Jak grały drużyny Fernando Santosa? Miłośnicy "futbolu na tak" mogą się rozczarować
Fernando Santos to niewątpliwie trener o ogromnym doświadczeniu popartym sukcesami, z których zdecydowanie największym jest mistrzostwo Europy z 2016 roku. Jego drużyny rzadko jednak były chwalone za porywający styl. Czy w związku z tym złaknieni ofensywnego futbolu kibice Biało-Czerwonych mają powody do niepokoju?
2023-01-24, 09:50
- Najlepsze dopiero nadejdzie i to w tym roku, mam jeszcze jedno trofeum do zdobycia - zapowiadał Santos przed mistrzostwami świata w Katarze, gdzie Portugalczycy mieli walczyć o medal, chcąc wykorzystać "złote pokolenie" piłkarzy.
Nie udało się - podopieczni Santosa odpadli już na etapie ćwierćfinału, gdzie ulegli Maroku, co było sporego kalibru niespodzianką, ale nie sensacją. Portugalczycy w ostatnich miesiącach byli bowiem ekspertami od przegrywania kluczowych meczów - w spotkaniu o bezpośredni awans na mundial mimo szybkiego objęcia prowadzenia okazali się słabsi od Serbii (1:2), a w meczu o zwycięstwo w grupie Ligi Narodów ulegli Hiszpanii (0:1). W obu przypadkach Portugalczykom wystarczyłby remis.
Zaciągnięty hamulec
W obu wspomnianych meczach Portugalczycy przegrali na własne życzenie, a gra kadry Santosa była apatyczna. Biorąc pod uwagę fakt, że 68-letni szkoleniowiec w kadrze Portugalii dysponował grupą zawodników, którym nie brakowało finezji, postawa "Os Navegadores" mogła dziwić.
Portugalczycy za kadencji Santosa grali w różnych wariantach ustawienia z czwórką obrońców - najczęściej w systemie 1-4-3-3 lub 1-4-2-3-1. "Pewniakami" w roli dwóch środkowych pomocników, którzy mieli więcej zadań defensywnych, byli William Carvalho i Ruben Neves. Tylko jeden z trójki graczy środka pola, najczęściej Bernardo Silva, miał większą swobodę w grze do przodu.
REKLAMA
Gra ofensywna Portugalii spoczywała więc na barkach Silvy oraz skrzydłowych: głównie Bruno Fernandesa i Joao Feliksa, których wspierali boczni obrońcy - Joao Cancelo, Diogo Dalot i Raphael Guerreiro. Ekipa Santosa była jednak przewidywalna i, zwłaszcza z Cristiano Ronaldo w składzie, brakowało jej ruchliwości z przodu. Portugalczycy długo utrzymywali się przy piłce (ponad 60 proc. czasu gry), ale często niewiele z tego wynikało.
Problemy pojawiały się, gdy rywale ruszali do kontrataku - właśnie w ten sposób dwa gole Portugalczykom strzelili Ghańczycy, skarcili ich również Koreańczycy. Środkowi pola, mimo defensywnego nastawienia, brakowało dynamiki, co bezlitośnie wykorzystywali rywale.
Krychowiak może odetchnąć?
Trudno jednak 1 do 1 porównywać reprezentację Polski z dysponującą znacznie lepszymi piłkarzami ekipą Portugalii. Bliższa naszego potencjału wydaje się ekipa Grecji, którą Santos prowadził w latach 2010-2014 i zarówno na Euro 2012, jak i MŚ 2014, wyprowadził ją z grupy.
REKLAMA
Mimo odmiennej charakterystyki obu drużyn Santos stosował bardzo podobne ustawienie. W oczy rzuca się osoba głęboko cofniętego defensywnego pomocnika, obecnego również w Portugalii, w rolę którego na MŚ 2014 wcielał się doświadczony Katsouranis, czyli zawodnik nieco przypominający naszą "szóstkę" - Grzegorza Krychowiaka.
Na skrzydłach szarpali dynamiczni Samaras i Salpingidis, a ich dośrodkowania finalizował mocno zbudowany Gekas. Za kreację w środku pola odpowiadał z kolei Karagounis - jeden z architektów triumfu Greków w Euro 2004.
Pod wodzą Santosa, podobnie jak wcześniej za kadencji Otto Rehhagela, opierała się przede wszystkim na kontratakach i stałych fragmentach gry, najczęściej oddając piłkę rywalom. Czy również Biało-Czerwoni pójdą w tym kierunku?
Co nakreśli architekt?
Po Santosie raczej nie powinniśmy się spodziewać żywiołowych reakcji, płomiennych przemówień i cytowanych w mediach bon motów. Portugalczyk nie "żyje" przy linii bocznej, a zamiast nerwowych uwag preferuje metodyczną pracę i jak przystało na absolwenta politechniki, ma do futbolu podejście analityczne. Nie brak również głosów, że 68-latek jest trenerem sprawiedliwym i potrafiącym odpowiednio zarządzać grupą.
REKLAMA
Nie brakuje jednak głosów, że nowoczesny futbol "uciekł" Santosowi, a jego futbolowe narzędzia wymagają aktualizacji. Czy zatem grozi nam "powtórka z Michniewicza" i znów będziemy zmuszeni "okopać się" na własnej połowie? Miejmy nadzieję, że nie. Poza tym, za Adama Nawałki wcale nie graliśmy ultraofensywnie, a przecież mecze Biało-Czerwonych dały nam wówczas sporo radości.
Bartosz Goluch/PolskieRadio24.pl
REKLAMA