Polski himalaizm dzieli się na męski, żeński oraz na Wandę Rutkiewicz. "Charakter miała piekielny"

2022-05-13, 09:32

Polski himalaizm dzieli się na męski, żeński oraz na Wandę Rutkiewicz. "Charakter miała piekielny"
Wanda Rutkiewicz - po lewej na szczycie Mount Everestu. Foto: PAP/Bogdan Różyc/PR/

- Wanda była zacięta, lubiła wyzwania, ale miała też trudny charakter, ale tylko tacy ludzie mogą osiągać w życiu wielkie cele. Ona parła ciągle do przodu. Była uparta, a przy tym bardzo kobieca - mówi o Polce Krzysztof Wielicki, legenda himalaizmu. 

  • Wanda Rutkiewicz to najwybitniejsza polska himalaistka - była pierwszą kobietą na K2, trzecią kobietą na Mount Evereście, pierwszym wspinaczem z Polski, który stanął na najwyższym szczycie świata
  • Jej zdyscyplinowanie, wytrwałość, upór pozwalały na osiągnięcie niespotykanych wcześniej sukcesów
  • Była doceniania przez rodaków, współtowarzyszy wspinaczek oraz władze, jednak za każde osiągnięcie płaciła cenę, ryzykując życie
  • Dla swojego środowiska była także osobą kontrowersyjną, wywołującą emocje
  • Nie powróciła z ostatniej wyprawy. W maju 1992 roku zginęła podczas wejścia na Kanczendzongę (8598 m n.p.m.) - najwyższy szczyt w Indiach. Okoliczności jej śmierci wciąż owiane są tajemnicą
  •  Rok 2022 jest Rokiem Wandy Rutkiewicz

30 lat temu zaginęła Wanda Rutkiewicz

- Na jednej z wypraw fatalne warunki, śnieg i mróz dopadły nas tam, gdzie zazwyczaj pasą się krowy. Jak to bywa w Nepalu oprócz krzepkich chłopaków szły z nami i nepalskie dziewczyny. Jedna z nich wyróżniała się uroda i przyciągała uwagę chłopaków, ale i przyciągnęła również uwagę Wandy tym, że szła boso. Wanda wiedziona jakąś chwilową tkliwością czy czułością zdjęła plecak i wyjęła z niego piękne buty Nike i podarowała je tej dziewczynie, żeby nie szła po śniegu boso. Ta dziewczyna trochę się zdziwiła, ale podziękowała po czym powiesiła te buty na swoim bagażu i dalej szła boso. Nie trwało to długo, Wanda przemyślała sprawę i odebrała dziewczynie te Nike - to jedna z wielu anegdot, które koledzy Wandy Rutkiewicz opowiadają pytani o to jaką osobą była legendarna Polka. To wspomnienie przytoczył podczas 29. Festiwalu Filmów Alpinistycznych im. Wandy Rutkiewicz w Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie wspinacz Aleksander Lwow.   

Znana jest także inna opowieść o Wandzie Rutkiewicz: na jednej z wysokogórskich wypraw jeden z tragarzy, który uczestniczył w ekspedycji, tak się zakochał w Wandzie, że chciał za nią oddać całe stado baranów. To była prawdziwa fortuna. Pod koniec wyprawy stwierdził, że nie dałby jednak za alpinistkę ani jednego zwierzaka.

"

Wanda Rutkiewicz Najbardziej drażni ludzi to, że ryzykujemy życie dla czegoś, co wydaje się kompletnie bezużyteczne, nikomu niepotrzebne. Ale może to jest potrzebne tym, którzy to robią! Może oni po prostu potrzebują tego, żeby żyć

- To była tak zdeterminowana dziewczyna, która musiała być zawsze pierwsza, najlepsza. Dobrze, że mamy teraz rok Wandy Rutkiewicz, niech młodzi ludzie się dowiedzą, że była taka kobieta, która jak sobie coś postanowiła to parła jak czołg - mówi nam Krzysztof Wielicki, legendarny himalaista, zdobywca wszystkich 14 ośmiotysięczników. 

