Ekstraklasa. Jagiellonia zrobiła porządki. Wojciech Pertkiewicz: "wyczyściliśmy" wszystkie kontrakty
Nowy sezon PKO BP Ekstraklasy startuje już w piątek. Broniąca mistrzowskiego tytułu Jagiellonia Białystok o godzinie 18 podejmie Puszczę Niepołomice. - Świętowaliśmy przez tydzień, ale teraz koncentrujemy się już na nowym sezonie. Drużyna ma zagrać na trzech frontach i walczyć o punkty dla Polski w rankingu UEFA - mówi prezes mistrzów Polski Wojciech Pertkiewicz w rozmowie z portalem polskieradio24.pl.
Paweł Majewski
2024-07-19, 08:40
Już w piątek startuje nowy sezon PKO BP Ekstraklasy. Mistrzowskiego tytułu bronić będzie Jagiellonia Białystok.
Żółto-Czerwoni w maju sensacyjnie zostali mistrzami Polski po raz pierwszy w historii, co oznacza, że powalczą o awans do Ligi Mistrzów. Dużą rolę w zdobyciu mistrzostwa odegrał Wojciech Pertkiewicz, który od 1 lutego 2022 roku jest prezesem Jagiellonii.
Czy kadra "Dumy Podlasia" jest kompletna? Jak długo w Białymstoku świętowano mistrzostwo? Ilu transferów do klubu jeszcze mogą spodziewać się kibice? Jak kontrolowany minus zamienił się w kontrolowany plus i czy mistrz Polski potrzebuje więcej boisk treningowych? O tym wszystkim Wojciech Pertkiewicz opowiedział w obszernej rozmowie z portalem polskieradio24.pl.
- Panie Prezesie, gratuluję tytułu mistrza Polski. Jak Pan czuje się w tej roli? Wydaje się, że tytuł wywalczony w dwa lata po przejęciu klubu w bardzo trudnej sytuacji finansowej, jest niesamowitym sukcesem.
REKLAMA
- Za gratulacje dziękuję. Świętowaliśmy przez tydzień, jeśli nie nawet dłużej, ale szybko otrzeźwiałem z tych pozytywnych emocji i zdałem sobie sprawę, że teraz ciąży na nas odpowiedzialność budowy drużyny, która ma zagrać na trzech frontach: nie tylko w Ekstraklasie i Pucharze Polski, ale też w europejskich pucharach. To nowe wyzwanie i nowe oczekiwanie, nie tylko nasze, ale też ze strony kibiców i dziennikarzy, którzy ciągle liczą te punkty dla Polski w rankingu UEFA. Oczywiście cieplej na sercu robi się, gdy wchodzi się do biura i stoi w nim puchar za mistrzostwo Polski. W klubie jesteśmy jednak już skoncentrowani na nowym sezonie.
- Spodziewał się Pan, że feta po mistrzostwie będzie aż tak huczna? Kibice Jagiellonii opanowali zwłaszcza centrum Białegostoku. Właściwie na każdej ulicy było słychać śpiew świętujących ludzi. Takiej radości kibice nie mieli nawet po zdobyciu Pucharu Polski w 2010 roku, a to było pierwsze trofeum zdobyte przez Jagiellonię.
- Nie ma się co dziwić, w końcu to pierwsze mistrzostwo w historii. Gdyby Jagiellonia zdobywała tytuł co roku przez ostatnie 20 lat, to emocje byłyby pewnie dużo bardziej stonowane. Oczekiwania też były wielkie - pamiętamy, jak układała się tabela przez całą rundę wiosenną. O wszystkim decydował ostatni mecz. Pewne zwycięstwo 3:0 sprawiło, że te piękne emocje eksplodowały i udzieliły się wszystkim. Nie dziwię się więc, że klubowe barwy zawładnęły nie tylko miastem, ale też Podlasiem.
