Berbeka wychodzi z cienia Broad Peaku. "Mówiło się Zawada, Kukuczka, Wielicki. Zakopane było z boku"

2021-03-05, 09:10

Berbeka wychodzi z cienia Broad Peaku. "Mówiło się Zawada, Kukuczka, Wielicki. Zakopane było z boku"
Maciej Berbeka. Foto: z archiwum Jerzego Porębskiego

- Nie czuję się odpowiednią osobą do wydawania opinii na temat tego, co się wydarzyło na Broad Peaku w 2013 roku, ale porównywałem dwie wcześniejsze, podobne wyprawy. Jedna z nich, to też wyprawa na Broad Peak, pierwsza na ten szczyt w 1957 roku (...) Druga, to przykład z 1988 roku z Mount Everestu - mówi w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Jerzy Porębski, który wraz z Dariuszem Kortko napisał biografię Macieja Barbeki.

Sukcesy polskich wspinaczy, tragedie podczas narodowych wypraw, wciąż niezdobyty zimą ośmiotysięcznik K2, na który już od jakiegoś czasu wiele ekspedycji, w tym kilka polskich, ostrzy sobie zęby, ale przede wszystkim "Złota Era Polskiego Himalaizmu" i pierwsze zimowe wejścia na ośmiotysięczniki – w Polsce mamy boom na tak zwaną literaturę górską.

Powiązany Artykuł

Magdalena Gorzkowska 1200 f
Gorzkowska idzie zimą na K2. Jak ona śmie porywać się na największy problem współczesnego himalaizmu?

W księgarniach, ku uciesze kolejnych pokoleń, pojawiają się pełne szczegółów i anegdot opisy podbojów gór wysokich czy biografie wielkich legend himalaizmu. Najbardziej rozpoznawani wspinacze doczekali się nawet kilku książek biograficznych: Jerzy Kukuczka – siedmiu, a Wanda Rutkiewicz nawet ośmiu i prawdopodobnie wydawcy nie powiedzieli ostatniego słowa, bo wielkie nazwiska przyciągają. Nie wszyscy "wielcy świata gór" zostali jednak tak wyczerpująco opisani jak wyżej wymienieni. 

Maciej Berbeka to wspinacz, który kilka razy zapisał się w historii polskiego himalaizmu jako ten pierwszy, a jego dokonania niekoniecznie są znane tak jak wyczyny Jerzego Kukuczki czy Krzysztofa Wielickiego. A to Berbeka jest pierwszym człowiekiem, który zimą w Karakorum przekroczył magiczną granicę 8000 metrów, to on dokonał pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik zimą bez wspomagania tlenem. W styczniu 1984 Berbeka zdobył wraz z partnerem z Zakopiańskiego Klubu Wysokogórskiego Ryszardem Gajewskim Manaslu (8156 m). Niestety o Berbece wielu dowiedziało się dopiero w 2013, podczas medialnego spektaklu związanego z wyprawą na Broad Peak. Tragiczne wydarzenia, do których doszło w Karakorum, a które rozgrywały się na oczach całej Polski, i późniejszy kilkumiesięczny serial mający na celu wyjaśnienie przyczyn dramatu, były traumą dla rodzin i przyjaciół wspinaczy, którzy wówczas na zawsze pozostali w górach. Teraz, przy okazji książki, przyszedł czas na poznane Macieja Berbeki lepiej i z innej strony.

"

Jerzy Porębski Zawsze się mówiło Zawada, Wielicki, Kurtyka, Kukuczka. Zdałem sobie wtedy sprawę, że wspinacze z Zakopiańskiego Klubu Wysokogórskiego stosunkowo wcześnie zakończyli swoją działalność w górach wysokich. Cho Oju w 1985 roku było ich schyłkową wyprawą

- Moja żałoba po śmierci Maćka trwała długo, wszyscy się pytali, czy zrobię film o Maćku, ale nie byłem w stanie. Ale dobrą terapią na początek okazał się film "Zakopiańczycy", tam Maćka też jest dużo. Wymyśliłem film, a podczas produkcji zapytałem sam siebie, dlaczego to Zakopane zawsze było jakoś tak w cieniu? Zawsze się mówiło Zawada, Wielicki, Kurtyka, Kukuczka. Zdałem sobie wtedy sprawę, że wspinacze z Zakopiańskiego Klubu Wysokogórskiego stosunkowo wcześnie zakończyli swoją działalność w górach wysokich. Cho Oju w 1985 roku było ich schyłkową wyprawą, potem się wydarzyło … to, co się wydarzyło, opisane jest to w filmie… i panowie przestali jeździć w góry. Wtedy jednak na wielkie wyprawy zaczęli ruszać wszyscy pozostali. Maciek Berbeka wziął jeszcze udział w tej wyprawie w 1987/1988 na K2, ale to nie była zakopiańska ekspedycja. Generalnie w ogólnej świadomości Zakopiańczycy zostali zapomniani. Teraz ukazała się książka o Maćku Berbece, która to środowisko przywołuje – mówi w rozmowie z PolskimRadiem24.pl Jerzy Porębski, który wraz z Dariuszem Kortko napisał przejmującą biografię o człowieku, który w górach zrobił tak wiele, a który specjalnie nie udzielał się mediach, bo wywiady ze wspinaczem można policzyć na palcach jednej ręki.

