Sport w czasie wojny w Ukrainie. "To, co dla was jest złymi wiadomościami, dla nas jest rzeczywistością"

2024-02-24, 12:00

Sport w czasie wojny w Ukrainie. "To, co dla was jest złymi wiadomościami, dla nas jest rzeczywistością"
Wojna na Ukrainie bezpowrotnie zmieniła życie milionów ludzi, w tym także sportowców. Foto: PAP/OLEKSANDR OSIPOV

730 dni wojny, setki tysięcy ofiar, miliony poszkodowanych, miasta zrównane z ziemią, całe regiony, które będzie trzeba odbudować z ruin przez lata. Trauma, która pozostanie jeszcze dłużej, a jej efekty rozciągną się na całe dekady. A gdzie w całym tym piekle jest ukraiński sport?

Dwa lata rosyjskiej agresji na Ukrainę

24 lutego 2024 roku mijają dwa lata pełnoskalowej wojny w Ukrainie. Kilkudniowa "operacja specjalna" Putina, której celem była wymiana elit w Kijowie i podporządkowanie Ukrainy, przerodziła się w największą wojnę w Europie od 1945 roku.

Tysiące osób codziennie stara się opisać wojnę w Ukrainie, szukając słów, które mogą oddać to, co dzieje się zaledwie kilkaset kilometrów od polskich miast, w których życie toczy się normalnie. To niemożliwe, bo słowa, zdjęcia i obrazy to tylko namiastka.

Wobec wydarzeń ostatnich dwóch lat sport może wydawać się nieistotny z prostego powodu - mało kto myśli o nim w momencie, kiedy umierają ludzie, a końca rosyjskiej agresji nie widać. On jednak cały czas jest obecny, ale całkowicie zmieniło się jego oblicze.

Sport w Ukrainie w tym koszmarnym czasie miał twarz Witalija Kliczki, dowodzącego obroną Kijowa. Jego brata Władimira, walczącego w obronie terytorialnej. Wszystkich sportowców, którzy wrócili do kraju, by stanąć do walki z agresorem. Tych, którzy wspierali swoją ojczyznę materialnie i mówili głośno o wojnie, a nie o konflikcie zbrojnym. I tych, którzy podczas walk stracili życie - jak Bohdan Kozak, 18-letni piłkarz, który mógł mieć przed sobą całe życie i świetną karierę. On i setki innych sportowców, którzy odłożyli na bok marzenia o medalach i sukcesach, zapłacili najwyższą cenę.

Posłuchaj

Witalij Kliczko, w rozmowie z Polskim Radio, wspomina, że w pierwszych dniach trzeba było organizować obronę miasta (PR1) 0:58
+
Dodaj do playlisty

 

"Możemy udawać, że jesteśmy jak inni, ale mamy już inną mentalność"

Ukraiński sport nie stanął w miejscu. Oczywiście nie wszyscy zawodnicy wrócili do kraju, by walczyć na froncie - z różnych powodów, które są w tym przypadku zupełnie inną historią. 

Wsparcie materialne czy szerzenie świadomości o tym, co dzieje się w ich kraju, też miało wartość zdaniem ukraińskich władz, które zwolniły wielu sportowców z obowiązku wojskowego. W ostatnich czasie wyraźnie czuć jednak zmęczenie wojną, a wycieńczony tym wysiłkiem kraj ma świadomość tego, że potrzebne będą dziesiątki tysięcy nowych poborowych. Mobilizacja trwa, szykują się zmiany jeśli chodzi o warunki poboru, a wiara w szybkie zakończenie koszmaru w społeczeństwie jest nikła.

Trudno nie zauważyć tego, że jedni sportowcy, zwłaszcza ci z popularnych dyscyplin i mogący pochwalić się sukcesami, mogą cały czas startować. Startują, zdobywają medale, biją rekordy, zapisują się w historii. Ale to wszystko schodzi na dalszy plan, pozostaje w cieniu. Inni pozostają na froncie, codziennie ryzykując życie. Zresztą, wcale nie trzeba być żołnierzem, by żyć w strachu. Jak w każdej wojnie, straty wśród cywilów to nie suchy termin - to tragedie i nieustanne poczucie zagrożenia. Jak choćby w przypadku lekkoatletki Anny Ryżykowej, medalistki igrzysk olimpijskich w Londynie w sztafecie 4x400 metrów i mistrzostw Europy.