- Podczas dekoracji na stadionie nie zabrakło też małego zgrzytu. Gdy medale dostali miejscowi politycy (prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski, marszałek województwa podlaskiego Łukasz Prokorym i wojewoda podlaski Jacek Brzozowski - przyp. red.), kibice nie przyjęli ich zbyt dobrze. Pojawiło się sporo gwizdów. Zresztą to chyba nie jest często spotykane, że lokalni włodarze są w ten sposób dekorowani. Czyja to była inicjatywa?
- Przyjęliśmy zasadę, że to sport drużynowy i w tej drużynie od wielu lat grał prezydent czy marszałek. Wiem, że marszałek Prokorym pełnił swoją funkcję od dwóch tygodni, ale medal otrzymał też poprzedni marszałek Artur Kosicki. Mówimy tu o wieloletnim wkładzie konkretnych osób i instytucji w rozwój Jagiellonii i w to, w którym miejscu jest dziś klub. Być może nie jest to często spotykane, dlatego, że te relacje z magistratem czy samorządem wojewódzkim nie są tak bliskie, jak w przypadku Jagiellonii.
REKLAMA
- Pytam o to, bo chcę wrócić do tego, co mówił Pan w wywiadzie dla naszego portalu przed dwoma laty. Wówczas klub miał poważną różnicę zdań z miejską spółką w sprawie wynajmu Stadionu Miejskiego. Podobnie było przed rokiem, gdy istniała groźba, że Jagiellonia nie będzie grała w Białymstoku. Niedawno zmienił się zarząd spółki (nowym prezesem został Cezary Mielko, który zastąpił Adama Popławskiego - przyp. red.), a wam udało się podpisać umowę szybciej niż w ubiegłych latach i chyba bez takich kontrowersji. Zacytuję, co Pan mi powiedział dwa lata temu: "Apeluję do władz spółki, żebyśmy nie byli traktowani jak petenci, tylko jako współgospodarze i żeby Stadion był otwarty na nasze inicjatywy. One mogą, choć nie muszą dać szansę, by wizyta na obiekcie była bardziej atrakcyjna niż tylko przyjście na stadion, obejrzenie meczu, skorzystanie z bardzo przeciętnego cateringu i wyjście". Mówił Pan też wówczas, że tamta umowa nie była korzystna dla klubu. Mieliście problem z wynajmem lóż w skyboxach, cateringiem itp. Jak jest teraz?
- Zarząd się zmienił i uważam, że to zmiana na dobre, jeśli chodzi o relacje z klubem. Nie jest tajemnicą, że nadal uważam, iż ta umowa nie jest umową partnerską, ale czas nas naglił. Duch rozmów, relacje podczas negocjacji, pewne pozaprotokolarne zobowiązania, jakie sobie złożyliśmy, sprawiają wrażenie, że tym razem chcemy iść ręka w rękę. Władze stadionowej spółki czują, że to jest dom Jagiellonii. Oczywiście, formalnie to Stadion Miejski, ale duchowo to stadion Jagiellonii, na którym oprócz naszych meczów będzie odbywało się sporo innych wydarzeń. Szybko znaleźliśmy wspólną przestrzeń i chcemy razem budować atrakcyjność tego, co będzie działo się na stadionie i wokół. Reasumując, ta umowa wymaga jeszcze pewnych korekt w następnym sezonie, ale mam wrażenie, że po drugiej stronie jest zrozumienie tego, o co mi chodzi.
- A co z Europą? Będziecie mogli grać w pucharach w Białymstoku również wtedy, gdy awansujecie do fazy ligowej, na co wszyscy liczymy? UEFA nie miała problemu z odległością od lotniska?
- Ten problem z odległością mieli dziennikarze. Media wygenerowały problem, którego, jak się okazało, nie ma (śmiech). To był problem medialny, bo nikt w klubie się tego nie obawiał. UEFA też nie miała zastrzeżeń. Delegacja od nich przyleciała do Warszawy, skąd udała się do Białegostoku i wizytowała stadion. Wskazali nam parę rzeczy. Część z nich trzeba poprawić obligatoryjnie, część wskazano nam jako dobrą praktykę na zasadzie: dobrze, by było, jakbyście to i to zrobili. Spółka Stadion zobowiązała się do wprowadzenia w życie tych wszystkich wytycznych dotyczących infrastruktury i obiekt dostał zgodę od UEFA na rozgrywanie przez Jagiellonię meczów w europejskich pucharach na etapie eliminacji, rundy play-off oraz fazy ligowej. Jedyne zastrzeżenie jest takie, że dodatkowe prace byłyby wymagane, gdybyśmy dostali się do fazy ligowej Ligi Mistrzów. Wiadomo, że w tych rozgrywkach otoczka i wymagania są dużo większe niż w wypadku Ligi Europy albo Ligi Konferencji.
- Mówi się, że na szczyt łatwiej wejść, niż na nim się utrzymywać. Teraz będziecie musieli zmierzyć się z hasłem: Bij mistrza. Każdy w lidze będzie chciał wygrać z Jagiellonią. Do tego dochodzą europejskie puchary, które Michał Probierz nazwał kiedyś "pocałunkiem śmierci". Mówił to zresztą w kontekście Jagiellonii. Przed sezonem wzmocniliście kadrę, macie już pięciu nowych zawodników (Maksymilian Stryjek, Lamine Diaby-Fadiga, Filip Wolski, Miki Villar, Joao Moutinho - przyp. red.). Planujecie jeszcze jakieś transfery? Będziecie działać już teraz, czy dopiero w wypadku awansu do europejskich pucharów, a na ten moment kadra jest wystarczająca?
- Nie, kadra nie jest zamknięta i to niezależnie od awansu. Celujemy jeszcze w dwa transfery do klubu. Brakuje nam skrzydłowego i jeszcze jednego zawodnika do formacji ofensywnej. Liczę, że uda nam się awansować do fazy ligowej, i wtedy, licząc jeszcze Superpuchar, jesienią będziemy mieli o trzynaście meczów więcej niż przed rokiem. To pokazuje, jak wielki nacisk musimy postawić na szerokość kadry, żeby trener Adrian Siemieniec miał swobodę dotyczącą rotowania zawodnikami. Musimy też postawić nacisk na odnowę biologiczną i stawianie na nogi piłkarzy, żeby mogli grać co trzy dni. Nie mamy w tym doświadczenia, ale uczymy się na doświadczeniach innych i mam nadzieję, że to nie będzie żaden "pocałunek śmierci", a my jak najdłużej będziemy rywalizować na trzech frontach. Mamy też fachowców w dziale medycznym, przygotowania motorycznego, fizjoterapeutów i rehabilitantów. Przed nimi duże wyzwanie, ale wierzę, a właściwie jestem pewien, że ich zaangażowanie i profesjonalizm pozwoli na to, że zawodnicy będą przygotowani do każdego kolejnego meczu.
REKLAMA
- Patrzycie na rynek polski czy szukacie za granicą? Ostatnio łączono Jagiellonię z Tomaszem Wójtowiczem, ale on nadal jest piłkarzem Ruchu Chorzów. W rozmowie z TVP Sport mówił Pan, że transfer opóźnia głównie kwestia wymagań agencji menedżerskiej zawodnika. Trochę mnie to zdziwiło, bo BMG Sport jest też agencją prowadzącą Dominika Marczuka, który rok temu do was trafił i został gwiazdą ligi. Myślałem, że macie z nimi dobre relacje.
- Patrzymy szeroko. Co do Wójtowicza, zawsze na końcu jest biznes. Uważam, że w momencie, kiedy kluby się porozumiały, my jesteśmy gotowi zapłacić Ruchowi kwotę odstępnego, a wydaje się też, że porozumieliśmy się w kwestii warunków indywidualnych z zawodnikiem. Nie możemy sobie jednak pozwolić na pewne zapisy ograniczające swobodę funkcjonowania klubu. Na takie nalega agencja menedżerska. To jest nie do zaakceptowania i jeżeli nie znajdziemy porozumienia, to odstąpimy od tego transferu.
- Wygląda na to, że do tego transferu bardzo daleko...
- Może będzie, a może nie. Trudno powiedzieć, ale rzeczywiście może być tak, że nie pozyskamy Wójtowicza. Nie ma co się jednak obrażać. Takie są realia, ale mam prawo skomentować to, co mi się nie podoba w rozmowach. Oczywiście nie wchodzę zbytnio w detale, ale myślę, że warto czasem publicznie wyjść naprzeciw ciekawości kibiców, bo kibice żyją często w romantycznym poczuciu futbolu, co jest dobre, bo napędza to ten biznes, a romantyzmu w futbolu na tym zawodowym poziomie nie ma za wiele. Liczą się interesy.
- Do klubu miał też trafić Tomas Silva, prawy obrońca z Portugalii. Z tą pozycją mieliście trochę problemów. Trener Siemieniec musiał przestawić na nią Michala Sacka, czyli nominalnego pomocnika. Co z tym Silvą? Wzmocnicie prawą obronę? Przed chwilą mówił Pan o dwóch wzmocnieniach w ofensywie...
- Traktuję po prostu Tomka Silvę jako transfer, który już się dokonał. Co prawda, on jeszcze nie został ogłoszony ani umowa nie została podpisana, ale do nas przyjechał, przeszedł gruntowne badania medyczne, na których wyszło, że jest delikatnie kontuzjowany. Tomas sam o tym nie wiedział. Porozumieliśmy się w ten sposób, że dokonamy zabiegu w Polsce, przeprowadzimy proces rehabilitacji i postaramy się szybko postawić go na nogi. Jeśli okaże się, że jest gotowy do gry na pełnych obrotach, to siadamy i podpisujemy kontrakt na wcześniej ustalonych warunkach.
- A ilu teraz macie zawodników na kontraktach? Gdy rozmawialiśmy po objęciu przez Pana stanowiska, mówił Pan, że macie aż 90 piłkarzy z podpisanymi umowami...
REKLAMA
- Nawet było ich dziewięćdziesięciu czterech.
- Mieliście też wtedy ponad trzydziestu wypożyczonych zawodników. Już jakiś czas temu minęły dwa lata, odkąd jest Pan prezesem. Udało się zejść z tych niepotrzebnych kontraktów?
- "Wyczyściliśmy" wszystkie kontrakty, które nam ciążyły. W sezonie 2023/2024 skończyły się ostatnie umowy, z których nie byliśmy zadowoleni ani pod względem ich konstrukcji, ani wysokości. Część umów udało nam się też rozwiązać za porozumieniem stron. Nie pamiętam dokładnie, ile kontraktów mamy dzisiaj, ale jest ich około 55-60. To liczba, do której dążyliśmy. Pamiętajmy, że chodzi nie tylko o pierwszą drużynę. Mamy też rezerwy w trzeciej lidze. Ich zawodnicy są na zawodowych kontraktach. Do tego dochodzą najzdolniejsi juniorzy, którzy też podpisują profesjonalne umowy z naszym klubem.
- Wiem, że uważa Pan klubową akademię za jeden z priorytetów. Zastanawiam się jednak, czy wasz ośrodek treningowy przy ulicy Elewatorskiej nie jest zbyt mały dla mistrza Polski, który chce też szkolić młodzież?
- Nie trzeba być mistrzem Polski, żeby uważać ten ośrodek za zbyt mały. Dla każdego klubu, który posiada profesjonalną piramidę szkoleniową i myśli o rozwoju, szybko nasuwa się wniosek, że potrzeba więcej boisk.