Maciej Berbeka to absolwent ASP w Krakowie, był artystą, nauczycielem w znanym zakopiańskim liceum, słynnym Kenarze. Uczył tam projektowania mebli. Był tajemniczym człowiekiem, w środowisku jest legendą.

- My bardzo mało rozmawialiśmy o górach, właściwie precyzyjnie będzie, jak powiem, że o górach to nie rozmawialiśmy. Dyskutowaliśmy o życiu. Dużo ze sobą przebywaliśmy, gdy pracowałem nad filmem "Na każde wezwanie naczelnika", film powstał z okazji 100-lecia TOPR. Wtedy bardzo często się spotykaliśmy, chodziliśmy na ciastko do Samanty na Kasprusiach, albo do Sopy na wino, bo to było ulubione miejsce Maćka w Zakopanem. Maciek bardzo mi pomógł w zrobieniu tego dokumentu – wspomina Jerzy Porębski, który znał Berbekę od tej zwyczajnej, domowej strony.

- Z Maćkiem Berbeką może się nie przyjaźniłem, ale łączyło nas takie falujące koleżeństwo. Były okresy, kiedy widywaliśmy się częściej i momenty, kiedy były to sporadyczne spotkania. Ale zawsze, kiedy byłem w Zakopanem, to wpadałem do Berbeków na kawę i pogaduchy, zwłaszcza po zamknięciu słynnej karczmy ratowników, która mieściła się w centrali TOPR. Jak już tam nie mogliśmy przysiąść, to nasze spotkania przeniosły się domu Berbeków. Po śmierci Maćka też tam przychodziłem i dużo rozmawiałem z Ewą Berbeką, żoną Maćka, która z szafki zawsze wyciągała dobrą herbatę Kusmi - opowiada Porębski.

Góry w życiu Maćka Berbeki były zawsze. Zaczął się wspinać, bo wspinał się jego ojciec Krzysztof, który też zginął w górach.

- Choć Maciek w ogóle nie mówił o górach, można się było domyśleć wielu rzeczy po sygnałach, jakie dawał. Dlatego mogę stwierdzić, że ojciec Maćka był jego jedynym autorytetem. Pamiętam jak do jednego filmu z cyklu "Polskie Himalaje" robiliśmy z nim rozmowę. Nagrywaliśmy ją u Berbeków w domu. Maciej stał na tle ściany, kamera już była włączona, ale on się rozejrzał, chciał zlokalizować portret ojca. I przewiesił go tak, by ten znalazł się w kadrze. Obecność ojca obok miała dobry wpływ na Maćka. Wtedy powiedział to słynne zdanie, które wielokrotnie było cytowane w przestrzeni medialnej, o tym, że lubi zaglądać na drugą stronę lustra, a potem stamtąd wracać. Zresztą to zdanie było alternatywnym tytułem do książki o nim, która finalnie ma tytuł "Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku" - wyjaśnia Jerzy Porębski.

Maciej Berbeka to zdobywca między innymi pięciu ośmiotysięczników, o czym więcej za moment. Wydaje się jednak, że wyprawa na K2 w 1987 roku (szczyt nie został zdobyty), której kierownikiem był Andrzej Zawada, miała największy wpływ na dalsze losy himalaisty.

"Lider", czyli Andrzej Zawada zimą 1987 roku zorganizował pierwszą polską wyprawę, której celem był szczyt K2. Ambitny plan zdobycia najtrudniejszego ośmiotysięcznika nie został osiągnięty, ale efektem ubocznym wyprawy był atak na również czekający na zdobycie o tej porze roku Broad Peak.

Ekipa Zawady K2 odpuściła, ale Alek Lwow, który też był uczestnikiem tamtej ekspedycji, postanowił zaatakować Broad Peak. Jego pomysł podchwycił Maciej Berbeka, a potem przekonali do idei kierownika wyprawy Andrzeja Zawadę, który szybko zorganizował zezwolenie. Berbeka i Lwow zaatakowali szczyt w stylu alpejskim.

– Zrobili to, nie znając topografii góry, nie mając map, we dwóch i w stylu alpejskim. Jedynym człowiekiem z ekipy Zawady, który wcześniej był na Broad Peaku, był Wielicki., ale z nim ani Lwow ani Berbeka nie rozmawiali. Zabrali plecaki i poszli, co było dosyć szalonym pomysłem zimą. Trzeba jednak dodać, że Maciek Berbeka był wtedy jednym z najlepszych wspinaczy na świecie. Miał większy dorobek niż Wielicki czy Kukuczka – podkreśla Porębski.


Powiązany Artykuł

Kukuczka_artykolowka.jpg
SERWIS SPECJALNY - JERZY KUKUCZKA

Panowie ruszyli do ataku, ale 100 metrów poniżej przełęczy Alek Lwow wycofał się. Maciek Berbeka kontynuował wejście na wierzchołek Broad Peaku. Tymczasem Lwow zszedł niżej i czekał całą noc i kolejny dzień na powrót partnera. Berbeka z kolei parł do szczytu. Przekonany o jego zdobyciu, przyjął gratulacje od bazy i skrajnie wyczerpany zaczął schodzić.

