyszkę w grudniu, kiedy czekał go maraton starć z trudnymi rywalami. Potem piłkarze mieli pokazać, że brakuje im charakteru zwycięzców i doświadczenia, które w zdobywaniu tytułów często okazuje się kluczowe. Żadna z tych rzeczy nie miała miejsca. Kiedy nastąpiła zniżka formy, ta drużyna wciąż wygrywała. Skromnie, jedną bramką, kilka razy będąc o krok od straty punktów. Ale wygrywała.

- Oglądałem przegraną Leicester City w Pucharze Anglii z ojcem i dziadkiem. Miałem osiem lat i strasznie płakałem przez całą drogę, gdy wracaliśmy do domu. Tego, co się dzieje z moim klubem teraz, nie da się porównać z niczym. Takie rzeczy nie zdarzają się drużynom takim jak Leicester - mówił Gary Lineker, jeden z najlepszych piłkarzy w historii klubu.

Cios nie tylko dla klubu

Wielu graczy, którzy w 2016 roku biegali w niebieskich koszulkach po boiskach Premier League, poznało smak odrzucenia przez silniejsze kluby, musiało przez lata dochodzić do pozycji, w której się znaleźli, a ich droga wiodła przez piłkarskie peryferia. Tego doświadczenia nic nie może zastąpić - zdołali udowodnić wszystkim, że się mylili. Do boju prowadził ich Claudio Ranieri, menedżer, który w momencie podpisywania kontraktu także był na zakręcie. Transfery nie robiły wielkiego wrażenia, podobnie jak zestawienie drużyny na papierze. 

REKLAMA

Vichai Srivaddhanaprabha nie wydawał wielkich kwot na piłkarzy, nie proponował astronomicznych kontraktów, jednak na pewno wyznawał zasadę, że za ciężką pracę i sukcesy należy się nagroda - po zdobyciu mistrzowskiego tytułu każdy z piłkarzy otrzymał od niego kluczyki do BMW i8 i solidną premię. Ale to nie pieniądze były magnesem na piłkarzy.

Kibice mogli skupić się na tym, co najważniejsze, czyli na piłce nożnej. Taj skupiał się na tym, by zapewnić stabilizację. Po mistrzowskim sezonie można było mieć co do tego wątpliwości, zwłaszcza po zwolnieniu Claudio Ranieriego, którego uważano za jedną z kluczowych dla sukcesu postaci. Nigdy jednak nie doszło do protestów, bojkotów czy histerii, jak to bywa w wielu znaczących klubach. Po największym osiągnięciu w historii trzeba było przetrwać trudny kolejny sezon, ale udało się.

Najlepsze świadectwo dla Vichai'a Srivaddhanapraby wystawili ludzie, którzy znali go od lat. Jednym z nich jest bramkarz zespołu, który w 2016 roku zdobywał mistrzostwo Anglii.

REKLAMA

"Nigdy nie spotkałem takiego człowieka jak Ty. Tak pracowitego, oddanego i pełnego pasji. Miłego i szczodrego do granic. Miałeś czas dla każdego, nieważne, kto to był. Zawsze podziwiałem Cię jako lidera, ojca i człowieka" - napisał Kasper Schmeichel.

Wiele związanych z Leicester osób podkreślało, że atmosfera w klubie była wyjątkowa, dało się czuć więź między wszystkimi, którzy go tworzą. Taja wielokrotnie można było zobaczyć między kibicami, także na meczach Ligi Mistrzów, która napawała go dumą. Ta śmierć to nie tylko cios dla klubu, ale też dla całej społeczności Leicester.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej