Ekstraklasa: w Białymstoku będzie jak w Anglii? Prezes Jagiellonii: wyprowadzamy klub z zakrętu

2022-07-12, 09:20

Ekstraklasa: w Białymstoku będzie jak w Anglii? Prezes Jagiellonii: wyprowadzamy klub z zakrętu
Wojciech Pertkiewicz podjął się zadania naprawienia finansów Jagiellonii . Foto: PAP/Artur Reszko

Wojciech Pertkiewicz od lutego jest prezesem Jagiellonii Białystok. Wcześniej, przez siedem lat, pełnił taką samą funkcję w Arce Gdynia. - Praca działacza piłkarskiego to nie jest palenie cygar i oglądanie meczów - zapewnił w długiej rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl, w której opowiedział między innymi o kłopotach białostockiego klubu i pomysłach na poprawę sytuacji "Dumy Podlasia". 

Wojciech Pertkiewicz w styczniu został ogłoszony prezesem Jagiellonii, choć funkcję oficjalnie objął 1 lutego. Wcześniej przez lata pracował w Arce Gdynia, będąc prezesem nadmorskiego klubu w czasach, gdy ten sięgał po krajowy puchar i superpuchar. 

W Białymstoku, podobnie jak przed dziesięcioma laty w Gdyni, Wojciech Pertkiewicz natrafił na trudności finansowe. Jak sobie z nimi radzi? Czy klub z Podlasia jest wypłacalny? Co zrobić, aby na stadion przyciągnąć kibiców i dlaczego Jagiellonia mogła nie otrzymać licencji na występy w Ekstraklasie?

O tym wszystkim, a także o odejściu trenera Piotra Nowaka i zatrudnieniu Macieja Stolarczyka, celach na przyszły sezon oraz wspomnieniach siedmioletniej prezesury w Arce Wojciech Pertkiewicz opowiedział portalowi PolskieRadio24.pl. 

Jak to się stało, że gdynianin, człowiek jednoznacznie kojarzony z Arką, został prezesem Jagiellonii?

Przez dwa lata nie byłem prezesem Arki. Pewnego dnia zostałem zaproszony na rozmowę z Wojciechem Strzałkowskim, przewodniczącym Rady Nadzorczej Jagiellonii. Spotkaliśmy się 2-3 razy. Jagiellonia była w takim momencie, gdy Cezary Kulesza, czyli wieloletni prezes i ikona tego klubu, został prezesem PZPN. W klubie panowały różne zawirowania. Przypuszczam też, że Czarek i parę innych osób rekomendowało Wojtkowi Strzałkowskiemu taką rozmowę. Porozmawialiśmy i w ciągu dwóch miesięcy zdecydowaliśmy, że razem spróbujemy wyprowadzić klub z zakrętu.

Miał Pan świadomość, jak wygląda sytuacja Jagiellonii?

Już w trakcie rozmów z przewodniczącym Strzałkowskim, przeprowadziłem audyt i wiedziałem, że wspomniany zakręt nie dotyczy tylko spraw sportowych. Finansowych także.

Został Pan ogłoszony prezesem już w styczniu, ale pracę rozpoczął w lutym. Musiał Pan też zrezygnować z zasiadania w Radzie Nadzorczej Arki.

Nie tylko z tego. Musiałem też pozbyć się procenta udziałów, jaki posiadałem w Arce Gdynia.

Jest Pan kojarzony z wieloletnią prezesurą w Arce. Pańska poprzedniczka w Jagiellonii Agnieszka Syczewska odnalazła się w zarządzie Lechii Gdańsk. Wygląda na to, że rynek działaczy sportowych w Polsce zaczyna przypominać rynek piłkarzy.

Jest taka tendencja na rynku i nie dotyczy tylko mnie oraz Agnieszki. Był też Bartosz Sarnowski, który najpierw prezesował Lechii, a potem Górnikowi Zabrze. Inny przykład to Paweł Żelem – z Lechii przez Śląsk Wrocław i Piast Gliwice ponownie znalazł się w Gdańsku. Mateusz Dróźdż był w Zagłębiu Lubin, potem w Górniku Polkowice, wreszcie w Widzewie. Takich osób było więcej i myślę, że to naturalny kierunek na rynku pracy, jakim jest piłka nożna. Członek zarządu w klubie sportowym to operacyjne stanowisko i wymaga ono, lub przynajmniej jest wskazane, branżowego doświadczenia. Po rozstaniu z Arką miałem kilka propozycji, co oczywiście było miłe, ale początkowo chciałem odpocząć od sportu i popatrzeć na piłkę z perspektywy kibica.

