Po zawodach w Planicy reprezentanci Polski w ostrych słowach skrytykowali PZN. Biało-Czerwonym nie podobała się decyzja o zakończeniu współpracy z trenerem Michalem Doleżalem i sposób komunikacji związku z zawodnikami. Najwięcej kontrowersji wywołały słowa Kamila Stocha, który zasugerował, że związek wywierał na zawodników presję związaną z funduszami, które są przeznaczane na kadrę skoczków.
- Dano nam do zrozumienia, że sponsorzy chcą się wycofać. Że mogą się wycofać, jeśli nie zostaną podjęte pewne zmiany - oświadczył trzykrotny mistrz olimpijski.
W rozmowie z Eurosportem Adam Małysz przyznał, że nie wie, na jakiej podstawie Stoch wysnuł takie wnioski. - Nigdy nie było mowy o cięciach. Nie wiem, skąd Kamil to wytrzasnął. Wiceprezes Gumny, który był wtedy ze mną, zadzwonił potem do mnie i sam był zdziwiony. Zresztą rozmawiałem na ten temat z Piotrkiem Żyłą i zapytałem go, gdzie coś takiego usłyszał, bo na pewno nie od nas. Nie był w stanie odpowiedzieć - przyznał "Orzeł z Wisły".
Sfrustrowany działaniami PZN Stoch zasugerował, że może opłacić własną grupę szkoleniową, z którą będzie przygotowywał się do zawodów. - Skoro tak, to dlaczego mamy dawać mu trenera? Kamilowi już parę lat temu proponowaliśmy, że może stworzyć własny team, ale on nie chciał. Gdyby teraz przyszedł, przedstawił argumenty, myślę, że związek pochyliłby się nad tym - zastanawia się Małysz.
Dyrektor sportowy PZN zapowiada jednak, że związek nie będzie szczędził wydatków na kadrę skoczków. - Doskonale wiemy, że skoki narciarskie to wiodąca dyscyplina w PZN i na szkolenie nie może zabraknąć pieniędzy. Kwitując całe zamieszanie, powiem tylko, że obecnie skoczkowie mają naprawdę wszystko. Może aż za dużo - puentuje Małysz.
Czytaj także:
bg