El. Euro 2024: zhańbili biało-czerwoną koszulkę. Lewandowski milczy, my nie możemy o tej kompromitacji zapomnieć
Choć minęło już kilkanaście godzin, nadal ciężko znaleźć odpowiednie słowa, by kulturalnie opisać przebieg wydarzeń podczas drugiej połowy meczu Mołdawia - Polska w eliminacjach mistrzostw Europy 2024. Porażka ze 171. drużyną rankingu FIFA to kompromitacja, jakiej wielu polskich kibiców nie pamięta. Tej klęski w beznadziejnym stylu nie można piłkarzom wybaczyć. We wrześniu znowu będą przecież udawali poważną drużynę.
2023-06-21, 11:39
Wielu kibiców wstało zapewne rano z nadzieją, że mecz w Kiszyniowie tylko im się śnił i był koszmarem, z którego właśnie się obudzili.
To nie był sen, choć grali koszmarnie
Przecież reprezentacja Polski nie może przegrać z jedną z najsłabszych drużyn w Europie, która w ostatnich latach w meczach eliminacyjnych pokonała tylko Andorę. Nie jest też możliwe, by Biało-Czerwoni z rywalem pokroju Mołdawii nie potrafili dowieźć do końca dwubramkowego prowadzenia, zamiast tego zaczęli wyglądać jak wyjątkowo bezradne dzieci we mgle.
To jednak nie był zły sen. Polska w skandalicznych okolicznościach przegrała 2:3 w Kiszyniowie z zajmującą 171. miejsce w rankingu FIFA Mołdawią, choć po 45 minutach planowo prowadziła dwoma bramkami. Jak do tego doszło i kto jest winny?
Bez wątpienia wtorkowy mecz zapisze się w annałach naszego futbolu. I dobrze, wszak kibice nie mogą zapomnieć tego zhańbienia reprezentacyjnej koszulki, które pozostaje bez precedensu, choć przecież zdążyliśmy się już przyzwyczaić do kiepskiej gry Biało-Czerwonych i kolejnych rozczarowań, jakie nam sprawiają.
REKLAMA
Wstydliwa porażka. Degrengolada po przerwie
Juventus, PAOK Saloniki, Southampton, Arsenal, Lens, AEK Ateny, SSC Napoli, Feyenoord, AS Roma, Juventus, FC Barcelona, SSC Napoli, VfL Wolfsburg, Charlotte FC, Torino. Ta wyliczanka to oczywiście nazwy klubów, w których sezon 2022/2023 kończyła piętnastka piłkarzy, którzy w miniony wieczór zapewnili nam wątpliwą przyjemność obserwowania ich popisów jako reprezentantów Polski.
Mistrzowie Hiszpanii, Włoch, Holandii czy Grecji nie dali rady drużynie, której najlepszy piłkarz występuje w Beitarze Jerozolima, a większość kadrowiczów gra w krajowej lidze, gdzie jedynym silnym zespołem jest Sheriff Tyraspol, w którego składzie Mołdawian... prawie nie ma.
Polscy piłkarze przez pierwsze 45 minut grali przyzwoicie, tak, jak wymagamy tego od nich w meczach z rywalami na poziomie Mołdawii. To wystarczyło, by prowadzić 2:0, a niektóre akcje Roberta Lewandowskiego, Arkadiusza Milika (wreszcie zdobył gola dla reprezentacji) czy Nicoli Zalewskiego mogły się podobać. Czy w przerwie meczu ktokolwiek mógł się spodziewać, że nasza reprezentacja wróci z Mołdawii bez choćby punktu?
REKLAMA
A jednak. W 48. minucie Piotr Zieliński zanotował stratę, która pomocnikowi tej klasy zwyczajnie nie przystoi. Ion Nicolaescu wykorzystał to z zimną krwią, pewnym uderzeniem pokonując Wojciecha Szczęsnego. Wydawało się, że dostaliśmy solidnego gonga na otrzeźwienie, bo po prostu mentalnie nie wyszliśmy jeszcze z szatni. Można było mieć nadzieję, że podopieczni Fernando Santosa za chwilę wrócą do dobrej gry i odpowiedzą kolejnymi bramkami.
Trafieniami odpowiedzieli jednak gospodarze. Wyrównać powinni już w 65. minucie, ale słowacki sędzia dopatrzył się faulu Nicolaescu na Damianie Szymańskim. Wydaje się, że pan Filip Glova nam pomógł, gdyż przewinienie wyskakującego do główki napastnika było bardzo dyskusyjne.
Mołdawian to jednak nie podłamało i zdobyli kolejne dwie bramki. Najpierw Nicolaescu, a potem grający drugi raz w kadrze Vladislav Baboglo, który w mołdawskiej reprezentacji znalazł się tylko dlatego, że na powołanie do ukraińskiej nie miał szans... Ci piłkarze umieścili piłkę w naszej siatce już zgodnie z przepisami i sensacja stała się faktem.
REKLAMA
Kompromitacja nie tylko na boisku
Polacy byli bezradni. Nie umieli odpowiedzieć, zresztą pewnie nie musieliby tego robić, gdyby wcześniej byli skuteczniejsi. Przy stanie 2:1 dla Biało-Czerwonych świetną akcję przeprowadził Jakub Kamiński, ale zamiast strzelać, chciał podawać do mającego przed sobą pustą bramkę Sebastiana Szymańskiego. Problem w tym, że podał na tyle niedokładnie, że jego kolega miał spore problemy z opanowaniem piłki. Naturalnie nie było już mowy o oddaniu dobrego strzału...
Ta sytuacja to zresztą doskonałe zobrazowanie całej drugiej połowy w wykonaniu reprezentacji Polski. Połowy wybitnie beznadziejnej, wymykającej się wszelkim kategoriom piłkarskiej żenady. W XXI wieku nie ponieśliśmy podobnej klęski, w podobnych okolicznościach, z równie nisko notowaną drużyną. Wydawało się, że naszą traumą na lata pozostanie remis w Kiszyniowie sprzed dekady, gdy beznadziejna kadra Waldemara Fornalika biła głową w mur.
Nawet wtedy jednak nie przegraliśmy z Mołdawianami. Stało się to dopiero 20 czerwca 2023 roku. Ta data zapisze się w pamięci kibiców, podobnie zresztą jak pomeczowe zachowanie piłkarzy. Reporter Telewizji Polskiej długo nie mógł namówić na rozmowę któregokolwiek z reprezentantów.
REKLAMA
Wszak po co tłumaczyć się z żenującej porażki odniesionej w kompromitującym stylu, skoro był to ostatni mecz sezonu i myślimy już o wakacjach? Mniej więcej w tym tonie wypowiedział się zresztą potem Jan Bednarek, który przyznał, że drugą połowę on i jego koledzy grali na stojąco, jakby myśląc, że mecz sam się wygra.
Za swoją stratę i podłączenie Mołdawian do meczu przepraszał też Piotr Zieliński. Po kilkunastu minutach od końcowego gwizdka zaledwie dwóch piłkarzy zdecydowało się wyjść przed kamerę i przeprosić załamanych ich postawą kibiców. Gdzie był kapitan? Robert Lewandowski, choć jest piłkarzem wybitnym, po raz kolejny nie uniósł roli przywódcy drużyny.
Kapitan znów milczał
W ostatnich latach albo wymownie milczał w wywiadzie, de facto zwalniając selekcjonera, albo nie zabierał głosu, gdy cała piłkarska Polska była zbulwersowana aferą premiową, albo nie decydował się wrócić z drużyną do kraju po katarskim mundialu. O tym, że "Lewy" nie jest kapitanem, który ze swojego okrętu schodzi ostatni, wiedzieliśmy wszyscy.
Mieliśmy jednak prawo liczyć, że najlepszy polski piłkarz będzie miał odwagę stanąć przed kamerami, wyrazić rozczarowanie postawą drużyny, przeprosić i obiecać poprawę. Tak się jednak nie stało, a kapitan reprezentacji Polski po raz kolejny rozbudził dyskusję, czy jest aby odpowiednią osobą do noszenia opaski.
REKLAMA
W drugiej połowie "Lewy" był niewidoczny, a Ion Nicolaescu z Beitaru Jerozolima wyglądał przy nim jak napastnik z innego, lepszego świata. Tak samo było z innymi polskimi kadrowiczami i ich mołdawskimi odpowiednikami. Od dekady czekamy, aż Piotr Zieliński stanie się liderem reprezentacji, który będzie w stanie odmieniać wyniki meczów. Złośliwie można powiedzieć, że wczorajsze zagranie pomocnika Napoli rzeczywiście odmieniło wynik. Szkoda tylko, że z korzyścią dla rywali.
Wymieniać można by tak długo... Jakub Kiwior w końcówce sezonu przebojem wywalczył sobie miejsce w składzie Arsenalu, a w sparingu z Niemcami zdobył zwycięską bramkę. We wtorek był jednak niepewny, spóźniony, jakby grą na kameralnym stadionie Zimbru Kiszyniów stresował się bardziej niż meczami w najlepszej lidze piłkarskiej świata.
Nie ulega wątpliwości, że każdy z naszych kadrowiczów ma odpowiednie piłkarskie umiejętności. Wszak każdego z nich zweryfikował rynek transferowy i wszyscy grają bądź grali w dobrych zagranicznych klubach. Dlaczego więc skompromitowali się w Kiszyniowie, a we wcześniejszych latach ponosili wiele innych, niewiele mniej wstydliwych porażek?
REKLAMA
To też nasza wina. Czas się obudzić
Dlaczego zapominają jak grać w piłkę, gdy przywdziewają biało-czerwoną koszulkę? Dlaczego oferują kibicom jedynie obronę Częstochowy i modlitwy o fartowne zwycięstwo, jak z Niemcami, albo kompromitacje w stylu mołdawskim? Co jest nie tak z tą kadrą, że nie gra na takim poziomie, do jakiego predysponuje ją klubowa przynależność piłkarzy?
To też nasza wina. Kibice, dziennikarze, eksperci traktują panów piłkarzy jak bogów. Poświęcamy im stanowczo zbyt dużo miejsca i uwagi w stosunku do tego, na ile ci rzeczywiście zasługują. Zdjęcia z wakacji poszczególnych reprezentantów są dla nas ważniejsze niż sukcesy polskich sportowców w innych dyscyplinach.
Irytujemy się na Biało-Czerwonych po kolejnych kompromitacjach, ale po dwóch dniach krzyczymy: "Nic się nie stało!". Czy tak będzie też tym razem? Czy we wrześniu PGE Narodowy wypełni się tłumnie, by dopingować (choć to raczej zbyt duże słowo, patrząc na piknikową atmosferę panującą na warszawskim stadionie) drużynę w meczu z Wyspami Owczymi?
REKLAMA
Co ciekawe, starcie z outsiderem można powoli zacząć nazywać "meczem o życie". Wszak Polacy spadli na czwarte miejsce w tabeli eliminacyjnej grupy E i na kolejne wpadki nie mogą już sobie pozwolić. A Farerzy, choć przegrali, to jednak ambitnie walczyli z Albanią... Uwaga, kolejna kompromitacja na horyzoncie!
Wracając do meritum, nad tą klęską nie można przejść obojętnie. Panowie piłkarze przyjadą we wrześniu na kolejne zgrupowanie. Wielu z nich zapewne dobrze rozpocznie sezon w klubach i przez kilka dni będzie zapowiadało na konferencjach prasowych, jak to poważnie traktują mecz z Wyspami Owczymi i że szanują tego rywala tak samo, jak choćby Niemców.
Czy kupimy te bajki? Wszak identycznie nawijano nam makaron na uszy przy okazji meczu z Mołdawią. Ile z tego zostało? Sprawdziły się tylko słowa Wojciecha Szczęsnego, że w naszym DNA jest cierpienie na boisku. Szkoda tylko, że wraz z tym cierpieniem piłkarze zafundowali tortury milionom kibiców przed telewizorami, ale także setkom tych, którzy żywiołowo dopingowali ich w Kiszyniowie.
REKLAMA
Fani obecni na stadionie "w nagrodę" dostali nie tylko żenującą porażkę, ale także nie doczekali się, by polska drużyna podeszła do ich sektora, aby podziękować za dopingowanie. Zresztą kibice nawet tego nie chcieli, gdyż zaraz po zakończeniu meczu w wulgarnych słowach wykrzyczeli, co myślą o grze Polaków.
Jedynie czekający na telewizyjne wywiady Zieliński i Bednarek mieli okazję skonfrontować się z kibicami, a ten drugi oddał im nawet meczową koszulkę. Wydaje się jednak, że obecni na trybunach woleliby w prezencie zwycięstwo...