Trzeba było się zrestartować?

Praca działacza to naprawdę duży stres. Niektórym może się wydawać, że życie prezesa klubu to palenie cygar i oglądanie meczów, ale niestety, wygląda to zupełnie inaczej.

Stresu chyba nie brakowało w Gdyni? Kibicom Arki może się Pan kojarzyć z powrotem do ekstraklasy, Pucharem czy Superpucharem Polski. Ale gdy w 2012 roku z funkcji szefa marketingu Arki przechodził Pan na fotel prezesa, różowo nie było…

Gdy przejmowałem klub, on nadawał się do zamknięcia. Komornik siedział na koncie, zobowiązania przewyższały roczne przychody, więc było niewesoło. Znalazło się jednak parę życzliwych osób w radzie nadzorczej, wśród sponsorów i we władzach miasta, które uwierzyły w nasz projekt ratunkowy. Chcieliśmy w kilka lat pospłacać długi, utrzymując jednak też akceptowalny poziom sportowy. To naczynia połączone.

To prawda, że mieliście wtedy około 100 wierzycieli?

Plus minus, właśnie tylu.

Klub udało się uratować. Arka w 2016 roku awansowała do ekstraklasy, rok później wygrała Puchar Polski. Ale Pan w 2019 roku przestał być jej prezesem. Nie dogadywał się Pan z ówczesnym właścicielem Dominikiem Midakiem?

Myślę, że w którymś momencie rozjechały nam się wizje zarządzania. Zaczynałem w klubie z bardzo dużym zadłużeniem, a udało się stworzyć klub, który jako jeden z nielicznych w raportach pokazywał zysk. Nie chcę się pomylić po latach, ale w bilansie mieliśmy chyba trzy miliony na plusie. Dlatego byłem zwolennikiem bezpiecznego zarządzania, bo noga mogła się powinąć i na czarną godzinę lepiej mieć coś odłożone w skarpecie. Wygrała jednak polityka ryzyka i pójścia po pełną pulę, choć tak naprawdę nikt jej nie zdefiniował. Skończyło się tak, że Arka, już beze mnie, poszła po pełną pulę i… klub znów notował stratę około 5-6 milionów. Do tego Arka spadła z ekstraklasy.

W Białymstoku też ma Pan się z kim kłócić. Rada nadzorcza liczy trzynaście osób, akcjonariat jest rozdrobniony. Sporo osób do przekonywania przy podejmowaniu decyzji…

Mamy jednoosobowy zarząd, więc nie ma rozproszonych decyzji, bo decyzja finalnie jest podejmowana przeze mnie. Współpraca z radą nadzorczą i udziałowcami bardzo dobrze się układa i wspólnie udało się już ugasić kilka pożarów. To ludzie zaangażowani w Jagiellonię, którym zależy na klubie. Na początku współpracy przedstawiłem wyniki mojego audytu i pokazałem punkty zagrożenia, których w tamtym momencie nie do końca byli świadomi. Widzieli pozycję sportową, miejsce w tabeli, styl gry, itp., ale musiałem uderzyć w gong oznaczający niebezpieczeństwo, jeśli chodzi o kwestie finansowe. Od tego momentu widzę duże zaangażowanie w kwestiach budżetowych i za to wsparcie dziękuję. Reorganizacja to niestety nie jest pstryknięcie palcami, tylko długotrwały proces. Do tego każda reorganizacja budzi frustracje, kłopoty, a czasem bunt. Każda zmiana wymaga jakichś ofiar. My jednak staramy się przeprowadzać zmiany w miarę bezboleśnie i ratować przy tym budżet.

Taką „ofiarą” zmian był szef działu skautingu Gerard Juszczak. Za Pana prezesury zmienił się pion sportowy w klubie. Wcześniej nie było dyrektora sportowego, teraz jest Łukasz Masłowski. Jak rozumiem, odpowiada za wszystkie obszary, więc również skauting?