- Przy Elewatorskiej się nie rozbudujecie.
- Jesteśmy tam ograniczeni infrastrukturalnie: ulicami, torami, budynkami, więc mocno drapiemy się po głowie. Na środowej radzie nadzorczej to był jeden z ważniejszych tematów. Rozmawialiśmy o tym, jak to sprawnie uruchomić. Nie chodziło o to, żeby sobie pogadać i za rok czy dwa znowu wracać do sprawy. Trzeba poczynić pewne kroki. Myślę, że w najbliższych miesiącach podejmiemy pewne działania. Oczywiście to nie jest tak, że pstrykniemy palcami i nagle będziemy mieli dodatkowe boiska. Nie chcielibyśmy też wyjeżdżać za Białystok. Mówimy tutaj głównie o murawach z małym zapleczem sanitarnym w kontekście szkolenia dzieci i młodzieży, bo dla drużyny seniorów ośrodek przy Elewatorskiej jest jak najbardziej wystarczający. Potrzebujemy dodatkowych boisk, bo nasz ośrodek jest zapchany pod korek, a my chcemy rozwijać ten dół piramidy: roczniki U8, U9. Idziemy do przedszkoli i poszerzyć poszczególne roczniki, mieć w nich nie jeden zespół, a po kilka. To wszystko wymaga większej ilości boisk.
REKLAMA
- Chcecie wprowadzać jak najwięcej wychowanków z akademii do pierwszego zespołu?
- Myślę, że taki cel jest wszędzie, w każdym klubie, który inwestuje w akademię.
- W praktyce jednak różnie z tym w Polsce bywa.
- Za politykę innych klubów nie odpowiadam, ale jeżeli my mielibyśmy co roku wydawać na akademię osiem milionów złotych i nie mieć z tego efektu, to byłbym pierwszy, który powiedziałby, że mamy zaorać szkolenie i skoncentrować się na ściąganiu zawodników z zewnątrz, bo może to być tańsze i być może efektywniejsze. Tak jednak nie jest. Rynek się zmienia, coraz trudniej pozyskać młodych zawodników z innych klubów, bo te wiedzą, że jeżeli jakiekolwiek przychody mają się pojawić z zawodnika grającego w Ekstraklasie, to zwykle będą to przychody z transferu młodego Polaka. My ostatnio sprzedaliśmy do Portugalii Bartka Wdowika, który nie był naszym wychowankiem, ale to u nas debiutował w Ekstraklasie i u nas się wypromował do reprezentacji. Mówiąc cynicznie, taniej wychodzi wychować sobie młodego piłkarza, do tego często pochodzącego z regionu, więc związanego z klubem lokalnym patriotyzmem. Oczywiście, transfery przychodzące zawsze będą się pojawiać. Michał Globisz, świetny trener w piłce młodzieżowej i wielki orędownik odważnego wprowadzania do kadr pierwszych zespołów właśnie młodych zawodników, powiedział kiedyś, że jeśli z danego rocznika w akademii do swojej drużyny seniorów trafi jeden zawodnik, to znaczy, że szkolenie jest prowadzone dobrze. Jeśli dwóch, to musi być to bardzo dobry rocznik, a jeśli trzech, to należy sprawdzić, czy selekcja do pierwszej drużyny jest prowadzona właściwie (śmiech). By młodzi piłkarze mieli większą szansę na awans sportowy, niezbędna jest dobra kadra trenerska. Trzeba więc też inwestować w umiejętności trenerów akademii i ich warsztat. Uważam, że to w Białymstoku stoi na wysokim poziomie, a zarządzana przez Przemka Papiernika akademia pokazała w ubiegłym sezonie, że robimy na tym polu kolejny krok do przodu. Wyzwaniem jest, jak już mówiłem wcześniej, poszerzenie infrastruktury.