"Chcę się z wami podzielić kilkoma przemyśleniami o tym sezonie. Nie dlatego, że czekam na słowa wsparcia, ale dlatego, żebyście zrozumieli sytuację, w jakiej są ukraińscy sportowcy. Widzę sportowców, którzy wierzą, że ten rok będzie dla nich lepszy niż poprzedni, że uda im się przezwyciężyć kontuzje i przeszkody, żeby sięgnąć po wymarzony medal olimpijski. Zazdroszczę im i tęsknię za tym pięknym życiem, które jeszcze niedawno miałam, ale które już nie wróci. Mój kolejny rok nie będzie lepszy niż poprzedni i nie zmienią tego żadne sportowe sukcesy, bo w tym momencie myślenie o sportowych osiągnięciach jest nie w porządku. Możemy udawać, że jesteśmy jak inni, ale mamy już inną mentalność" - napisała zawodniczka.


"


"Rzeczywistość ukraińskiego sportowca to w tym momencie spędzanie nocy w schronie, potem trenowanie przy dźwiękach syren i wybuchów. Poświęcenie dwóch albo trzech dni na dojazd do ośrodka treningowego albo na zawody. Staranie się o pozwolenie, by wyjechać za granicę, wyjazd z domu i strach o życie bliskich, o utratę tego domu i tych, których kochasz. Oglądanie pocisków na niebie, wspieranie i proszenie innych o wsparcie finansowe dla armii i ochotników. Brak myślenia o jutrze, modlitwie, kiedy Rosjanie wystrzeliwują w Twój kraj sto rakiet w kilka godzin i powtarzają to przez kolejne dni." - kontynuowała.

"Treningi i zawody to w tym momencie praca, cel, szansa na to, by poprzez sukcesy przypominać ludziom o wojnie w Ukrainie, o tym, żeby dalej nas wspierali w walce. To, co dla was jest tylko złymi wiadomościami, dla nas jest rzeczywistością. Nasze życie zmieniło się tak bardzo, ale nikt o tym nie mówi. Staramy się pokazywać dobre rzeczy, bo to dzielenie się szczęściem pozwala nam wierzyć, że odzyskamy nasze dawne, dobre życie." - brzmi koniec jej przekazu. Przekazu, do którego nie trzeba wiele dodawać, bo mówi sam za siebie. To tylko jedna z wielu historii, które mogą uświadomić inny sportowcom, co dzieje się w głowach ludzi, z którymi mogą rywalizować na międzynarodowych imprezach.

Świadomość tego, że w ojczyźnie jest przelewana krew, na pewno jest gdzieś z tyłu głowy każdego, kto nie walczy albo nawet nie ma go w kraju. Ale nie da się porównać jej z codziennym namacalnym zagrożeniem śmiercią. Można tylko domyślać się, że ta kwestia będzie tylko narastać i budować więcej napięć.

Sport nie jest bańką

Tak, w tym wszystkim są sportowcy z kraju agresora. Rosjanie i Białorusini po wybuchu wojny zostali wykluczeni z rywalizacji w wielu dyscyplinach sportu. W niektórych startują pod neutralną flag, jednak te dwa lata stały dla nich pod znakiem bojkotów i niechęci - czemu nie sposób się dziwić. Wszelkiego rodzaju sankcje dotykały też tego obszaru życia, tym bardziej, że Rosja od lat robiła dużo, by rywalizację wykorzystać jako narzędzie propagandy.

Już po rozpoczęciu wojny także nie brakowało świetnych sportowców z tych krajów, którzy otwarcie popierali postawę Putina, na rozmaite sposoby broniąc tego, co reprezentował ich kraj. Oczywiście znaleźli się też tacy, którzy byli jednoznacznie przeciwni rozlewowi krwi i potępiali działania Putina - można się jednak tylko domyślać tego, z czym wiązałoby się zrobienie tego, przebywając w Rosji.