Cóż, widocznie piłkarze nie są gotowi na krytykę. Nie ma jednak co im się dziwić. Przez lata wybaczaliśmy wiele, szybko zapominając o rozczarowaniach. W takich okolicznościach ciężko o gryzienie trawy na murawie, skoro zawsze można liczyć na wyrozumiałość kibiców.
REKLAMA
Reakcje na mecz z Mołdawią mogą jednak sugerować, że coś się w tej materii zmieni i parasol ochronny przestanie chronić zawodników.
Kolejny trener winny?
Na koniec warto poświęcić kilka zdań Fernando Santosowi. Czy to Portugalczyk jest winny klęski? W pewnym sensie tak, wszak to trener bierze odpowiedzialność za zespół. To Santos dokonał w trakcie meczu zmian, które niewiele dały, ściągając z boiska m.in. wyróżniających się w polskiej drużynie Milika i Zalewskiego.
Portugalczyk jest też zdecydowanie najlepiej zarabiającym selekcjonerem w historii naszego kraju, co od wczoraj z lubością wypominają mu kibice. To wszystko prawda. Trzy punkty w trzech eliminacyjnych meczach, bilans bramkowy 4:6 - prawdopodobieństwo graniczące z pewnością wskazuje, że podobne wyniki gwarantowałby niemal każdy z ekstraklasowych trenerów, gdyby to jemu prezes Cezary Kulesza powierzył stery kadry.
REKLAMA
Z drugiej jednak strony, Portugalczyk niezaprzeczalnie jest fachowcem. Wszak swoją reprezentację potrafił doprowadzić do jedynego w historii mistrzostwa Europy, a z dość przeciętną kadrowo Grecją wychodził z grupy na Euro i na mundialu. Warto więc chwilę poczekać i dać mu szansę na lepsze poznanie drużyny oraz wprowadzenie swojej wizji gry.
Póki co, nie widzimy stylu znacząco różniącego się od tego, jaki proponował Czesław Michniewicz. Poprzedniego selekcjonera wyśmiewaliśmy za lagę, za okopanie się w okolicach własnego pola karnego w meczu z Argentyną i liczenie na cud, za skrajnie nieatrakcyjny styl gry. Tak było, choć warto też pamiętać, że Michniewicz wypełnił wszystkie postawione przed nim cele.
Czy swoje cele osiągnie natomiast Fernando Santos? Wstydliwa porażka na pewno nie pomoże w budowaniu atmosfery wewnątrz kadry, ale być może pozwoli doświadczonemu trenerowi na przeprowadzenie pewnej rewolucji w drużynie.
W 2006 roku Leo Beenhakker rozpoczął pracę w Polsce od dwóch poniesionych w fatalnym stylu porażek. Holender wyciągnął wnioski i znacząco zmienił skład reprezentacji, co zaowocowało awansem na mistrzostwa Europy. Czy możemy liczyć na powtórkę z rozrywki?
REKLAMA
Miejmy nadzieję, choć wydaje się, że to nie kolejni selekcjonerzy są główną przeszkodą w dobrej grze reprezentacji. W ostatnich latach krytykowani byli przecież Jerzy Brzęczek, Paulo Sousa, Czesław Michniewicz i teraz Fernando Santos.
Ci trenerzy preferowali różne ustawienia, mieli różne pomysły na grę, ale to nie oni finalnie wychodzili na boisko. Głównymi winowajcami wtorkowej klęski (i wielu innych porażek z ostatnich lat) są jednak ci, którzy w najbliższych dniach zaleją media społecznościowe zdjęciami z egzotycznych wakacji.
A my będziemy te zdjęcia lajkować, by we wrześniu znowu śpiewać, że nic się nie stało...
REKLAMA
Paweł Majewski, PolskieRadio24.pl
>>> Więcej o Euro 2024 <<<
Program eliminacji Euro 2024:
REKLAMA
3. kolejka: 16-17 czerwca 2023
4. kolejka: 19-20 czerwca 2023
5. kolejka: 7-9 września 2023
6. kolejka: 10-12 września 2023
7. kolejka: 12-14 października 2023
8. kolejka: 15-17 października 2023
9. kolejka: 16-18 listopada 2023
10. kolejka: 19-21 listopada 2023
Półfinał barażu: 21 marca 2024
FINAŁ barażu: 26 marca 2024
>>> Więcej o reprezentacji Polski <<<
REKLAMA
REKLAMA