Tak. Uważam, że pion sportowy był za bardzo rozproszony i nie dotyczy to tylko skautingu. Pion sportowy to nie tylko pierwsza drużyna. Ona jest naszą wizytówką, ale to tylko szczyt piramidy. Najbardziej eksponowany, a na niższych piętrach jest przeprowadzana solidna praca. Dziesiątki trenerów, setki zawodników, Szkoła Mistrzostwa Sportowego, internat itd. Jest co „ogarniać”. Po zmianach będzie to bodaj 11 drużyn  w ramach Jagiellonii i cztery akademie partnerskie w Białymstoku.  Tym, wraz z szefem akademii, ma zarządzać dyrektor sportowy. Akademia to projekt wieloletni, ale efekty już powoli widać. Jagiellonia jest w czołówce, jeśli chodzi o dostarczanie reprezentantów do różnych kategorii wiekowych. W pierwszej drużynie też nie brakuje talentów: Miłosz Matysik, Oliwier Wojciechowski, teraz przebija się Kuba Lewicki. Coraz więcej chłopaków puka do drużyny.

Skoro jesteśmy przy młodych zawodnikach… Nie udało się zatrzymać utalentowanego napastnika Jakuba Lutostańskiego, który został piłkarzem Śląska Wrocław.

Mamy przyjętą pewną politykę, jeśli chodzi o kontrakty piłkarzy. Pieniądze leżą na boisku. Uważam, że zaproponowaliśmy dobrą kwotę bazową, nawet lepszą niż u niektórych innych zawodników. Pozostałe pieniądze to tzw. kontrakt progresywny, którego wysokość jest zależna od minut na boisku, punktów, bramek, itd. To była godna oferta, jednak gdy słyszę, że młodego zawodnika bardziej interesuje już teraz wysoka kwota gwarantowana, a jeszcze nic w seniorskiej piłce nie pokazał, to myślę, że nie jest nam po drodze.

Akademia Jagiellonii to zdecydowanie największy projekt szkoleniowy na Podlasiu. Ośrodek przy ulicy Elewatorskiej wygląda efektownie, ale niedawno ogłosiliście Państwo, że najmłodsze roczniki: żaki i skrzaty, przejdą pod opiekę innych szkółek.

To taki outsourcing szkolenia. Dotyczy łącznie pięciu roczników.

To jest kierunek dla klubów takich jak Jagiellonia? Lokalnych szkółek powstaje coraz więcej i, jak widać, mogą być partnerami dla dużych marek.

Mogą i są. To zresztą nie był nasz autorski pomysł, kilka innych klubów tak już działa. Z kilku względów – pierwszy to logistyczny. Nasz ośrodek jest zlokalizowany niemal przy trasie wylotowej z Białegostoku. Nastolatek na trening przyjedzie sam, młodsze dzieci trzeba dowozić. Akademie partnerskie zachowują swoją tożsamość, ale wspólnie budujemy też przywiązanie do Jagiellonii i dzieci w akademiach też będą grały z „jotką” na koszulkach. Poza tym, pamiętajmy, że piłka sześcio-czy siedmiolatków to przede wszystkim zabawa i to ma być zabawa, która zaraża sportem, kulturą fizyczną. Najlepsi z nich trafią potem do naszej akademii w wieku 10, 11, 12 czy nawet 13 lat. Model akademii partnerskich pozwala też na stałą obserwację nie tylko 20 chłopców w roczniku, ale ponad setki.

A co ze skautingiem w województwie podlaskim? Prawie dla każdego młodego chłopaka trenującego na poziomie żaków czy trampkarzy, gra w Jagiellonii to marzenie.

Nadal będą do nas trafiać. Mamy chyba 50 chłopaków w internacie, nie tylko zresztą z Podlasia. To pokazuje, że patrzymy na zewnątrz. Mamy świadomość, że po Podlasiu grasują też skauci innych klubów. Ale my działamy tak samo w innych województwach. Dzisiaj o zdolnych graczy rywalizuje się w całej Polsce, nie tylko na „swoim” rynku.

Jakie atuty macie w tej rywalizacji?

Dla rodziców, obok piłki, ważna jest też nauka. My zapewniamy Szkołę Mistrzostwa Sportowego. Jesteśmy do tego zobowiązani i dla nas edukacja też jest ważna. Mamy wspomniany internat z całodobową opieką, wyżywieniem, transportem na trening, itp. Żeby rywalizować o młodych zawodników, musimy przedstawić plan i zapewnić warunki, którym zaufają rodzice młodych piłkarzy.