W większości przypadków świat sportu zdał swój egzamin jeśli chodzi o solidarność, podobnie jak większość atletów, którzy nie chcieli dzielić z Rosjanami boisk, parkietów czy ringów. Zdarzały się związki i federacje, które nabierały wody w usta albo zajmowały stanowiska, które z założenia miały być bezpieczne, apelując o pokój, zwlekając z decyzjami, szukając awaryjnych rozwiązań.

MKOl już w pierwszym dniu inwazji potępił wojnę w Ukrainie i błyskawicznie nałożył sankcje na Rosję i Białoruś oraz wskazał, że te państwa ponoszą bezpośrednią odpowiedzialność za wybuch wojny. Efektem było odebranie Rosji organizacji międzynarodowych imprez sportowych m.in. mistrzostw świata w siatkarzy i nałożenie innych ograniczeń, jak np. brak flag, hymnów lub innych symboli narodowych podczas zawodów. Ponadto żadni rosyjscy działacze sportowi, sędziowie i urzędnicy państwowi nie mogą akredytować się na międzynarodowe imprezy.

Wprowadzone w 2022 roku sankcje rozszerzono i potwierdzono podczas niedawnego szczytu olimpijskiego w grudniu. MKOl zaznaczył, że potwierdza też swoją niezachwianą solidarność z ukraińskimi sportowcami.

Przez dwa lata widzieliśmy tysiące gestów na sportowych arenach w wykonaniu sportowców różnych krajów, które pokazały dobitnie, że sport nie jest bańką, która może funkcjonować w oderwaniu od tego, co dzieje się na świecie. Świetnie było to widać podczas turniejów Wielkiego Szlema, gdzie w rywalizacji kobiet przecinały się drogi Ukrainek, Rosjanek i Białorusinek.

Wykluczenie zawodników i zawodniczek z Rosji i Białorusi na Wimbledonie, późniejsze pozwolenie im na grę, żywiołowe reakcje publiczności, atak paniki Ukrainki Łesi Curenko przed meczem z Aryną Sabalenką, pytania o wojnę na konferencjach prasowych, publiczne oświadczenia, symbole, gęsta atmosfera między zawodniczkami i brak pomysłu ze strony oficjeli na to, jakie zasady wprowadzić i jak radzić sobie w trudnych sytuacjach. To ta sytuacja w pigułce, choć przecież i tak nie odda wszystkich wydarzeń i tego, co działo się w głowach startujących w tych imprezach.

"Niech przyjadą na Ukrainę, a potem podejmują decyzje"

W ostatnim czasie bojkot i wykluczenie Rosji zaczyna się chwiać - coraz więcej międzynarodowych federacji sportowych zdecydowało się dopuścić Rosjan i Białorusinów do udziału w zawodach i imprezach, m.in. tych kwalifikacyjnych do igrzysk w Paryżu. Coraz częściej można usłyszeć głosy, że ten bojkot nie może trwać wiecznie - jak choćby w przypadku Aleksandra Ceferina. Szef UEFA powiedział niedawno przy okazji dyskusji o możliwości przywrócenia do gry z rówieśnikami rosyjskim drużynom młodzieżowy, że nie jest zadowolony z zawieszenia i zaznaczał, że cierpią na tym jej piłkarze. 

Nie musiał długo czekać na odpowiedź ze strony Andrija Szewczenki, niedawno wybranego na prezesa Ukraińskiego Związku Piłki Nożnej.

- Chciałbym zaprosić na Ukrainę wszystkich tych, którzy podejmują takie decyzje, przedstawicieli komitetów wykonawczych, Aleksandra Ceferina. Zanim je podejmą, niech przyjadą i zobaczą wszystko. Odkąd zaczęła się wojna, sytuacja robi się tylko gorsza. Nie widzę żadnych powodów, żeby pozwalać rosyjskim drużynom wrócić. 

Mówił też o tym, że całe pokolenie młodych ukraińskich piłkarzy zostało stracone.

