Szkockie referendum z incydentami. Pogróżki i pobicia
Brytyjskie media zwracają uwagę na przebieg głosowania. Były przypadki zastraszania, mobbingu i przemocy ze strony nacjonalistów.
2014-09-19, 07:22
Rękoczynów na szczęście było niewiele - policja aresztowała jedną kobietę, która próbowała fizycznie wybić innej z głowy głosowanie na "nie" i mężczyznę, który też chciał pobić zwolennika unii. Pięścią w twarz został uderzony niewidomy wyborca - sympatyk zjednoczenia.
Nacjonaliści byli dobrze widoczni na ulicach. Organizowali budzące respekt marsze "Braveheartów", wypisywali hasła na murach, także lokali wyborczych. Część z nich miała charakter pogróżek np.: "Rozstrzelamy głosujących Nie".
W końcówce kampanii wyszło na jaw, że ministrowie nacjonalistycznego rządu szkockiego zastraszali biznesmenów, aby w ogóle nie zabierali głosu w sprawie referendum. A sam premier Alex Salmond straszył rektor najstarszego szkockiego Uniwesytetu St Andrews, profesor Louise Richardson.
Bojówki nacjonalistów regularnie zakrzykiwały działaczy kampanii "Razem Lepiej" na spotkaniach z wyborcami, wylewano im farbę na samochody, a jednego obrzucono jajkami. Nacjonaliści zniszczyli też bardzo wiele plakatów i bilbordów przeciwnego obozu. Jeden z publicystów "Timesa" napisał w dniu głosowania: "Referendum zrodziło nowe podziały i nienawiści w Szkocji, które zastąpią stare nienawiści wyznaniowe".
IAR,fc
REKLAMA
REKLAMA