– Alek uratował mu wtedy życie. Czekał na Berbekę w oświetlonym namiocie. Maciek widział światełko z daleka, wiedział, gdzie ma się kierować. Dotarł do Alka wyczerpany, z odmrożeniami stóp. Potem wspinacze wspólnie zaczęli schodzić, a z bazy na pomoc wyruszyli Mirosław Dąsal, Mirosław Gardzielewski i Krzysztof Wielicki. 9 marca 1988 roku wspólnym wysiłkiem dotarli do bazy, skąd Berbeka odleciał helikopterem do Skardu. Był przekonany, że szczyt zdobył - wyjaśnia Jerzy Porębski.

W rzeczywistości było inaczej. Wielicki już wcześniej mówił o tym kolegom. Jak Berbeka zaczął schodzić, informował przez radio, że zapomniał zabrać ze szczytu na pamiątkę choć jeden kamień. Wielicki, który był na szczycie latem, wiedział, że kamieni na szczycie nie ma. Na głównym wierzchołku jest tylko śnieg. Wielicki wiedział o tym. Poinformował zresztą resztę, że Berbeka nie mógł być na szczycie. Nikt jednak nie miał odwagi uświadomić kolegi, że na szczyt nie dotarł, że był jedynie na jego przedwierzchołku Rocky Summit (8035 m).

Do szczytu zabrakło mu 17 metrów podejścia niebezpieczną granią, wspinaczki, która zajmuje godzinę. Nikt jednak nie chciał odbierać mu sił, które były potrzebne podczas zejścia. – Zresztą obawiano się też, że jak się dowie, że nie jest na szczycie, będzie chciał iść dalej, a tego Maciek mógł nie przeżyć – podkreśla Jerzy Porębski.

Z bazy w świat poszła informacja, że 6 marca 1988 r. Broad Peak został zdobyty po raz pierwszy w zimie. Andrzej Zawada w komunikacie nie sprecyzował jednak jaki wierzchołek. Berbeka został odznaczony przez rząd Pakistanu i Polski – otrzymał medal "Za wybitne osiągnięcia sportowe".

Potem Aleksander Lwow opublikował tekst, w którym napisał prawdę i rozpętała się afera, a największą jej ofiarą był Maciek Bebeka. "Przyjaciele kur…." – takie słowa padają w książce "Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku". Stwierdzenie to rozwścieczyło uczestników tamtych wydarzeń - Macieja Pawlikowskiego, Krzysztofa Wielickiego czy Ryszarda Gajewskiego i Aleksandra Lwowa.

- Najpierw zadzwonił do mnie Wielicki i powiedział, co o tym sądzi, potem rozjuszony Pawlikowski, ale jak mu wytłumaczyłem, jakie były intencje tych słów, uspokoił się. Bo intencją nie było pokazywanie palcem, którzy z przyjaciół zawinili. Zresztą Pawlikowski się tłumaczył, że on, choćby nawet chciał, to nie miał kiedy Maćkowi powiedzieć prawdy, bo niemal po zejściu z Broad Peaku Berbeka odleciał helikopterem do szpitala. Potem, jak Maciek Berbeka wrócił do Zakopanego, to nie było tam Pawlikowskiego. Tak czy siak, stało się tak, że Berbeka nic nie wiedział, ale pisząc słowo "przyjaciele" nie mieliśmy na myśli tych czterech najbliższych. Wszyscy, którzy tam byli wiedzieli, że z bazy nie widać wierzchołka Broad Peaku, czyli zdobywając szczyt Berbeka musiałby im zniknąć z pola widzenia, bo wierzchołek główny jest cofnięty i z bazy go nie widać, a w bazie Maćka widzieli cały czas wszyscy – wyjaśnia Porębski i dodaje.

- Myślę, że Andrzej Zawada potem, jak Maciej już był bezpieczny, kiedy wrócili do kraju, powinien jako kierownik powiedzieć mu prawdę. Maciek nie powinien dowiedzieć się o tym, jak to teraz mówimy, z mediów. A Maciek prawdę odkrył czytając tekst Lwowa w "Taterniczku". Pamiętajmy jednak, że wtedy nie było SMS-ów, nikt nie miał w kieszeni telefonu. Każdy po wyprawie jechał w swoją stronę. Maciek miał jednak pretensje o ten artykuł, uważał, że Lwow, zanim napisał, mógł mu o tym powiedzieć. Rozmawiałem zresztą z Alkiem o tym. Lwow jednak mówi, że wszystko na ten temat już powiedział, a mówiąc ściślej, napisał – mówi współautor książki o Berbece.

"Obiektywne okoliczności na Broad Peaku w 1988 roku wskazywały, że trzeba zawracać, lecz on poszedł dalej" – pisze Lwow w swojej książce "„Zwyciężyć, znaczy przeżyć". Tytuł książki to jednocześnie tytuł artykuły w "Taterniczku", w którym Lwow ujawnił prawdę o wejściu Berbeki na Broad Peak. "Czas mijał, ale nikt nie kwapił się, aby sprawę odkręcić. Po kilku tygodniach od powrotu opublikowałem więc tekst (…) Prawie mimochodem, i to w jednym z końcowych akapitów, "ujawniłem" prawdę (…) W rzeczywistości wszedł na przedwierzchołek (…) I wcale nie po to, by odbierać mu sławę, deprecjonować sukces, czy wtykać kij w mrowisko. Dla alpinistycznej rzetelności” – wyjaśnia Lwow w swojej książce.