- Mimo, że tak feralnie zakończyła się jej kariera, to generalnie patrząc na Wandę wydawało się, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych - dodaje Wielicki, który mówił też, że Rutkiewicz była wspaniałą kobietą, ale charakter miała piekielny. 

- Wanda była zacięta, lubiła wyzwania, ale miała też trudny charakter, ale tylko tacy ludzie mogą osiągać w życiu wielkie cele. Ona parła ciągle do przodu. Była uparta, a przy tym bardzo kobieca - podkreśla Wielicki.

Wspinacz Aleksander Lwow w swojej książce "Zwyciężyć znaczy przeżyć" zamieścił takie anegdotyczno-żatrobliwe zdanie: Polski himalaizm dzieli się na męski, żeński oraz na Wandę Rutkiewicz. Himalaistka stworzyła bowiem własną kategorię i często miała z tego powodu kłopoty. 

W 1975 roku Wanda Rutkiewicz zorganizowała kobiecą wyprawę w Karakorum "Ladies Himalaya Expedition". Celem było pierwsze, kobiece wejście na ośmiotysięcznik. Do współpracy zaprosiła Halinę Kruger-Syrokomską, Annę Okopińską, Alison Chadwick-Onyszkiewicz, Annę Czerwińską, Krystynę Palmowską, byli także koledzy Leszek Cichy, Krzysztof Zdzitowiecki, Marek Janas czy Janusz Onyszkiewicz. Panowie byli na wyprawie, aby, jak tłumaczyła Rutkiewicz w wywiadach przed wyjazdem "ułatwić paniom wjazd i bezpieczne poruszanie się po kraju, w którym kobieta nie ma duszy".

Podczas wyprawy Andrzej Zajączkowski realizuje dokument "Temperatura wrzenia". Film pokazuje atmosferę, jaka panowała na wyjeździe. Przedstawia Wandę dyktatorkę. Kierowniczkę, która narzuca swój sposób zarządzania. Uczestniczki wyprawy mają pretensje o niesprawiedliwe traktowanie. Opowiadają później, ze Rutkiewicz cały czas była spięta i myślała tylko o tym, by wrócić z sukcesem, że kierowała zespołem i planowała ataki szczytowe tak, żeby dla siebie zachować szansę na szczyt.

Ośmiotysięcznik Gaszerbrum II zdobywa duet kobiecy Halina Kruger-Syrokomska i Anna Okopińska. Wyprawa odnosi sukces. Rutkiewicz wchodzi też na Gaszerbrum III (trudny siedmiotysięcznik 7952 m n.p.m, 15. co do wysokości szczyt Ziemi) ale w mieszanym zespole, a nie czysto kobiecym, co zakładał wstępny plan. Jedna z uczestniczek wyprawy miała skomentować ten fakt słowami: a to ku..wa! Ekipa wraca do kraju i emocje nie opadają. Które z osiągnięć było ważniejsze? Dlaczego Rutkiewicz do kobiecego zespołu dołączyła mężczyzn? 

"Bałam się zapowiadanego poprzedniego dnia załamania pogody. (...) Nie wierzyłam, by po jeszcze jednym odwrocie udało nam się znaleźć dosyć sił fizycznych, przede wszystkim zaś psychicznych do podjęcia jeszcze jednej próby (...) Pragnęłam tego sukcesu tylko dla kobiet, ustąpiłam w chwili, kiedy trwanie przy tym pragnieniu mogło przekreślić szanse zdobycia szczytu w ogóle" - tłumaczyła po powrocie. 

Wanda Rutkiewicz swoimi decyzjami, uporem, osiągnięciami i stylem w jakim dążyła do celu, wywoływała temperaturę wrzenia. Po zdobyciu Annapurny w 1991 roku też były emocje. Nie wszyscy uwierzyli, że walcząc z bólem, poobijana kamieniami Rutkiewicz weszła na szczyt. Podano w wątpliwość jej wyczyn. Polski Związek Alpinizmu przeprowadził śledztwo w sprawie tego wejścia. Ostatecznie przyznano jej rację i uznano zdobycie Annapurny. Jednak po obradach komisji i wydaniu ostatecznej decyzji jeden z kolegów nie dał za wygraną: Wanda, ja Ci k…a i tak nie wierzę. Przez wiele lat nazwisko tego kolegi nie było powszechnie znane. Teraz w wielu książkach, które opisują świat polskich wspinaczy, ono się pojawia, dociekliwi mogą łatwo je odszukać. 