Piłka młodzieżowa jest ważna, ale kibiców najbardziej interesuje pierwsza drużyna. Niedawno poinformował Pan, że podpisaliście nową umowę ze spółką Stadion na użytkowanie obiektu w Białymstoku. Naprawdę licencja na grę w Ekstraklasie była zagrożona?

Naprawdę. Jesteśmy zobowiązani licencyjnie, by przedstawić umowę z obiektem, na którym będziemy rozgrywać mecze. Do poprzedniego poniedziałku nie mieliśmy jej podpisanej. Miałem nadzieję, że znajdziemy lepsze rozwiązanie, ale też wiedziałem, że jesteśmy postawieni pod ścianą. Jesteśmy zobligowani do grania na obiekcie w Białymstoku, skądinąd ładnym i funkcjonalnym. Uważam jednak, że ta umowa jest niekorzystna dla klubu, ale… jedziemy dalej.

Coś ze spornych kwestii udało się zmienić?

Niestety nie. Nic. Zobaczymy jak to wyjdzie operacyjnie przy organizacji meczów i w ogóle współpracy. Papier nie przyjął zmian, ale liczę, że słowa o dobrej woli i chęci wsparcia od nowego sezonu staną się ciałem.

Nadal klub nie będzie zarabiał na wynajmowaniu lóż?

Tych spornych punktów było i jest więcej. Pozostały zresztą niekorzystne. Miło, że dostaliśmy jakieś dodatkowe pomieszczenie magazynowe, ale to nie była kluczowa kwestia. Wzrastają opłaty. OK, ja rozumiem, że ceny rosną i o to nie mam pretensji. Nigdy też nie podważałem tego, że mamy płacić za stadion. Mam jednak problem z tym, że mamy ograniczoną możliwość czerpania przychodów z dnia meczowego. To najbardziej boli i to się nie zmieniło. Umowa jest jednak podpisana, więc nie ma co w tym grzebać.

Wyjaśnijmy więc: dzisiaj dla Jagiellonii przychody z dnia meczowego oznaczają tylko to, co sprzedacie pod kasami biletowymi?

Dokładnie tak.

Jak układa się współpraca klubu z innymi podmiotami? Mówię nie tylko o magistracie, ale też samorządzie województwa czy lokalnych firmach. Jaki klub chce Pan budować -  oparty na współpracy z dużymi sponsorami czy też dużym gronem lokalnych partnerów?

W czwartek planujemy prezentację nowej koszulki i przedstawimy partnerów, którzy na niej się znajdą. Piramida sponsorska może mieć dużą podstawę, czyli sporo małych firm, ale też trzeba im zapewnić pewne świadczenia. I tak samo musi być na górze piramidy, gdzie będziemy mieli duże marki, które oczekują więcej świadczeń i większej ekspozycji. Nie zamykam się na żaden wariant. Dołączyło kilku nowych partnerów, z dotychczasowymi w zdecydowanej większości przedłużyliśmy współpracę na równych, a nawet lepszych warunkach.

Samorząd pomaga klubowi?

Logo Białegostoku było i będzie na koszulkach Jagiellonii. Będziemy dumnie reprezentować miasto. Finansowe wsparcie jest, niestety, mniejsze niż kilka lat wcześniej, ale w wielu innych, drobniejszych sprawach możemy liczyć na życzliwość i szybką reakcję choćby ze strony wiceprezydenta Rafała Rudnickiego. Współpraca z urzędem marszałkowskim i samym marszałkiem Arturem Kosickim jest bardzo dobra. Chcemy promować nasz region. Tak jak mówiliśmy, Jagiellonia jest diamentem Podlasia i najlepszym ambasadorem całego województwa. Chcemy wspólnie pokazywać i promować piękne tereny, choćby przygraniczne, które znowu są otwarte. Mamy misję społeczną. Klub sportowy to chyba jedyna firma, w której klienci, czyli kibice, czują się właścicielami. I o to chodzi. Będąc rodziną, łatwiej przechodzić przez ewentualne kłopoty.

Z przekonania o byciu diamentem Podlasia, wzięła się chyba próba bicia rekordu sprzedanych karnetów. Były zniżki i promocja, zasłużeni piłkarze zachęcali kibiców do zakupu. Przebijecie próg 4014 sprzedanych karnetów?

Uczciwie mówiąc, ta poprzeczka nie wisi wysoko.

W sytuacji, gdy Widzew Łódź chwali się sprzedażą ponad 15 tysięcy karnetów, taki wynik faktycznie nie imponuje. W czasach sukcesów nie udało się sprzedać więcej wejściówek, a Pan liczy na to po jednym z najsłabszych sezonów Jagi od lat. Uda się?

Frekwencję na stadionach przede wszystkim budują wyniki i ranga przeciwnika, ale to nie wszystko. Ważne jest zbudowanie całej otoczki, by wyjście na mecz było wyjściem towarzyskim. Niech kibice, zamiast przychodzić na pięć minut przed pierwszym gwizdkiem, przyjdą z godzinę wcześniej. Trzeba zagwarantować różnorodne atrakcje, możliwość spędzenia wspólnie czasu przed meczem, catering, muzykę itp. Do tej pory tego nie było, ale spróbujemy stopniowo dodawać coś do organizacji. Tu będzie niezbędne wsparcie ze strony operatora stadionu.

Czyli wracamy do tematu umowy na wynajem Stadionu Miejskiego…

Jesteśmy tam gościem, ale powtórzę, że liczę na zaangażowanie i wsparcie ze strony operatora stadionu.

Z tego co słyszę, wzoruje się Pan na rozwiązaniach z wielkich lig amerykańskich. Stadion w Białymstoku ma wyglądać jak obiekty podczas meczów NFL, NBA albo NHL?

Nie tylko do USA nawiązuję. Ale trochę o to chodzi – niech coś się dzieje w przerwie meczu, niech kibice przychodzą znacznie przed jego rozpoczęciem. Niech obok gra muzyka, niech dzieci, które nie zawsze obchodzi mecz, mają swoje miejsce do zabawy, itd.

Ambitny plan, ale w ostatniej rundzie, wyłączając mecz z odwiecznym rywalem Legią Warszawa, frekwencja przy ulicy Słonecznej nie zachwycała…

Wrócę jeszcze do bicia rekordu karnetów. Inicjatywa wyszła od środowisk kibicowskich. To fani do nas przyszli i zaproponowali wspólną akcję i zadeklarowali zaangażowanie. Ten projekt ma nas zjednoczyć wokół Jagiellonii niezależnie od wszystkiego. "Jotka" ma łączyć ludzi i pokazać, ze posiadanie karnetu staje się czymś prestiżowym. Nasz dział marketingu działa prężnie, rekordu jeszcze nie ma, ale do pierwszego meczu sporo czasu. Zresztą, jeśli w pierwszych meczach ogramy Piasta i Widzew, to na pewno ten rekord pobijemy. Chciałbym, żeby chęć posiadania karnetu była w kibicach niezależnie od wyników sportowych. Tym bardziej, że ceny są naprawdę atrakcyjne.

Mówi Pan, że na stadion nie będzie przyciągał sam wynik…

Chciałbym, żeby tak było! Ale w tej chwili niekoniecznie tak jest.

Wiosną frekwencja była raczej kiepska – po pięć, sześć tysięcy ludzi na 22-tysięcznym obiekcie wrażenia nie robi. Wiadomo, że kibice przychodzą oglądać wyróżniających się piłkarzy. W Jagiellonii zatrzymaliście Jesusa Imaza i Marca Guala. Hiszpanie wreszcie będą mogli dłużej pograć razem. Przyciągną ludzi na stadion?

Jeśli Jesus i Marc będą w formie, wyniki będą dobre. Chciałbym, żeby kibice przychodzili nie na konkretnego piłkarza, a na Jagiellonię, choć gwiazdy zespołu też są ważne i same w sobie potrafią przyciągnąć widzów. Mecz ma być dodatkiem do wyjścia z rodziną czy przyjaciółmi. Marzy mi się, by w Białymstoku było jak w Anglii. Powiedzmy, że jeśli tam mecz zaczyna się o godzinie 17, kibice wychodzą z domu już o 13. Po drodze pub, spotkanie ze znajomymi, zjedzenie czegoś… Właściwie cały dzień poświęcony futbolowi i potem widzimy w telewizji wypełniony stadion. U nas tego nie ma, ale nie mamy też tak bardzo piłki nożnej we krwi, jej obecności w przestrzeni publicznej jak w Anglii. Fenomenem społecznym jest w tej materii Widzew.

Choć u nich tak wielkie zainteresowanie przyszło po spadku z ekstraklasy, a potem z pierwszej ligi…

Tak, bo co naturalne,  najłatwiej się jednoczyć w momencie dużego kryzysu. W Wiśle Kraków było tak samo, gdy klub stanął nad przepaścią kilka lat temu. Wiślacy zjednoczyli środowisko, udało się sprzedać wiele karnetów, a nawet udziały klubu wśród kibiców. My jesteśmy „tylko” na zakręcie. Staramy się z niego wyjść i mam nadzieję, że kryzys będzie zażegnany. Pewnie jakieś kłopoty jeszcze się pojawią. Ale to nie jest coś, na co chcę się skarżyć w mediach, tylko starać się rozwiązywać problemy za zamkniętymi drzwiami.

W kwietniu pojawiły się niepokojące informacje o poślizgach w wypłatach. Wtedy Pan uspokajał…

One nadal są, a drużyna o tym wie. Poślizgi nie są jednak duże. Nie jest tak, że 15-ego każdy ma pełne wynagrodzenie na koncie, ale opóźnienia nie dochodzą do miesiąca.

Kilka miesięcy temu przyznawał Pan, że klub ma pewne zadłużenie. Wdrażacie plan oszczędnościowy?

Samymi cięciami nie uratujemy firmy. Trzeba patrzeć na stronę kosztową i ją racjonalizować, ale trzeba też zadbać o przychody. Niektóre wydatki były na takim poziomie, na który dzisiaj nas nie stać. Mamy trochę zobowiązań do zapłacenia, ale też mamy trochę należności do odebrania. Mamy przez to zachwianą płynność. Nie jest idealnie, ale do dramatu jeszcze daleko.

Nowy sezon zaczniecie z nowym trenerem.

Myślę, że Maciej Stolarczyk zapewni inną filozofię funkcjonowania, nie tylko na boisku, ale przede wszystkim poza nim.

Poprzedniego trenera Piotra Nowaka nie Pan zatrudnił, ale wiedział Pan o tym, że to on przejmie drużynę. Dlaczego tak szybko jego praca w Białymstoku dobiegła końca?

Nie tylko wyniki sportowe są powodem decyzji o tym, czy chce się z kimś współpracować dalej, czy nie. Można być mistrzem i odejść, a można też spaść z ligi i pozostać na stanowisku. To zależy od oceny wielu czynników, nie tylko miejsca w tabeli i tak też było w przypadku trenera Nowaka.

Widzę, że nie chce Pan komentować niedawnych słów Michała Nalepy (Nalepa w wywiadzie dla TVP Sport zarzucił Nowakowi m.in. wizyty w kasynie - przyp. red.…) 

Nie chcę, bo Michał opowiedział o swoich spostrzeżeniach, których świadkiem nie byłem.

Chyba jednak nie spodziewaliście się po pracy Piotra Nowaka tak przeciętnej gry, słabych wyników i drżenia o utrzymanie do przedostatniej kolejki?

Znowu wracamy do patrzenia tylko w tabelę, a na ocenie pracy trenera ważą też inne czynniki. Nie chodzi tylko o kontuzje, których nie brakowało nam wiosną, ale też o łut szczęścia. Można grać źle i wygrywać, a można odwrotnie… Może zdarzyć się sytuacja, gdzie widzimy, że wszystko jest zaplanowane i robione tak, jak trzeba, a mimo to przegrywamy nawet kilka meczów z rzędu… Wtedy można mówić, że z trenerem coś nie tak, ale gdy przeanalizujemy głębiej, okazuje się, że wszystko zostało zrobione zgodnie ze sztuką, zaplanowane, ale… nie wyszło. Z drugiej strony – czasem widać, że drużyna „jedzie na farmazonie”, ale szczęśliwie wygrywa.

Kilka razy Jagiellonia traciła punkty i prowadzenie w końcówce. Gdyby to nie uciekło, pozycja byłaby lepsza.

Z drugiej strony, dwa kluczowe zwycięstwa ze Śląskiem i Zagłębiem, odnieśliśmy w doliczonym czasie gry.