- Mówił Pan o ośmiu milionach na akademię. Nasuwa się więc kolejna kwestia - finanse klubu. Dwa lata temu mówił Pan tak: "U nas w bilansie wyszedł minus, na szczęście jest to minus kontrolowany". Jak jest dzisiaj, po uporaniu się z nadmiarem kontraktów, czy po otrzymaniu pieniędzy za wywalczenie mistrzostwa? Wtedy wspominał Pan również o tym, że nie chce robić rewolucji, ale będzie trzeba ratować budżet.
- Za nami dwa lata ciężkiej pracy nie tylko na boisku, ale też w cieniu, tej dotyczącej reorganizacji w sferze administracyjnej i kluczowej, czyli finansowanej. Wtedy mieliśmy kontrolowany minus, a dzisiaj mamy kontrolowany plus, co oczywiście daje komfort poruszania się. Kontrolowanie tego plusa polega jednak na tym, żeby szybko nie stał się minusem, ale nie mamy dzisiaj comiesięcznego bólu głowy, jak pokryć zobowiązania, nie tylko te dotyczące wynagrodzeń zawodników i pracowników. Nadchodzący sezon też chcemy skończyć z plusem, co pozwoli między innymi na to, że żebyśmy mogli dokonać m.in. tych inwestycji, o których wcześniej wspominałem.
REKLAMA
- Wszystkie wasze letnie transfery były bezgotówkowe. Widać więc, że, mimo zdobycia mistrzostwa, Jagiellonia wciąż działa oszczędnie. To pokłosie problemów sprzed kilku lat? Boicie się przepłacenia piłkarzy i problemów, jakie to może stworzyć?
- Po prostu nie widzimy na rynku piłkarzy, którzy byliby do ściągnięcia w kwotach dla nas dostępnych, a przy okazji byliby znacząco lepsi od tych z kartą na ręku. Wniosek nasuwa się oczywisty, jeśli mamy dwóch zawodników na podobnym poziomie, z których za jednego trzeba zapłacić, bierzemy tego, za którego płacić nie trzeba. Nie widzę potrzeby wydawania pieniędzy dla samej fanaberii ich wydawania. Kontrolujemy ten plus i jednym z elementów kontroli jest trzymanie się naszej polityki transferowej, ale nie zamykamy się na transfery gotówkowe, przy czym ten transfer musi być pewnego rodzaju inwestycją. Najprawdopodobniej więc taki transfer dotyczyłby młodych Polaków.
- A nie boi się Pan, że któryś z bogatszych klubów "sprzątnie Panu sprzed nosa" dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego? Skuteczność jego transferów w ostatnich dwóch latach robi wrażenie, a mówiło się o tym, że bogatsze od Jagiellonii kluby były nim zainteresowane?
- Hmm, ale co to znaczy: "sprzątnie"? Przecież jeszcze dyrektor Masłowski musiałby chcieć zostać "sprzątniętym"(śmiech)! Na rynku popyt na fachowców jest w każdej dziedzinie, a Łukasz jest fachowcem. Jednym z najlepszych w swojej branży. Mamy świadomość, że ktoś mający fach w ręku wzbudza zainteresowanie, niezależnie czy jest to dyrektor sportowy, grafik, czy trener przygotowania motorycznego.
- Wcześniej mówił Pan o ograniczeniach w finansach. Zastanawiam się, czy gdy w 2023 roku powierzał Pan misję utrzymania Jagiellonii w Ekstraklasie trenerowi Siemieńcowi, to traktował go Pan jako opcję oszczędnościową w porównaniu ze starszymi trenerami, którzy pewnie wysoko by się cenili? Czy może zadecydowała osobowość trenera, bo zacytuję to, co Pan mi dwa lata temu powiedział o swojej ocenie trenerów: "Wynik jest najważniejszy i broni trenera lub nie, ale wprowadzenie pewnego etosu pracy, innej charakterystyki treningów, współpracy z zawodnikami i sztabem jest bardzo ważne. Życie nauczyło mnie, że drużyna, będąc zjednoczona, może liczyć na zdobycie nawet ośmiu punktów więcej w przekroju sezonu. Siła jedności drużyny jest większa niż suma jednostek. Rolą trenera jest, by zapanować nad drużyną i sprawić, by była zjednoczona". Już wtedy, w kwietniu ubiegłego roku, dostrzegł Pan takie cechy w Adrianie Siemieńcu?