W górach zakochała się w jednej chwili

- Po maturze przeżyłam coś, co pamiętam do dzisiaj. Wybraliśmy się z koleżankami i kolegami z klasy do Zakopanego, pojechaliśmy do Morskiego Oka. Siedziałam na brzegu jeziora i słyszałam szum, mimo że nie było wiatru. Szumiały kosówki, sosny, wiatr na grani, strumienie. Pomyślałam: tu jest tak pięknie, że właściwie mogłabym tu być stale. Chciałbym zostać tu na zawsze - mówiła Wanda Rutkiewicz w jednym z wywiadów w Polskim Radiu. 

- Kiedy usłyszałam, że góry szumią, że szumią kosówki, szumią sosny, mimo że nie było wiatru. Że góry szumią, że tam nie ma ciszy, że szumią strumienie, być może gdzieś daleko szumi wiatr na grani Mięguszowieckich Szczytów. Pamiętam, że siedziałam na brzegu Morskiego Oka i myślałam, że tu jest tak pięknie, że właściwie mogłabym tu być stale, że chciałabym zostać tutaj na zawsze" - opisywała  Wanda Rutkiewicz chwilę, gdy siedziała w Morskim Oku, gdzie zaczęła się jej miłość do gór. 

Wpinać się zaczęła w 1961 roku w Górach Sokolich, jej przewodnikiem był wtedy Bogdan Jankowski, studencka miłość. 

- Pierwszy dzień w skałkach przyniósł mi doznania, które osłabiły wszystkie moje dotychczasowe fascynacje – powiedziała Rutkiewicz, która wówczas grała w siatkówkę. Potem były Tatry, później szlifowała umiejętności w Alpach i podczas kolejnych azjatyckich wypraw w Pamir, Hindukusz czy wreszcie w Himalaje.

Jej pierwsze sukcesy na ośmiotysięcznikach to wejścia na Everest, Nanga Parbat, K2, Sziszapangmę i Gaszerbrum II i I.

Po Evereście w 1978 roku została gwiazdą - była pierwszym Polakiem na szczycie najwyższej góry świata. Przełamywała opinię panującą w środowisku wspinaczy, że "baby nie umieją się wspinać, albo nie powinny”. Wielokrotnie udowadniała, że ten stereotyp nie ma nic wspólnego z prawdą. W 1986 roku była pierwszą kobietą na świecie, która weszła na K2, jedną z najniebezpieczniejszych gór świata.

Prasa rozpisywała się o sukcesie Wandy Rotkiewicz
Prasa rozpisywała się o sukcesie Wandy Rutkiewicz

- Moim największym osiągnięciem jest na pewno wejście na K2, gdzie byłam jako pierwsza z Polski i jako pierwsza kobieta. Jednak w zestawieniu z tragediami, do których wtedy doszło, odchodzi mi chęć do chwalenia się tym wyczynem (w ciągu zaledwie kilku dni w wyniku złych warunków pogodowych zginęło trzynastu wspinaczy. w tym Dobrosława Miodowicz-Wolf, Tadeusz Piotrowski, który po zdobyciu szczytu z Jerzym Kukuczką odpadł podczas zejścia od ściany oraz Wojciech Wróż - przyp. red.). Niewiele na ten temat powiedziałam i chyba jako jedyna nie napisałam żadnej książki. Tyle że zrobiliśmy z Krzysztofem Langiem film - opowiadała w Polskim Radiu Wanda Rutkiewicz.

W 1990 roku rozpoczęła się jej "Karawana do marzeń" - dwuletni projekt zakładający zdobycie pozostałych ośmiu najwyższych gór Ziemi, niezwykle ambitny ze względu na tempo, niezależność od wielkich międzynarodowych wypraw i możliwości fizyczne. 

