Referendum 6 września: prowizorka, za którą nikt nie odpowiada

Źle przygotowane referenda i budżety obywatelskie zniechęcają do nich obywateli i ośmieszają słuszną ideę – uważa Grażyna Kopińska z Fundacji Batorego.

2015-08-19, 16:59

Referendum 6 września: prowizorka, za którą nikt nie odpowiada
Referendum to prowizorka?. Foto: Public Domain/Wikimedia

Jak w Fundacji Batorego patrzycie na to, co się dzieje wokół referendum, które ma się odbyć 6 września?

Grażyna Kopińska, ekspert programu „Odpowiedzialne państwo” w Fundacji im. S. Batorego: – Mimo że do referendum zostały dwa tygodnie, to akcja informacyjna właściwie się nie odbywa. Od kilku dni dostrzegamy co prawda w telewizji publicznej audycje, w których rozmawia się o pytaniach referendalnych, ale tak naprawdę coś się ruszyło chyba dopiero od niedzieli, czyli bardzo późno.

Długo w tej sprawie nic się nie działo, a teraz mamy ring, na którym ludzie reprezentujący przeciwstawne stanowiska przedstawiają swoje opinie. Referendum, które z założenia powinno być świętem demokracji obywatelskiej, zostało zawładnięte przez polityków. Może to zaszkodzić idei ich organizowania.

Nie dość, że zainteresowanie wśród obywateli jest niskie, czas niesprzyjający, bo to jednak wakacje, to na dodatek nie mamy obiektywnych opracowań i danych.

Staramy się w fundacji jakoś temu przeciwdziałać, przygotowaliśmy już dwie publikacje w których przedstawiamy argumenty za i przeciw.

Zależy nam na tym, żeby bez względu na to, jaką obywatel podejmie decyzję, podjął ja na podstawie wiedzy. Jako organizacja pozarządowa mamy ograniczone możliwości, a czujemy, że o referendum merytorycznie mówi się za mało.

Dlaczego tak się dzieje, ktoś za organizację referendum przecież odpowiada?

– Główny problem polega na tym, że o ile w ustawie dotyczącej referendów lokalnych jest zapis, który mówi o tym, że organ, który organizuje referendum, ma obowiązek przedstawić mieszkańcom wszelkie informacje – czego ono dotyczy, o czym będzie rozstrzygało oraz przedstawić intencje organizatora, o tyle w ustawie o obywatelskim referendum jest tylko zapis, że organizuje je Państwowa Komisja Wyborcza.

Chodzi tu jednak o organizację od strony technicznej, przygotowania głosowania i kart do głosowania. Nikt nie jest zobowiązany do tego, aby poinformować obywateli, o czym będą decydować, co to dla nich oznacza, jakie będą skutki, jakie są na ten temat badania, opracowania i ekspertyzy.

Czy trzeba się obawiać, że 6 września może dojść do skompromitowania idei referendum?

– Jeśli się okaże, że frekwencja była niska, bo większość obywateli uznała, że albo ich to nie interesuje, albo mają za małą wiedzę, żeby pójść zagłosować, to z pewnością nie będzie to sprzyjać popularyzacji idei demokracji bezpośredniej.

Można by jednak powiedzieć, że referendum to prosta sprawa, są dość konkretne pytania, a obywatele mają odpowiedzieć, czego oczekują i tyle.

– To jednak znacznie więcej. Zainteresowałam się kiedyś, jak wyglądało przygotowanie do referendów w sprawie procedur wybierania parlamentu w Nowej Zelandii i w Kanadzie.

Były to procesy, które trwały kilka lat. W Nowej Zelandii wybrano komisję ekspertów, nie polityków, którzy przeprowadzili analizy, obliczenia, opublikowali je i dopiero po długiej dyskusji publicznej doszło do referendum. Do tego jeszcze rozłożono je na dwie tury.

W Kanadzie podobny problem rozstrzygano w ten sposób, że wybrano grupę obywateli, która otrzymała wszystkie niezbędne informacje i dane, potem ta grupa publicznie dyskutowała i wydała swój werdykt, z którym zapoznano wszystkich mieszkańców prowincji. Dopiero później odbyło się referendum.

Referendum powinni przygotowywać bezstronni eksperci. Ludzie nie mogą kształtować swoich poglądów wyłącznie na podstawie przekazów z partii czy organizacji zainteresowanych jednym rodzajem rozwiązania.

Jednocześnie z referendum krajowym 6 września referendum lokalne przeprowadzi Wrocław, pytając m.in. o to, czy w mieście potrzebne jest metro. Czy o takie referenda nam chodzi, jeśli chcemy mieć społeczeństwo obywatelskie i zaangażowane?

– Trudno mi ocenić, bo nie wiem, jak to referendum we Wrocławiu jest przygotowywane, ale obowiązuje tu ta sama zasada, o której mówiliśmy wcześniej – musi być powszechnie dostępna neutralna i ekspercka informacja na temat problemów, o których mają rozstrzygać mieszkańcy.

Jeśli ona jest, to możemy mówić o lepszych przygotowaniu, ale jeśli wychodzi się z założenia, że to obywatele świetnie wiedzą, czy chcą mieć metro, to też nie jest dobre rozwiązanie.

Bo obywatele co prawa wiedzą, czy chcieliby jeździć metrem, ale już nie wiedzą, a przynajmniej nie wszyscy, ile to kosztuje, skąd pójdą na to pieniądze, czy będzie się to wiązało ze zmianami w budżecie i zaniechaniem innych działań. A takie informacje są niezbędna do podjęcia mądrej decyzji.

Czyli mamy tu taką samą zasadę jak w przypadku budżetów obywatelskich, które wymagają rzetelnego przygotowania, a nie – jak to często bywa – jedynie wystawienia urn do głosowania i policzenia głosów?

– Oczywiście. Jesteśmy zwolennikami idei budżetów obywatelskich, ale przecież widzimy nieraz źle przygotowane procesy wyłaniania projektów obywatelskich, gdzie urzędnicy mają zbyt silną pozycję i mogą eliminować niektóre propozycje, gdzie nie ma wiarygodnej informacji finansowej i potem dochodzi do sytuacji, że wybierane są projekty, których nie można zrealizować.

Takie działania wymagają przygotowania i dostarczenia obiektywnej wiedzy.

Dotąd lokalnie udawały się nam głównie referenda odwoławcze. Jest szansa, że to się zmieni?

– Jeśli będą dobre wzorce, to tak, ale powinniśmy właśnie zacząć od referendów lokalnych poprzedzonych spotkaniami, dyskusjami z ludźmi, którzy mają coś do powiedzenia na tematy poruszane w referendum.

Socjologowie zwracają uwagę, że rośnie zapotrzebowania na ten typ demokracji, że jest coraz więcej ludzi, którym nie wystarcza pójście do głosowania raz na cztery lata, że chcą mieć wpływa na to, co się dzieje w ich gminie.

Z naszego punktu widzenia pytanie obywateli o różne sprawy to bardzo dobre rozwiązanie, tyle że, tak jak mówiłam, źle przygotowane referendum czy budżet obywatelski mogą zadziałać odwrotnie – zniechęcić obywateli i ośmieszyć słuszną ideę.

 

 

Polecane

Wróć do strony głównej