Polska w strefie euro? Kotecki: w najbliższych latach nie ma szans
Polska może spełnić ekonomiczne kryteria wejścia do strefy euro, ale nie ma szans, by w najbliższych latach udało się spełnić drugi warunek naszego członkostwa - zmianę konstytucji - uważa główny ekonomista Ministerstwa Finansów Ludwik Kotecki.
2015-03-24, 09:39
W wywiadzie dla PAP Kotecki, który w latach 2009-12 był pełnomocnikiem  rządu ds. wprowadzenia euro, przekonuje również, że nie powinniśmy  przyjmować wspólnej waluty, zanim nie zakończy się przebudowa strefy.  
PAP: Jak Pan w takim razie widzi naszą perspektywę wejścia do strefy euro?
L.K.:  Trzeba zacząć od tego, że strefa euro nie skończyła się jeszcze  reformować. Nie jestem też przekonany, czy kryzys tam się skończył, jak  niektórzy twierdzą.
Zostawmy jednak na chwilę kwestie ekonomiczne  i spójrzmy na instytucjonalne. Kryzys roku 2008 zaskoczył strefę euro,  więc od lat 2010-11 zaczęto dyskutować, jak ją zreformować pod względem  instytucjonalnym. Tak by możliwe było unikanie kryzysów, a jeżeli  nastąpią, by sobie z nimi radzić. Zreformowano więc pakt stabilności i  wzrostu, wprowadzono procedurę nierównowag gospodarczych oraz wymyślono  projekt unii bankowej. Wszystkiego tego nie było przed kryzysem. Nad  częścią z tych przekształceń instytucjonalnych nie skończono jeszcze  prac. Nie ma jeszcze choćby ostatecznej unii bankowej. W czerwcu ma być  kolejny raport tzw. czterech (szef Rady Europejskiej Donald Tusk, szef  EBC Mario Draghi, szef KE Jean-Claude Juncker, szef eurogrupy Jeroen  Dijsselbloem). Rozumiem, że określą oni kolejne etapy przebudowywania  strefy euro. Powstaje jednak w związku z tym pytanie, czy w takiej  sytuacji powinniśmy do takiej unii w budowie w tej chwili wchodzić. Nie  znamy bowiem ostatecznego kształtu strefy euro po przebudowie. Nie  wiadomo, czy ten przysłowiowy dom będzie miał szczelny dach i okna. Nie  mówiąc o jakimkolwiek doświadczeniu, że w tym domu da się bezpiecznie  mieszkać. 
PAP: Co złego mogłoby nam się zdarzyć? Przecież kolejne kraje przyjmują wspólną walutę.
L.K.:  Dziś wejście do strefy euro jest dużo kosztowniejsze w krótkim okresie  niż było np. w 2012 roku. Należy wejść do ESM (fundusz ratunkowy strefy  euro - przyp. red.) i zapłacić składkę. Po drugie wchodząc do strefy euro,  trzeba zrezygnować z autonomicznej polityki kursowej i pieniężnej, ale  także z autonomicznej polityki finansowej w sensie nadzoru nad  instytucjami finansowymi. Bo trzeba nadzór oddać instytucjom  europejskim, które dopiero zaczynają się uczyć tego nadzoru. Choć o  wejściu do strefy euro nie można myśleć krótkookresowo, bo jest to droga  w jedną stronę. 
Przede wszystkim jednak musimy spełnić  kryteria, w tym prawne - tzw. kryterium konwergencji prawnej. W tym celu  konieczna jest zmiana konstytucji i ustawy o NBP. A w dzisiejszym  Sejmie raczej nie udałoby się tego zrobić.
PAP: W następnym zapewne też nie.
L.K.:  Więc sami państwo odpowiedzieli sobie na pytanie o termin. Nie da się  bez zmiany konstytucji wejść do strefy euro. I to jest główna przeszkoda  po stronie Polski. Bo kryteria ekonomiczne możemy spełnić.
PAP: Abstrahując od kryterium politycznego, kiedy Pana zdaniem powinniśmy przystąpić do strefy euro?
L.K.:  Wydaje mi się, że powinniśmy tam kiedyś wejść. Żadnego terminu nie  można jednak podać, bo jeśli kryteria, o których mówiłem, mamy brać pod  uwagę, to niewiadomą pozostaje, kiedy strefa wyjdzie z kryzysu. Poza tym  jest jeszcze jedna rzecz, bardzo trudna. Otóż, żeby strefa euro dobrze  działała, wręcz żeby przetrwała, potrzebna jest tam jakaś forma unii  politycznej.
Kolejna kwestia to kryteria ekonomiczne wejścia do  strefy euro. Powinny zostać zmienione, ponieważ one są dziś kompletnie  oderwane od rzeczywistości. Były ustalane w latach 90., a po drodze  świat się tak zmienił, że dzisiaj kryterium stopy procentowej,  inflacyjne, ale także fiskalne, czyli te dotyczące deficytu i długu nie  mają zastosowania. Dzisiaj średni dług krajów europejskich to 90 proc.  PKB, a w strefie euro jeszcze więcej. Jeśli Polska chciałaby wejść do  strefy euro, powinna spełniać kryterium 60-proc.długu, co akurat jest  łatwe, choć dziś większość krajów strefy euro go nie spełnia. Największy  sens ma kryterium dotyczące deficytu. Jest jakaś racjonalność w tym, by  deficyt był do 3 proc. PKB, szczególnie w kontekście zmian  demograficznych. Inflacja w większości krajów jest na poziomie zero,  stopy procentowe bardzo niskie - jak w takim środowisku uzasadniać  ekonomicznie kryteria inflacyjne i stopy procentowej? I do tego  kryterium kursu walutowego, czyli uwięzienie złotego w nieszczęsnym ERM  II na dwa lata - brzmi jak wyrok, poddanie złotego presji spekulacyjnej.
Rozmawiali Sonia Sobczyk i Piotr Śmiłowicz
PAP, awi