Trener Maciej Stolarczyk prowadził ostatnio młodzieżówkę. Niezbyt mu wyszło z tą drużyną…

Czy nie wyszło? Nie awansował do mistrzostw Europy, a baraże uciekły po dobrym meczu z Niemcami.

… Więc przychodzi tu, zapewne chcąc coś udowodnić. Jakie cele Pan stawia przed trenerem i drużyną? Jak rozumiem, będzie Pan obserwował pracę, a niekoniecznie skupiał się na wynikach?

Oczywiście na końcu wynik jest najważniejszy i broni trenera lub nie, ale wprowadzenie pewnego etosu pracy, innej charakterystyki treningów, współpracy z zawodnikami i sztabem jest bardzo ważne. Życie nauczyło mnie, że drużyna, będąc zjednoczona, może liczyć na zdobycie może nawet ośmiu punktów więcej w przekroju sezonu. Siła jedności drużyny jest większa niż suma jednostek. Rolą trenera jest, by zapanować nad drużyną i sprawić, by była razem. Wiadomo, że gdy w szatni mamy 30 chłopów, to testosteron buzuje i może się tam wiele zdarzyć. Jeśli jednak trener umie to okiełznać i pokazać, ze jesteśmy jedną drużyną, jednym klubem, to jest łatwiej w szatni i na boisku.

Czym Pana ujął trener Stolarczyk?

Choćby sposobem funkcjonowania. To stonowany, wyważony facet, ale z doświadczeniem, jeśli chodzi o zarządzanie grupą. Poza tym - umiejętność planowania, współpracy ze sztabem, korzystania z wiedzy pozostałych osób, merytoryka szkoleniowa, taktyczna i umiejętność przekazywania wiedzy. Poza tym trzeba mieć szacunek grupy i samemu szanować innych ludzi. Myślę, że trener Maciej Stolarczyk spełnia powyższe warunki.

Wróćmy na chwilę do transferów i budowy drużyny na zbliżający się sezon. Po podpisaniu Imaza i Guala, zabrakło pieniędzy na przedłużenie współpracy z Diego Cariocą?

Podjęliśmy decyzję, że zostaje z nami Juan Camara. W tym momencie nie było potrzeby powrotu do współpracy z Diego, choćby też z tego powodu, że liczymy na rozwój Bartka Wdowika.

Niektórzy już zapomnieli, że Camara jest w Jagiellonii.

Właśnie dlatego wrócił! Dobrze wyglądał na zgrupowaniu w Opalenicy, ale niestety doznał kontuzji. Na szczęście, powinien szybko wrócić do treningów.

Kilka miesięcy temu, w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” opowiadał Pan, że macie na kontraktach 90 zawodników, łącznie z juniorami…

Chyba nawet ponad 90.

Udało się trochę zmniejszyć tę liczbę?

Tak, ale nie da się tego zrobić w jeden sezon i jedno okienko transferowe. Mieliśmy także ponad 30 wypożyczonych piłkarzy z klubu. Uznaliśmy, że zmiana polityki kontraktowej jest niezbędna, jednak musimy działać sukcesywnie, bez rewolucji. Musimy szanować dokumenty, które zostały podpisane.

Kibice mogą się spodziewać jeszcze jakichś wzmocnień?

Na dziś kadra jest zamknięta, ale okienko transferowe dopiero się otworzyło. Mamy jeszcze niemal dwa miesiące, by reagować na wypadki. Trafiły nam się kontuzje, więc nie wykluczam, że ktoś jeszcze do drużyny dołączy.

Miłosz Matysik zostanie? Ma oferty?

Jest sporo zapytań, ale konkretnej oferty jeszcze nie było. Miłosz niedługo wraca na boisko i kto wie, czy coś się jeszcze nie wydarzy tego lata.

Z jakiego wyniku drużyny w sezonie 2022/2023 będzie Pan zadowolony? Powtórka z wiosny chyba nie wchodzi w grę?

Miejsce w tabeli nas rozczarowało. Mam nadzieję, że nie będziemy drżeć o byt, a patrzeć z nadzieją w górę tabeli. Interesuje mnie górna połówka.

To cel minimum? Jeszcze niedawno Jagiellonia niemal co roku grała w europejskich pucharach…

Miejsca pucharowe to też górna połówka tabeli.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Paweł Majewski 

Czytaj także:

/empe 

Polecane

Wróć do strony głównej