- Wanda powinna była znaleźć sobie więcej partnerów, uważałem że ten jej plan "Karawana marzeń" powinna zmodyfikować, powinna skorzystać z pomocy innych. Moje wnioski wynikały z obserwacji, Wanda zbyt wolno się wspinała, a to na wysokości jest bardzo niebezpieczne. Tam trzeba być szybkim - mówi Krzysztof Wielicki.


Posłuchaj

"Po siedmiu tygodniach od założenia pierwszej bazy stanęliśmy na wierzchołku". Wanda Rutkiewicz, trzecia na świecie i pierwsza Polka, która zdobyła w 1978 roku Mount Everest, najwyższy szczyt świata. 1:21
+
Dodaj do playlisty

Posłuchaj

Gawęda Wandy Rutkiewicz – emocje, które wyzwalają się w człowieku podczas spotkania z górami. (Archiwum PR) 14:01
+
Dodaj do playlisty

  

Ucieczka i śmierć

Rutkiewicz wciąż organizowała wyprawy, szyła śpiwory, kurtki, walczyła o pieniądze i wreszcie wyjeżdżała, jej życie prywatne było więc skomplikowane. W 1969 wyszła za mąż za Wojciecha  Rutkiewicza, rozwiodła się w 1973. Trudno jej było zbudować stały związek, ale wreszcie znalazła właściwego człowieka.

24 lipca 1990 Wanda Rutkiewicz straciła jednak bardzo bliską jej sercu osobę - uczestnika wypraw wysokogórskich Kurta Lyncke. Zginął wspinając się zaledwie kilkanaście metrów poniżej Wandy, odpadł od ściany Broad Peaku i spadł w 400-metrową przepaść. Rutkiewicz nie mogła otrząsnąć się z tej tragedii. 

- Kurt zginął na jej oczach i wtedy zaczęła się wspinać praktycznie sama – wspominała na antenie Polskiego Radia Ewa Matuszewska, autorka książek o Rutkiewicz. - Wtedy zaczęła się wielka samotność Wandy – dodawała.

Po śmierci Kurta Lyncke Rutkiewicz samotnie weszła w 1991 r. na Czo Oju (8201 m) i południową ścianę Annapurny (8091 m). Na 1992 rok zaplanowała wejście na Kanczendzongę (8586 m), trzeci pod względem wysokości szczyt świata. Na wyprawę Wanda pojechała z młodszym wspinaczkowym partnerem Arkiem Gąsienicą-Józkowym. 22-letni ratownik górski miał być partnerem himalaistki. Na początku wyprawy działali wspólnie, ale Gąsienica-Józkowy zachorował i nie nie mógł uczestniczyć w ataku szczytowym wraz z Rutkiewicz. 

Meksykanin Carlos Carsolio, który także był członkiem wyprawy na Kanczendzongę, był ostatnim, który widział Wandę Rutkiewicz. 12 maja 1992 wspólnie rozpoczęli ostatni etap wejścia na wierzchołek góry. Meksykanin zdobył szczyt jeszcze tego samego dnia. Wanda miała problemy ze zdrowiem i dlatego wchodziła wolniej. Musiała urządzić dodatkowy postój. Biwakowała w tzw. strefie śmierci, gdzie organizm jest wyniszczany, okaleczając centralny układ nerwowy, odbierając zdolność właściwej oceny sytuacji. Czy zdawała sobie sprawę z zagrożenia, opuszczając obóz bez śpiwora, bez zapasów żywności? Te pytania na zawsze już pozostaną bez odpowiedzi. Wandy Rutkiewicz nie odnaleziono do dziś.