Według prezesa Ukraińskiego Związku Dziennikarzy Sportowych Ołeksandra Hływynskiego do końca 2023 roku liczbę zmarłych w wyniku działań zbrojnych trenerów i zawodników oszacowano na ponad 400 osób. Do tego ok. trzech tysięcy sportowców broni kraju przed rosyjska agresją w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy.

- Straty materialne to przede wszystkim zniszczone obiekty sportowe: stadiony, hale, całe ośrodki. W sumie w dotychczasowych działaniach wojennych Rosjanie zniszczyli ich prawie 500. To także ogromna strata finansowa dla ukraińskiego sportu. Każdego dnia słychać o strasznych historiach, tragediach, giną całe rodziny, umierają dzieci... Aż trudno sobie wyobrazić, co czują sportowcy i jaki dodatkowy wysiłek muszą włożyć w przygotowania do zawodów, gdy mają świadomość, że ich kraj jest systematycznie niszczony. To musi być straszne słysząc alarmowe syreny czy ostrzeżenia o zbliżających się nalotach podczas zawodów czy treningów – powiedział Hływynski.

Całkowicie zniszczone zostały m.in. basen oraz hala szermiercza służące reprezentacji Ukrainy w Charkowie. Na sportowej mapie nie ma już także ośrodka przygotowań biathlonistów w Czernihowie. Z powodu rosyjskiej okupacji nie funkcjonuje Donbas Arena w Doniecku, stadion, na którym odbywały się mecze mistrzostw Europy 2012, w tym półfinał Portugalia – Hiszpania. W ubiegłym roku w mieście Drużkiwka zniszczono lodowisko Altair, na którym ćwiczyli hokeiści i łyżwiarze figurowi. Los tego obiektu podzielił też stadion Awangard w Ługańsku, zniszczony przez ostrzał artyleryjski. A to tylko te najbardziej znane obiekty.

Zdany egzamin z solidarności

Jeśli chodzi o naszych sportowców, możemy tylko przyklasnąć temu, co robili w czasie wojny w celu pomocy swoim kolegom po fachu.

Na największych arenach sportowych oglądaliśmy wyrazy wsparcia ze strony innych zawodników, drużyn, kibiców, którzy nie pozostawali obojętni. Świetnie widać to było też w Polsce - w momencie zagrożenia Ukraińcy, którzy znaleźli się w naszym kraju, w tym także sportowcy, dostali pomoc od zwykłych ludzi, klubów, związków sportowych, a także tych, z którymi jeszcze niedawno rywalizowali na boiskach czy stadionach.

Gesty rozpoznawalnych na całym świecie sportowców to jedno, ale równie wielką wartość miały wszystkie działania podejmowane przez tych, którzy nie weszli na ten poziom popularności czy sukcesów, ale poświęcili się sportowi. Bez wątpienia pokazaliśmy solidarność, która pomogła im przetrwać ten trudny czas. Biorąc pod uwagę skalę pomocy, sumę wszystkich indywidualnych wysiłków, możemy patrzeć na siebie z dumą.

Iga Świątek od samego początku wojny w Ukrainie wspiera naród ukraiński. Polka po raz pierwszy o rosyjskiej agresji na Ukrainę wypowiadała się po triumfie w Katarze w 2022 roku. Od tamtej pory występowała ze wstążką w barwach Ukrainy, aż do grudnia ubiegłego roku.

W jednym z wywiadów przyznała, że zdjęła ją, ponieważ coraz częściej spotykała się z nienawistnymi komentarzami i obrażaniem nie tyle jej zdania w kwestii wojny, co jej samej. Niestety, takich momentów było więcej. 

Po dwóch latach Ukraina cały czas toczy bój i cały czas potrzebuje wsparcia - walka na froncie, którą podejmują żołnierze i codzienne życie w rzeczywistości, w której jutro jest niepewne, toczy się też w innym miejscu, którym jest powszechna świadomość tego, że ten konflikt cały czas trwa i bez pomocy z zewnątrz nie będzie możliwy do wygrania.

Czytaj także:

ps, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej