Rok po dramatycznej akcji ratunkowej na Nanga Parbat. "Wciąż jeszcze płonęła w nas nadzieja"
Minął rok od heroicznej akcji ratunkowej polskiego zespołu na Nanga Parbat, której życie zawdzięcza Elisabeth Revol. Na "Nagiej Górze" na zawsze pozostał Tomasz Mackiewicz - w tym przypadku drugi cud po prostu nie mógł nastąpić.
2019-01-28, 14:52
W ostatnich dniach odżyły emocje, którymi przed rokiem żyła cała Polska. Nie tylko fanatycy himalaizmu, ale setki tysięcy zwykłych ludzi śledziły dramatyczne wydarzenia na Nanga Parbat, ostatnim zdobytym zimą ośmiotysięczniku świata (teraz "celem" pozostaje już tylko K2). Górze, która przez dziesiątki lat dorobiła się miana morderczej, której zwyciężenie jest wysiłkiem osiągalnym tylko dla wybranych.
Nanga ma przerażającą opinię wśród wspinaczy, ale to potęguję skalę wyzwania. To nietypowa góra, ośmiotysięcznik samotnie stojący w zachodnich Himalajach w Pakistanie. Od strony południowej broni jej 4,5-kilometrowa pionowa ściana, największa na świecie. Grań ma 26 kilometrów. Do pierwszego wejścia na szczyt, które miało miejsce w 1953 roku, za próby zdobycia wierzchołka zapłaciło życiem 31 osób. Do dziś ta liczba jest ponad dwa razy większa. Więcej niż 20 procent ludzi, którzy ruszają w górę, zostaje tam na zawsze.
Tomasz Mackiewicz latami walczył o to, by stanąć na szczycie, w styczniu 2018 roku przyszedł czas jego siódmą próbę. Każda wcześniejsza to osobna historia, ale można było odnieść wrażenie, że ta skomplikowana relacja, która dla wielu była niczym więcej niż obsesją, musi skończyć się tragicznie.
Dla Mackiewicza nic nie zmienił fakt, że w 2016 roku uprzedzili go Simone Moro, Alex Txikon i Muhammad Ali - kilka razy budził kontrowersje wypowiedziami, w których wątpił w to, że faktycznie im się to udało. I cały czas dążył do tego, żeby spełnić swój cel.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Tomasz Mackiewicz na Nanga Parbat postawił pomnik ludzkiej niezłomności. "Teraz z Czapkinsa nie wypada się już śmiać"
- Podczas wyprawy w 2017 roku byłem 300 m od wierzchołka, widziałem go jak na dłoni. Mogłem wejść na szczyt, ale pewnie bym z niego nie zszedł. Trzeba mieć świadomość, że pragnienie posiadania czegoś może skończyć się skończeniem wszystkiego. Nie mam pragnienia bycia pierwszym. Bycie pierwszym, bycie najlepszym to świetna pożywka dla ego. Bronię się przed tym - mówił rok przed wyprawą, która okazała się jego ostatnią.
***
Revol wspinała się na "Nagą Górę" po raz czwarty. Razem z Polakiem podjęli próbę ataku w stylu alpejskim, bez żadnego wsparcia ze strony tragarzy i bez tlenu w butlach. 20 stycznia rozpoczęli wspinaczkę na wierzchołek, ale ostatecznie zeszli do obozu drugiego. 22 stycznia byli w obozie trzecim.
Atak rozpoczął się 25 stycznia. Kiedy udaje się stanąć na szczycie, nie ma jednak miejsca na radość czy euforię. Szybko staje się jasne, że zejście będzie walką o życie. I to walką, w której każda godzina działa na niekorzyść pary wspinaczy.
REKLAMA
"Tomek powiedział mi: nic nie widzę. Nie zostaliśmy na szczycie nawet sekundy. To była ucieczka w dół" - wyznała później Francuzka. Zatrzymali się na dnie zagłębienia, w którym próbowali znaleźć osłonę od morderczego wiatru. Mackiewicz nie miał już sił, by wydostać się z tej szczeliny i zejść do obozu. O świcie sytuacja stała się tragiczna. Byli na wysokości 7280 metrów, Mackiewicz miał odmrożone ręce, nogi, twarz, był niezorientowany w czasie i przestrzeni, nie było z nim już żadnego kontaktu, nie mógł się sam przemieszczać.