- Była lista kilku nazwisk i rozmawialiśmy o różnych opcjach, ale znaliśmy Adriana. Trenował nasze rezerwy, więc wiedzieliśmy, jak pracuje. Mogę powtórzyć ten cytat o wymaganych cechach trenera. Szukaliśmy kogoś takiego, kto nie tylko przyjdzie i powie, jak dośrodkować piłkę albo przerzucić na drugą stronę, tylko będzie miał dodatkowe atuty. Adrian Siemieniec miał kontakt z pierwszą drużyną, będąc trenerem rezerw. Miał też doświadczenie na tym poziomie, bo był asystentem Ireneusza Mamrota w Jagiellonii. Dyrektor Masłowski był wielkim orędownikiem, żeby powierzyć lejce trenerowi Siemieńcowi i poszliśmy w tym kierunku. Teraz z pewnością można powiedzieć, że to była słuszna decyzja.
- Zapytam też o kwestię stworzenia mody na Jagiellonię, bo mówił mi Pan również o tym, że chce ją wytworzyć. Znowu zacytują Pana wypowiedź z tamtej rozmowy. "Marzy mi się, żeby w Białymstoku było jak w Anglii. Powiedzmy, że jeśli tam mecz zaczyna się o godzinie 17, kibice wychodzą z domu już o 13. Po drodze pub, spotkanie ze znajomymi, zjedzenie czegoś… Właściwie cały dzień poświęcony futbolowi i potem widzimy w telewizji wypełniony stadion". W ubiegłym sezonie w Białymstoku może nie zawsze tak było, ale już ostatnie mecze to był wypełniony stadion. Mecz z Wartą był już dość podobny do Pańskich wyobrażeń. Kibice już 2-3 godziny przed pierwszym gwizdkiem zapełniali trybuny, swój koncert miał Zenon Martyniuk. Na fali mistrzostwa chcecie iść za ciosem i wprowadzać podobne atrakcje? Śląsk Wrocław zaplanował występ Blanki w przerwie meczu z Lechią Gdańsk w pierwszej kolejce. Mini-koncert ma przypominać halftime show, jakie znamy z NFL.
REKLAMA
- Żeby ktoś wcześniej przyszedł na mecz, potrzebuje przede wszystkim atrakcji przed meczem, a nie w jego przerwie. Ale taki koncert w przerwie meczu też nie wydaje się złym rozwiązaniem. Będę z uwagą obserwował, jak to się przyjmie we Wrocławiu.
- Na Copa America w przerwie finału wystąpiła Shakira, ale selekcjonerzy obu drużyn, zwłaszcza Kolumbii, nie byli zachwyceni. Obawiali się o to, że przerwa została wydłużona do 25 minut i piłkarze im "zardzewieją".