Carlos Carsolio tak wspominał wydarzenia sprzed lat: Wanda przyjechała z młodszym od siebie o 25 lat Arkiem Gąsienicą-Józkowym. Wspinaliśmy się, aklimatyzowaliśmy, przeprowadziliśmy nawet jeden atak szczytowy, ale pogoda była bardzo zła. Mój brat i moja była żona nabawili się w tym czasie odmrożeń, Arek i Andres nie czuli się najlepiej. Wanda również miała problemy zdrowotne, więc wszyscy postanowiliśmy zejść. Niestety w trakcie zejścia miałem wypadek i skręciłem kostkę. Lekarz w obozie nakazał mi zaprzestanie dalszych działań. Oczywiście nie odpuściłem, zostałem i wspinałem się dalej. Wkrótce okazało się, że tylko ja i Wanda jesteśmy w stanie dalej działać, ponieważ inni członkowie wyprawy byli chorzy lub kontuzjowani. Moja była żona i brat zostali nawet odtransportowani przez helikopter. Andres i Arek pozostali w bazie. Zarówno Wanda, jak i ja widzieliśmy spore szanse na odniesienie sukcesu. Wszystko szło bardzo dobrze, choć miałem problemy z kontuzją nogi. Później, podczas ostatniego ataku szczytowego, Wanda była bardzo wolna. Miała dzień opóźnienia w stosunku do mnie i gdy dotarła wieczorem do naszej jaskini lodowej na wysokości 7900 m, wymiotowała, bolał ją brzuch. Wypiliśmy herbatę, rozmawialiśmy ze sobą i zdecydowaliśmy się rozpocząć wspinaczkę następnego ranka. Niemniej jednak Wanda była nadal bardzo wolna. Nie do końca wiem z jakiego powodu, może przez swój wiek, bo miała już wtedy 49 lat. A może był to tylko efekt złego stanu zdrowia w tamtej chwili. Po jakimś czasie przestałem ją widzieć za swoimi plecami. Poruszałem się dużo szybciej. Niestety nadeszło pogorszenie pogody i zrobiło się bardzo zimno. Dotarłem na szczyt późno, bo około godziny 17:00, ale na tej wysokości było idealne popołudnie – widoki, chmury, wszystko! Ponieważ martwiłem się swoją kontuzją, zdecydowałem o szybkim zejściu. Robiło się coraz zimniej i ciemniej. Przechodziłem przez śnieżną połać i nagle zobaczyłem pojedynczą linę. Poszedłem w górę i znalazłem jaskinię lodową, w której leżała Wanda. Odpoczywała. To było niepokojące, ponieważ w tak ekstremalnie zimną noc trzeba się ruszać, a nie leżeć. Zostałem z Wandą, dużo wtedy rozmawialiśmy. Nie powiedziałem jej jednak wprost, żeby nie kontynuowała wspinaczki. Nie miałem prawa tego robić, ponieważ szanowałem decyzję, którą sama podejmie. I to pomimo tego, że uważałem taki stan rzeczy za niebezpieczny. Nadal nie jestem pewien, czy nie popełniłem błędu. Po tej nocy się pożegnaliśmy. Dla mnie to było wyjątkowo ciężkie pożegnanie, ponieważ wiedziałem, że Wanda będzie w niebezpieczeństwie, niezależnie od decyzji, jaką podejmie. Wiedziałem też, że jeśli ja sam chcę przeżyć w tych ciężkich warunkach, to muszę rozpocząć zejście. Dotarłem do naszej jaskini na wysokości 7900 m w nocy, po czasie wypełnionym halucynacjami i snami na jawie. Czekałem tam na Wandę całą noc i większość dnia, gotując i przygotowując gorące napoje. Ale Wanda nigdy do naszej jaskini nie dotarła. Po południu doszedłem do przełęczy, gdzie mieliśmy rozbity duży namiot. Tam też czekałem na Wandę dwa dni, ale ona się nie pojawiła. Następnego dnia Arek i Andres przyszli mi pomóc i zeszliśmy razem w dół - opowiedział Carlos Carsolio podczas VII Otwartych Dni Wspinania na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej w rozmowie z Portalem Górskim.

Matka Wandy Rutkiewicz nigdy nie chciała się pogodzić ze śmiercią córki. Nie przyjmowała do wiadomości, że zginęła. W 1996 roku, po czterech latach od zdarzeń na Kanczendzondze, sąd uznał, że 13 maja jest datą śmierci alpinistki. Matka apelowała, ale bezskutecznie. 


Czytaj także:

/ah

Polecane

Wróć do strony głównej