- Broad Peak to była zadra w sercu Berbeki, nie jeździł już później na wyprawy narodowe, choć twierdził, że z Andrzejem Zawadą utrzymuje bardzo dobre stosunki. Po 1988 roku wspinał się już tylko z zagranicznymi wyprawami. Ale nadszedł ten nieszczęsny 2012 rok, kiedy zgodził się na wyjazd na narodową wyprawę na Broad Peak - podkreśla Porębski.

Zakopiańczycy - wszyscy za jednego, jeden za wszystkich

Zanim jednak o Broad Peaku wróćmy do Zakopanego, do środowiska, gdzie Berbeka czuł się najlepiej i z którym osiągnął najwięcej sukcesów. Bo Zakopiańczycy współtworzyły pewien rodzaj klanu, nie tylko się wspinali, byli też przyjaciółmi, znały się ich rodziny, dzieci wychowywały się razem, żony wspierały podczas rozłąki.

- W Zakopiańskim Klubie Wysokogórskim było jak w książce Alekssandra Dumasa - jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - oni razem chodzili do szkoły, wychowywali dzieci, budowali domy, a potem jechali na wyprawę, to było wyjątkowe środowisko – podkreśla Porębski.

Czy Zakopiańczycy prowadzili ranking swoich górskich podojów?

- Teraz jak rozmawiam z Ryszardem Gajewskim czy z Maćkiem Pawlikowskim, czyli tymi partnerami wspinaczkowymi, z którymi Maciek Berbeka wspinał się najczęściej, to oni jako największe osiągnięcia wymieniają kilka, a wśród nich wyprawę na PIK29, gdzie Maciek nie wszedł na szczyt, bo się odmroził - zdradza Jerzy Porębski i dodaje, że Zakopiańczycy opowiadają też o innej wyprawie.

W 1981 roku ich grupa, w tym Maciek Berbeka, brała udział w wyprawie na Annapurnę. Celem było poprowadzenie nowej drogi środkowym, liczącym około 2500 m wysokości, najwybitniejszym filarem południowej ściany. W skład weszli: Maciej Berbeka, Ryszard Gajewski, Zdzisław Kiszela, Lech Korniszewski (lekarz), Bogusław Probulski, Maciej Pawlikowski, Włodzimierz Stoiński oraz Ryszard Szafirski (kierownik).

- Południowa ściana Annapurny to wyprawa, którą Gajewski i Pawlikowski wymieniają wśród tych najważniejszych osiągnięć Berbeki. Maciej wszedł na szczyt razem z Probulskim. Szli drogą na prawo od słynnej drogi Boningtona. Robili to latem, ale to była ekstremalnie trudna droga, przejście do dziś zaliczane do największych osiągnięć himalaizmu polskiego – opowiada Porębski.

Kolejnym ważnym punktem w dokonaniach ludzi z Zakopanego jest sukces z 12 lutego 1985 roku. Po trwającym półtora miesiąca boju Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski zimą weszli na Cho Oju. Był to ogromny wyczyn, ponieważ po raz pierwszy dokonano zimowego wejścia całkowicie nową drogą. Polsko-kanadyjska wyprawa pod kierownictwem Andrzeja Zawady wspinała się nową drogą, południowo-wschodnim filarem od strony lodowca Lungsamba. W trakcie trwania tej wyprawy na szczyt weszli jeszcze Andrzej Zygmunt Heinrich i Jerzy Kukuczka.

Powiązany Artykuł

Everest 1980 baner zdjęcie 1200.jpg
SERWIS SPECJALNY - JAK POLACY ZDOBYLI EVEREST w 1980

- Bawiąc się jednak w ustalanie największych wyczynów, trzeba pamiętać, że czym innym jest wspinanie w skale, mam tu na myśli opisywaną drogę na Annapurnę południową, gdzie trzeba mieć umiejętności techniczne i umieć się wspinać, a czym innym jest wchodzenie zimą, gdzie nie ma wspinania, tylko jak to mówią himalaiści, jest deptanie śniegu. Zimą trzeba jednak mieć charakter i odporność, żeby działać w koszmarnych warunkach. Dlatego, gdym ja miał wymienić dwa najważniejsze osiągnięcia Maćka Berbeki, to będzie to ta Annapurna i zimowe Manaslu – wyprawa, która nie dość, że była zimowa, a szczyt zdobyto bez wspomagania tlenem, to było to wejście w stylu alpejskim, a nie wyprawa oblężnicza, tak jak zimowy Everest w 1980 roku (tam przez 45 dni działała ekipa składająca się z dwudziestu himalaistów – przyp. red.) Na Manaslu było po prosu paru chłopaków z Zakopanego, którzy w sprinterski sposób zrobili szczyt – opisuje Porębski.