Revol wysyła wiadomość z prośbą o ratunek. Rozpoczynają się starania o zorganizowanie śmigłowca i rozpoczęcie akcji. Tak wysoko helikopter jednak nie wleci. Francuzka zostaje właściwie postawiona przed faktem - jeśli chce żyć, musi zejść i zostawić Polaka, mając nadzieję, że ktoś zdoła do niego dotrzeć.
Jej jedyną nadzieją jest będąca 200 kilometrów dalej grupa, która w tym samym czasie walczy o pierwsze zimowe wejście na K2. Zabezpiecza będącego w fatalnym stanie partnera jak może i rusza w dół, walcząc z koszmarnym, sięgającym -40 stopni mrozem i samą sobą.
***
REKLAMA
27 stycznia Denis Urubko, Adam Bielecki, Piotr Tomala i Jarosław Botor wyruszają z pomocą, rezygnując przy tym z własnych celów. Deklarują, że są gotowi podjąć akcję natychmiast po wylądowaniu, mimo kończącego się dnia. Mają świadomość, że czas jest tutaj kluczowy. Przed sobą mają jednak ogromny dystans - helikopter ląduje na wysokości niecałych 5 tysięcy metrów.
Bielecki i Urubko rozpoczynają wspinaczkę drogą Kinshofera około 17:30, z jedną butlą tlenową, dwiema apteczkami, płachtą biwakową, liną połówkową, 50 metrami liny, kartuszem z gazem, sześcioma śrubami i wspinaczkowym sprzętem osobistym. Tomala i Botor rozbijają obóz i są w pogotowiu. Zespoły utrzymują ze sobą stały kontakt radiowy oraz satelitarny z bazą pod K2 oraz Zespołem koordynującym w Polsce.
Niezwykłe tempo, heroizm i determinacja przynoszą skutek po 1100 metrach wspinaczki. Zadanie, które mieli wykonać w szesnaście godzin, wykonują w osiem. W nocy z 27 na 28 stycznia wyczerpana i cierpiąca na odmrożenia Revol widzi światła latarek i zaczyna krzyczeć. Jest uratowana.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Akcja polskich himalaistów na Nanga Parbat: opublikowano specjalny raport. "28 godzin działania"
Jeśli ktoś czuje radość, to znika ona bardzo szybko - w momencie, w którym przychodzi czas na to, by zdać sobie sprawę, że po jednym cudzie nie będzie już miejsca na następny. Tomasz Mackiewicz jest ponad kilometr wyżej, nie da się stwierdzić, czy w ogóle żyje. Już sama wspinaczka po dotarciu do Francuzki byłaby czymś bardzo ryzykownym, nie mówiąc już o znoszeniu Polaka w koszmarnie trudnym terenie. Zapada decyzja, która musi zapaść. Nie pójdą wyżej i nie uratują Mackiewicza. Gdyby zdecydowali inaczej, rodzin pogrążonych w żałobie byłoby więcej.
Źródło: YouTube/DailyChillOuT
Akcja ratunkowa trwała 28 godzin, Revol trafiła do szpitala w Islamabadzie, gdzie udzielono jej pomocy.
"Z głębokim bólem myślimy o Tomku, który na zawsze pozostanie zapisany w historię Nanga Parbat i całego świata" - napisał Jean-Christophe Revol, mąż wspinaczkowej partnerki Mackiewicza.
REKLAMA
Choć wszyscy liczyli na jeszcze jeden cud, on po prostu nie mógł nastąpić. Nie brakowało wielu spekulacji i głosów, które mówiły o tym, że akcja ratunkowa powinna być wznowiona. Doświadczeni wspinacze stawiali jednak sprawę jasno i starali się wytłumaczyć wszystkim zainteresowanym tę sytuację. Niestety, nie zawsze skutecznie.
Elisabeth Revol cudem uszła z życiem, Tomasz Mackiewicz został na Nandze na zawsze. O niesamowitej akcji ratunkowej pisały media na całym świecie, podkreślając poświęcenie jej uczestników i jasno nazywając ich bohaterami. Za swój wyczyn zostali docenieni także nagrodami, chociaż nietrudno domyślić się, że każdy z tej czwórki zamieniłby je na to, by udało się ocalić dwójkę wspinaczy.
ps, PolskieRadio24.pl
REKLAMA