Marcin Beme, założyciel Audioteki, redefiniuje pojęcie książki
Jak sam o sobie mówi: Przedsiębiorcą chciałem zostać odkąd pamiętam, nawet wtedy kiedy jeszcze nie wiedziałem, że tak to się nazywa.... Sukces udało mu się osiągnąć w trzecim podejściu.
2015-04-12, 18:00
Posłuchaj
Jego firma przebojem wdarła się na polski rynek, a teraz podbija świat. Gościem audycji Ludzie gospodarki był założyciel Audioteki, Marcin Beme.
Trudne początki
Zanim powstała Audioteka, były dwa inne biznesy. Nie przyniosły one gigantycznych pieniędzy, ale bardzo wiele nauczyły. Zaczęło się od pomysłu, by stworzyć fundusz venture capital, który inwestuje w nowe przedsięwzięcia.
- Wydawało mi się, że dostanę 100 mln dolarów i będę zarządzał oraz inwestował. To się nie wydarzyło. To było bardzo twarde lądowanie. Fundusz nie powstał, ale w planach pozostało kilka spółek, w tym spółka mojego przyjaciela. Model biznesowy był prosty - budowaliśmy hardware i software do łączności bezprzewodowej. Potem była produkcja telewizyjna. Szybko staliśmy się chłopcami z kamerkami, którzy chcą coś wyprodukowywać. Ale okazało się, że takich jak my jest bardzo dużo i nie było miejsca na budowanie wielkiej wartości firmy.
I choć z produkcją nie wyszło, to zdobyte doświadczenie i wiedza okazały się bezcenne. Marcin Beme zrozumiał wtedy na czym polega różnica miedzy produkcją a dystrybucją. To przydało się przy tworzeniu Audioteki, która kontroluje oba te elementy.
Nie czytają, to może zaczną słuchać
Trzecim podejściem do biznesu była Audioteka, czyli miejsce w sieci oferujące audiobooki. Zadanie szalone, szczególnie w kraju w którym właściwie się nie czyta.
- Gdzieś w DNA firmy mamy to, że potrafimy przekonać ludzi do audiobooków i dzięki temu udało nam się osiągnąć sukces. Jestem z pokolenia Steve'a Jobsa. Wszystkie aplikacje, które dziś funkcjonują w świecie, zawdzięczamy niemu. Audioteka to odpowiedź na fenomenem czasów, które obecnie mamy. To nie my wymyśliliśmy audibooki, ale dzięki temu, co stworzył Jobs, udało nam się zmienić sposób w jaki jest to obierane, wejść do kieszeni, czy na deski rozdzielcze samochodów. To co próbujemy robić, to zmieniać nawyki i redefiniować pojęcie książki.
Jak pokazują badania, uczestnictwo Polaków w szeroko rozumianej kulturze pozostawia wiele do życzenia. Swoje potrzeby w tej materii zaspakajamy głównie biorąc udział w darmowych festynach i koncertach oraz oglądając telewizję.
- Zdajemy sobie sprawę, że nie wygramy z telewizją czy YouTube'em, ale wiemy, że są luki, gdzie nie ma możliwości korzystania z tych mediów, np. w samochodzie, podczas zakupów, sprzątając czy biegając, bo ciężko to robić z ekranem przed twarzą. Dzisiaj mamy takie czasy, że ciągle wymagamy dodatkowych bodźców. I tu widzimy naszą szansę. A jeżeli ludzie muszą już czegoś słuchać, to chciałbym, żeby słuchali czegoś wartościowego. Mam nadzieję, że nie skończymy tam, gdzie jest teraz telewizja.
Błążej Prośniewski
REKLAMA