W CV Maćka Berbeki wyróżnia się też zdobycz z 1993 roku. Berbeka odpowiedział wtedy na zaproszenie zagranicznej wyprawy (zespół tworzyli alpiniści z Anglii, Francji, Finlandii, Australii oraz przedstawiciel naszych wschodnich sąsiadów) i ruszył do Chin, gdzie zdobył - jako pierwszy Polak w historii - północną stronę Everestu. Po wyprawie pytany przez dziennikarza o to, czy jest szczęśliwy, że zrealizował swoje marzenia odpowiedział, że marzenia zrealizował, ale szczęśliwym człowiekiem był, zanim tego dokonał. W Polsce wszyscy mu zazdrościli tego Everestu, bo Berbeka znów był gdzieś pierwszy, a w dodatku styl w jakim zdobył najwyższy szczyt Ziemi był wyjątkowy. Na Berbece, jak pokazuje to rozmowa z dziennikarzem, specjalnie ten wyczyn nie zrobił wrażenia.

- Bo Maciek zawsze mówił, że góry górami, ale najważniejsza dla niego jest rodzina. Góry były jednak też jego światem, może nie całym, ale jego życie składało się z dwóch elementów, bez których nie mógł żyć – rodziny i gór. Wracając z wypraw wrzucał rzeczy do pralki i leciał z klientami na Gerlach. Tak na marginesie to po jednej z wypraw w Zakopanem na Maćka czekała Bernadette McDonald (pisarka, która w swojej twórczości wiele miejsca poświęciła polskim himalaistom – przyp. red.), a którą Berbeka oprowadzał po naszych Tatrach, między innymi wpinał się z nią na Mnicha – mówi Porębski.

Zaskoczenie - Berbeka przyjął zaproszenie na wyprawę na Broad Peak 

"

Jerzy Porębski Maciek miał być pomostem dla Wielickiego. Krzysiek znał jego koncyliacyjną naturę, wiedział, że Maciek jest introwertykiem, ale Maciek był takim złożonym człowiekiem. Miał poczucie humoru i z tą swoją wesołością mógł być ogromnym wsparciem

Nadszedł 2012 rok i moment, kiedy Berbeka zaskoczył swoje najbliższe otoczenie. - Akurat tak się złożyło, że przed jego wyjazdem na Broad Peak spotykaliśmy się rzadko i nie miałem okazji z nim o tej wyprawie porozmawiać - wspomina Jerzy Porębski.

- Jego decyzję przyjąłem z kompletnym zdziwieniem. Zupełnie mi to nie pasowało, Maciek miał już wtedy prawie 60 lat. Był w formie, bo ciągle był w górach, ale ja od początku uważałem, że to nie był dobry pomysł. Podobnie myślała żona Maćka Ewa, która w końcu się zgodziła na wyjazd, ale nigdy nie pogodziła się z tym. Krzysztof Wielicki, który był kierownikiem tamtej wyprawy, zaproponował Maćkowi wyjazd, bo brakowało mu takiej osoby jak Maciek. Wielicki nie zawsze miał najlepsze relacje z tak zwanymi młodymi, nie do końca rozumiał ich świat. Nie będę pokazywał palcami, ale Krzysiek opowiadał mi taką historię, która miała miejsce na jednej z wypraw: siedzi nas czterech przy stole w bazie, kucharz przynosi jedzenie, są cztery kotlety i jeden z młodych bierze dwa… Maciek miał być pomostem dla Wielickiego. Krzysiek znał jego koncyliacyjną naturę, wiedział, że Maciek jest introwertykiem, ale Maciek był takim złożonym człowiekiem. Miał poczucie humoru i z tą swoją wesołością mógł być ogromnym wsparciem. Nawet można powiedzieć, że Maciek był takim wesołkiem. Jest taki znany obraz, Staszek Berbeka go zresztą wykorzystał w dokumencie o Maćku, filmie "Dreamland". Jest w nim scena, jak Maciek siedzi z taką katarynką i zawodzi po pakistańsku z uśmiechem na twarzy. Bo Maciek cieszył się takimi rzeczami, a w środku skrywał to, co bardzo poważne - opowiada Jerzy Porębski. - Ale Krzysiek Wielicki wiedział przede wszystkim, że nie ma tak dobrego drugiego zawodnika, który wciąż ma otwarty rachunek z Broad Peakiem – dodaje.

- I chcę podkreślić, że tak jak góry nie zabiły i nie zabiją Krzyśka (Wielickiego – przyp. red), tak bardzo mnie zdziwiło, że zabiły Maćka, bo góry nie mogły już go niczym zaskoczyć, a jednak wydarzyła się tragedia. Nie wiemy, co tam się stało, czy to był błąd techniczny czy źle umocowana lina, po której wjechał do szczeliny jak uważa Jacek Berbeka (brat Maćka Berbeki, który po kilku miesiącach od śmierci brata, wyruszył na Broad Peak w poszukiwaniu jego ciała – przyp. red.). Trudno powiedzieć, ale jak się weźmie pod uwagę, w jakim stanie Maciek Berbeka zszedł z Broad Peku zimą 1988 roku, jak słaniał się wtedy na nogach, to w 2012 był odważny, że 25 lat później jeszcze raz tam się wybrał - mówi Porębski.