- Przerwa bez zmian, ma trwać 15 minut. Tu będę konserwatystą, ale w kwadrans też można taki minikoncert zorganizować. W poprzednim sezonie, gdy już byliśmy liderem tabeli, było widać, że kibice przychodzą na stadion wcześniej. My współpracowaliśmy i dalej będziemy współpracować z Wojskiem Polskim, zapraszaliśmy żołnierzy na mecze. Teraz chcemy też współpracować z operatorem stadionu, żeby zagospodarować pewne przestrzenie, które dotąd były niezagospodarowane. To są te rzeczy, które mi się marzyły, ale ze względu na szorstkie relacje z operatorem obiektu nie mogliśmy ich wprowadzić. Teraz jest szansa, że może nie od meczu z Puszczą, ale od kolejnego spotkania u siebie, pojawią się dodatkowe atrakcje dla dzieci, ale nie tylko dla dzieci. Powstała jakiś czas temu Gastro-Strefa i chciałbym, żebyśmy wyszli z gastronomią poza stadionowe punkty. Rozmawiamy też ze sponsorami, żeby wystawiali swoje stoiska wokół stadionu. Do tego sektor rodzinny, który zawsze nam się wyprzedaje jako pierwszy. Super wydarzeniem na meczu z Wartą była Młoda Ultra (zorganizowany sektor dziecięcy, na którym przez cały mecz dopingowano piłkarzy - przyp. red.), ale to jest wydarzenie organizowane raz w roku, na koniec sezonu. Fantastyczny pomysł i świetna realizacja ze strony Jacka Romanowskiego, który był tu pomysłodawcą. Należy mu tylko bić brawo. Tysiące dzieciaków trafiają pierwszy raz na mecz i, dzięki tym emocjom, potem same namawiają swoich rodziców czy kolegów, by jechali z nimi na mecz. Te wymienione działania mają spowodować, że na Jagiellonię chodzi się z uśmiechem, a dzień meczowy to dzień, który zaznacza się w kalendarzu i przychodzi się na stadion czy to z dziećmi, czy to ze znajomymi, czy może jakąś większą zorganizowaną grupą. I mam wrażenie, że coś takiego wisi w powietrzu. Jesienią zobaczymy, czy tak będzie, ale małymi krokami idziemy w tym kierunku.
- Zapytam jeszcze o sprawy sponsorskie. Nie jest tajemnicą, że spółki Skarbu Państwa wycofują się z finansowania klubów. U was sponsorem głównym była Enea, a sponsorem akademii - PKN Orlen. Ich odejście będzie dla was dużą stratą?
- Siłą rzeczy, jeśli sponsor się wycofuje, to zawsze jest strata. Dwuletnia współpraca z Orlenem w kontekście akademii była dobra. Podobnie jeśli chodzi o Eneę, która jednak zostaje z nami, choć wycofuje się z bycia sponsorem głównym, zresztą nie tylko u nas. W Jagiellonii ta firma zostaje, choć w dużo mniejszym wymiarze finansowym, jako partner akademii. W czwartek zaprezentowaliśmy nowe koszulki. Miejsce Enei zajął lokalny biznes - Kuchnia Vikinga, czyli fantastyczna firma, z którą już od trzech lat współpracujemy. Teraz będą mieli na koszulce miejsce dla głównego sponsora. Poniżej będzie Chorten, czyli inna firma, która od wielu lat z klubem współpracuje, a teraz będzie prezentowała swoje logo na naszej koszulce. Uspokajam więc: współpraca ze sponsorami jest, kilku mniejszych partnerów jeszcze do nas dołączy. Ta rodzina się powiększa i to jest budujące nie tylko dla nas, ale też pomaga tym firmom. Staramy się je integrować ze sobą i okazuje się, że nie tylko Jagiellonia je łączy, ale też wspólne biznesy. Sytuacja win-win-win.
- No to szybkie pytanie na koniec: jaki cel w tym sezonie? Co Pana zadowoli w lidze?
- Górna ósemka tabeli.
REKLAMA
- Tylko tyle? Jesteście mistrzami Polski...
- Ale pierwsze miejsce w tabeli to też górna ósemka.
- A co w pucharach?
- Faza ligowa to nasz cel.
Edycja 2024/25 rozpocznie się w piątek 19 lipca, pierwszego dnia o godz. 18.00 Jagiellonia podejmie Puszczę Niepołomice, a o 20.30 Śląsk zagra u siebie z beniaminkiem Lechią Gdańsk.
Rozmawiał: Paweł Majewski, polskieradio24.pl
REKLAMA
REKLAMA