"

Jerzy Porębski Nie będę pokazywał palcami, ale Krzysiek opowiadał mi taką historię, która miała miejsce na jednej z wypraw: siedzi nas czterech przy stole w bazie, kucharz przynosi jedzenie, są cztery kotlety i jeden z młodych bierze dwa… Maciek miał być pomostem dla Wielickiego

Sukces okupiony tragedią

5 marca 2013 roku na szczycie Broad Peaku stanęli nestor polskiego himalaizmu 58-letni Maciej Berbeka (KW Zakopane), 27-letni Tomasz Kowalski (KW Warszawa), 29-letni wówczas Adam Bielecki (KW Kraków) i 33-letni Artur Małek (KW Katowice). 6 marca podczas zejścia ze szczytu zaginęli Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski. 

Raport Krzysztofa Wielickiego, kierownika wyprawy:

"

Jerzy Porębski Nie czuję się odpowiednią osobą do wydawania opinii na temat tego, co się wydarzyło na Broad Peaku, ale porównywałem sobie dwie wcześniejsze, podobne wyprawy w góry wysokie. Pierwsza z nich którą podam jako przykład, to też wyprawa na Broad Peak, pierwsza na ten szczyt, która odbyła się latem 1957 roku (...) Opcja druga, to przykład z 1988 roku z Mount Everestu 

Czterej Polacy we wtorek, między godz. 17 a 18, zdobyli kolejno szczyt Broad Peak. Stanęli na nim: 58-letni Maciej Berbeka (KW Zakopane), 27-letni Tomasz Kowalski (KW Warszawa), 29-letni Adam Bielecki (KW Kraków) i 33-letni Artur Małek (KW Katowice). Po czym bez zwłoki rozpoczęli zejście w dół.

Polakom zależało na tym, by zejść jak najniżej przed zapadnięciem ciemności. Jako ostatni schodził Tomasz Kowalski. Przed nim szedł Maciej Berbeka [obaj obecnie uznani są za zaginionych]. Choć każdy z uczestników posiadał radiotelefon, to łączność była utrzymywana jedynie z Kowalskim i Arturem Małkiem (u Adama przestroiła się częstotliwość, Maciej nie używał radia z niewiadomych względów).
Tempo schodzenia Kowalskiego i idącego przed nim Berbeki zaraz po zdobyciu szczytu od pierwszych minut zejścia było dramatycznie wolne. W ciągu 7-8 godzin pokonali odcinek, którego przemierzenie standardowo zajmuje godzinę.

Około godz. 21 we wtorek Bielecki osiągnął obóz IV (7400 m n.p.m.), o godz. 2 nad ranem w środę do obozu dotarł Małek.

Kowalski zgłosił kierownikowi przebywającemu w bazie, Krzysztofowi Wielickiemu, trudności z oddychaniem i ogólne osłabienie. W czasie schodzenia z przedwierzchołka Rocky Summit zaliczył mały upadek, w efekcie którego wypiął mu się rak. Podczas ostatniej łączności, o godz. 6.30 rano w środę, Kowalski meldował trudności z zapięciem tego raka. Mówił też, że widzi Berbekę.

Tuż przed świtem widać było z bazy na wysokości 4950 m światełko latarki na siodełku przełęczy. Rano jeden z pracowników bazy twierdził, że widział postać pod przełęczą w okolicy szczelin (uznano, że to Berbeka). Od godz. 6.30 czasu lokalnego nie było już żadnego kontaktu z zaginionymi.
O świcie w środę z obozu II (6200 m) wyszedł do góry oczekujący tam w odwodzie Karim Hayyat i ok. godz. 13 dotarł do szczelin (ok. 7700 m). Nie napotkał on żadnych śladów, widział wszystkie szczegóły drogi aż do przełęczy i wycofał się do obozu IV. Dwójkę himalaistów uznano od tego momentu oficjalnie za zaginioną.

Małek i Hayyat zostali na noc w obozie IV. Ich zadaniem było wypatrywanie zaginionych himalaistów. W środę ok. godz. 17 opuścili obóz. W tym czasie do bazy (4900 m) dotarli Bielecki, Shaheen i Amin.

Potem powstał także raport Polskiego Związku Alpinizmu, który przygotowała specjalnie powołana komisja.

Czytaj także:

 

- Nie wiem, po co powstał raport Polskiego Związku Alpinizmu. Ale jeżeli już powstał, to ludzie, którzy obecnie organizują wyprawy zimowe w góry wysokie, powinni z niego korzystać, a tak się nie stało – uważa Porębski, który wraz z Dariuszem Kortko dokładnie, krok po kroku, opisuje wydarzenia na Broad Peaku.

Mimo faktu, że autorzy zrobili fakultet z wyprawy na Broad Peak, nie będąc ekspertem, Jerzy Porębski nie chce się wszystkimi swoimi myślami podzielić. W książce szczegółowo opisują relacje, zapisy rozmów, reakcje przyjaciół – każdy może wyrobić sobie własną opinię. Czy Bielecki i Małek mieli prawo rozdzielić się z Berbeką i Kowalskim, czy Berbeka i Kowalski w ogóle powinni atakować szczyt?

- Ja nie czuję się odpowiednią osobą do wydawania opinii na temat tego, co się wydarzyło na Broad Peaku, ale porównywałem sobie dwie wcześniejsze, podobne wyprawy w góry wysokie. Pierwsza z nich którą podam jako przykład, to też wyprawa na Broad Peak, pierwsza na ten szczyt, która odbyła się latem 1957 roku. Tam też były dwie dwójki, wszyscy wspinacze pochodzili z Austrii - Hermann Buhl i Kurt Diemberger stanowili jedną dwójkę i Marcus Schmuck oraz Fritz Wintersteller byli drugą parą. Pierwsi na szczyt weszli Schmuck z Winterstellerem, a drugi wchodził Kurt z Buhlem, który już w tamtym czasie legendą. Buhl miał jednak wtedy jakieś problemy z odmrożeniami, których nabawił się na Nanga Parbat. Podczas ataku szczytowego przysiadł gdzieś przed Rocky Summit, zdjął but i masował nogę. Powiedział, że dalej nie idzie. Kurt poszedł sam, wszedł na Rocky, przeszedł potem przez przełęcz na wierzchołek główny i po zdobyciu szczytu, wracając spotkał Buhla, który się pozbierał i kontynuował wspinaczkę. Kurt nie zszedł jednak, zawrócił z Buhlem i jeszcze raz wszedł z nim na Rocky Summit, potem na przełęcz i wreszcie na główny szczyt. A potem razem zeszli do obozu trzeciego. Tak wygląda ten mój pierwszy przykład, podobny do tego z udziałem Bieleckiego, Berbeki, Kowalskiego i Małka.

- A opcja druga, to przykład z 1988 roku z Mount Everestu, a dokładnie wspinaczka na jego południowo-zachodnią ścianę, powtórzenie tak zwanej drogi Boningtona przez wspinaczy Słowackich, wśród których był Peter Bozik, znany z polskiego wejścia tak zwaną Magik Line na K2 (czwórkę chłopaków ze Słowacji połączyła lina i jedno marzenie. Dokonać w Himalajach niemożliwego. Przejść najtrudniejszą drogę na Evereście w stylu alpejskim. Dusan Becík, Peter Bozík, Jaroslav Jasko i Jozef Just byli najlepszymi słowackimi wspinaczami lat osiemdziesiątych – przyp. red). Słowacy w spinali się razem, w stylu alpejskim, doszli do trudności na około 8300 m n.p.m. na tak zwany Rock Band, gdzie zaczyna się całe wspinanie – opowiada Porębski. - I tam grupa się rozdzieliła. Jeden ze Słowaków wszedł na wierzchołek Everestu, a reszta trawersem przeszła w normalną drogę na szczyt i chciała schodzić. Ale Ivan Fiala, który był kierownikiem wyprawy, absolutnie kazał się swojej ekipie połączyć, tak, aby wszyscy czterej schodzili razem, tak miało być bezpieczniej. Niestety zginęli wszyscy. Fiala, który zmarł w 2018 roku, do końca życia miał wyrzuty sumienia, że ta tragedia była jego winą. Zresztą miał też po tym dramacie problemy z prokuraturą i był pociągnięty do odpowiedzialności z powodu swoich decyzji. Sam uważał, że gdyby nie to, że kazał swojej ekipie trzymać się razem, to ktoś z tej czwórki by mógł się uratować – podkreśla Porębski.

- I teraz mając te dwie opcje czy wiemy jak ocenić wydarzenia z udziałem Polaków – Wielickiego, Berbeki, Kowalskiego, Małka i Bieleckiego? Dalej nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie powinny zapaść decyzje na Broad Peaku w 2013 roku. Nie jestem, nie byłem i nie będę sędzią, który rozstrzyga górskie sytuacje, ale dla mnie to jest nie do rozstrzygnięcia, bo wszystko się mogło tam wydarzyć.

Prof. Jacek Hołówka, filozof i etyk, w jednym z wywiadów powiedział: zadaniem sportu powinno być doskonalenie duszy i ciała, a w himalaizmie nie ma ani jednego, ani drugiego. "To walka o pieniądze, które zależą od oceny mediów, więc na ich potrzeby wspinacze mają rozmaite legendy o wspaniałym etosie, partnerstwie, braterstwie liny i tym wszystkim, co wyprawiają w górach. A tak naprawdę himalaizm stał się karykaturą poważnych osiągnięć" – uważa profesor.

"Wspinanie to jest nieprzemijająca ucieczka od świata, ich życie zastępcze. Nie dodatkowe i pozwalające odreagować, kompensować trudną codzienność, ale życie zamiast, zupełnie osobne. Powrót himalaisty do domu, do żony, rodziny jest wymuszonym zanurzeniem w fikcję i fałszywą codzienność. Prawdziwe życie ma tylko tam. W górach. To bardzo zaburzony świat, bo wspinacze czują się tam jak na wojnie. Jest dowódca, rozdawanie zadań, ustalanie strategii, szykowanie sprzętu... Główne wydarzenie nazywane jest atakiem, jego porzucenie – odwrotem, sukces jest zwycięstwem, a brak sukcesu – klęską. Jednak nie jest to prawdziwie militarny porządek, bo rozkazy dowódcy można bezkarnie lekceważyć, szerzą się indywidualizm i improwizacja" – stwierdził kilka lat temu Hołówka. A Jerzy Porębski co myśli o tym braterstwie?

- Wspinanie to ogromna pasja i sposób na mierzenie się z samym sobą. Jeżeli chodzi o etykę, to ja jestem zwolennikiem tego starego, zakopiańskiego wzorca, czyli w górach jesteśmy kumplami. Kiedyś kwartalnik "Tatry" poprosił mnie o napisanie artykułu dotyczącego etyki. I ja stwierdziwszy, że nie ma właściwie co się rozwodzić i czego rozpatrywać, w kilku zdaniach napisałem, że przecież jako ludzie, wiemy, jak się trzeba zachowywać i to nie tylko w górach. Bo chłopcy w Powstaniu Warszawskim też wiedzieli jak się zachować, a faceci jak idą na kilka głębszych w barze, to też wiedzą jak się zachować i, że jak nogi robią się już słabe, to trzeba się raczej poodprowadzać. Dlatego model zakopiański, ta górska przyjaźń jest mi bliska. I uważam, że rację ma Reinhold Messner, który mówi, że himalaizm to nie jest sport, tylko potrzeba sprawdzania siebie i pasja.

Miłośnicy gór, a tych w Polsce przecież nie brakuje – tak jak tłumnie chodzimy nie tylko po tatrzańskich szlakach, tak jesteśmy rynkiem, gdzie książka górska znajduje najwięcej odbiorców i to w skali świata - opowieścią o Berbece powinni być zachwyceni, ale mogą już szykować się na kolejne opowieści o świecie, który fascynuje, który jest tajemniczy i często niezrozumiały.

- Mam pomysły na kolejne książki, nie wiem, w jakiej się one ukażą, ale będę pisał o GOPR (Górskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe – przyp. red.) O Tatrzańskim Pogotowiu TOPR zrobiłem już kilkanaście filmów, więc postanowiłem pójść w bok, bo oni na jednej działce, po sąsiedzku mają centralę, i napiszę o ratownikach, którzy działają od Bieszczad aż po Karkonosze. Wraz z Wojtkiem Fuskiem napiszemy też książkę o Januszu Kurczabie, bardzo nas kręci ta myśl, a dzieje się tak dlatego, że Kurczab był mocno osadzony w tym górskim społeczeństwie, a ponieważ był gejem i nie było mu łatwo w czasach PRL-u i później też, więc chcemy to opisać, dać background społeczno-polityczny tamtych czasów. Kurczab był powszechnie znany i akceptowany w środowisku. Teraz okazuje się, że ja sam mam jednak pewien problem z opowiadaniem o nim, bo na jakimś spotkaniu zapytany o plany powiedziałem o tym Kurczabie i się zawahałem, czy mam powiedzieć o tej jego prywatnej sytuacji. Zawsze pojawia się pytanie, czy mówić, żeby nie wyszło, że to będzie temat przewodni, a ja chcę podkreślić, że to będzie tylko tło – podkreśla Porębski.

Powiązany Artykuł

Everest 1989 1200 F.jpg
Mount Everest 1989. Tragedia jakiej nie było i heroiczna walka Artura Hajzera o życie Andrzeja Marciniaka

- Kolejnym tematem z tłem będzie tragedia na Lho La, czyli 1989 rok WIĘCEJ O TEJ WYPRAWIE TUTAJ Przyjaźniłem się z Andrzejem Marciniakiem (jedyny, który ocalał po zejściu lawin na przełęczy Lho La podczas wyprawy na Mount Everest w 1989 roku – przyp. red.) i kiedyś go poprosiłem, żeby nagrał mi wspomnienia z tamtych wydarzeń. Wyposażyłem go w dyktafon i pilnowałem, żeby nagrywał. Mam ze dwie godziny materiału. Ostatnio odezwała się też do mnie żona Mirosława Gardzielewskiego (jeden z pięciu wspinaczy, którzy zginęli w lawinie na Lho La – przyp. red.), która powiedziała, że ma bardzo dużo wycinków prasowych i innych materiałów dotyczących tła politycznego. Bo w tej książce chcę pokazać tę polską sytuację polityczną, kiedy się zmieniały składy ministerstw, było apogeum ówczesnej transformacji, kiedy nikt się wypadkiem na Lho La nie zajmował. A z drugiej strony opisać, co się działo w Chinach, na Placu Tiananmen, bo tamta sytuacja blokowała akcję ratunkową i możliwość przekroczenia granicy nepalsko-chińskiej.

W książce o Macieju Berbece pojawia się "sprawa taterników", temat współpracy wspinaczy z SB, o którym od lat się mówi, ale który nigdy nie został szerzej opisany.

– W Warszawie nawet mieszka jeden z uczestników tamtych wydarzeń, nawet z nim rozmawiałem w kontekście książki o Kurczabie, ale to tak niejednoznaczna historia, że na razie trudno ją opisać. Prawdą jest, że takie osoby jak Michał Jagiełlo, czy Ryszard Szafirski zostały oczyszczone, ale opisanie tej sprawy jest póki co bardzo trudne.

Rozmawiała Aneta Hołówek, PolskieRadio24.pl

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej