Liga Mistrzów: Legia Warszawa upokorzona przez Borussię. Hasi chce "patrzeć realistycznie". Czyli jak?
Starcie Legii Warszawa z Borussią Dortmund nie było różnicą klasy, ale kilku klas. Momentami przypominało wręcz trening strzelecki gości, w którym mistrz Polski nie zamierzał przeszkadzać. Można było spodziewać się, że będzie źle. Ale nie aż tak źle.
2016-09-15, 12:05
Posłuchaj
Obrońca Borussii Łukasz Piszczek przyznał, że jego drużyna wykonała plan (IAR)
Dodaj do playlisty
Wynik 0:6 mógł przewijać się w przedmeczowych prognozach, jednak prawdopodobnie głównie na zasadzie złośliwości. To, że mistrz Polski był gotowy na porażkę, było rzeczą oczywistą, czymś, na co przecież wręcz należało się przygotować. Zresztą nie brakowało przecież wypowiedzi pracowników klubu, utrzymanych w tonie, w którym trudno było doszukać się optymizmu.
Powiązany Artykuł

Liga Mistrzów: Legia Warszawa - Borussia Dortmund. Bolesna lekcja dla mistrza Polski
Przegrać można zawsze, szczególnie, kiedy gra się z zespołem tej klasy co Borussia Dortmund. Problem leży w okolicznościach, w jakich Legia Warszawa tę porażkę poniosła.
Napięta sytuacja w szatni drużyny, kolejne porażki w Ekstraklasie, gra, od której momentami bolały zęby. Brak stylu, brak determinacji, kuriozalne błędy, dramatyczna niepewność. Wymieniać negatywne rzeczy z ostatnich tygodni można by długo, ale większość krytyki spływała na trenera Besnika Hasiego.
- To była katastrofa. Ale taka jest rzeczywistość gry na wysokim poziomie. Wiedzieliśmy, że bardzo ważne będzie pierwsze 20 minut. Mówiliśmy o tym przed meczem, ale po raz kolejny coś sobie mówimy, a potem co innego dzieje się na boisku. Szybko straciliśmy bramkę. Kolejne dwa gole rywale zdobyli w bardzo łatwy sposób. Nasi obrońcy nie stanęli na wysokości zadania - mówił po środowej porażce szkoleniowiec.
REKLAMA
Na środku defensywy po raz pierwszy zagrali ze sobą Jakub Czerwiński i Maciej Dąbrowski. Para piłkarzy, która jeszcze niedawno biegała po boiskach 1. ligi. Na lewej stronie defensywy pojawił się Guilherme, którego brak w ofensywie przez tygodnie frustrował kibiców Legii. Owszem, Brazylijczyk kilka razy występował na tej pozycji za czasów Henninga Berga, a Łukasz Broź czy Bartosz Bereszyński nie gwarantowali wcale wielkiej różnicy poziomu. Tyle tylko, że Hasi odebrał sobie jeden z nielicznych atutów ofensywnych.
Cała obrona Legii wyglądała jak zbieranina przypadkowych ludzi, którzy widzą się na oczy pierwszy raz w życiu i którym zabroniono się ze sobą komunikować na boisku. Jeśli przy pierwszej bramce do sytuacji strzeleckiej dochodzi jeden z najniższych na boisku Mario Goetze, a Borussia seryjnie stwarza sobie okazje przy stałych fragmentach gry, świadczy to o jednym - defensywa nie działa.
To formacja, w której kluczem jest zgranie, współpraca, asekuracja, przekazywanie sobie zawodników do krycia, przesuwanie się całą linią. Czołowi trenerzy świata budują zespoły właśnie od tyłu, nie jest to taktyczna nowinka, a jedna z piłkarskich prawd, którą w różnych wariantach i z różnych ust można usłyszeć od dekad.
REKLAMA
Obrońców można przygotować na konkretne sytuacje, na konkretnych rywali. Nie da się jednak zrobić tego w kilka dni czy tygodni. I, choć występ całej tej formacji był koszmarny, nie można było spodziewać się, że ze złożonej naprędce grupy nagle powstanie monolit, który zatrzyma ofensywną, szybką i zaawansowaną technicznie na kosmicznym poziomie Borussię.
W składzie dortmundczyków wystąpił Christian Pulisic, 17-letni reprezentant USA. Czy na boisku widać było jego brak ogrania? Ani trochę. Robił, co chciał, raz za razem zagrywał tak, że ręce składały się do oklasków. 22-letnie Guerreiro, który dotychczas występował we francuskim Lorient, także wyglądał imponująco. Nie trzeba nawet pisać o Aubameyangu czy Goetze, którzy należą do światowej czołówki. Przede wszystkim Borussia ma jednak to, czego brakuje mistrzowi Polski - zespół, w którym widać koncepcję budowy, wprowadzanie młodych, ale w pełni świadomych swoich celów piłkarzy.
Bogusław Leśnodorski przyznawał niedawno, że Legia obserwowała dwóch zawodników, którzy wybiegli wczoraj w wyjściowej jedenastce Borussii, Ousmane'a Dembele i Emre Mora, jednak nie miała większych szans na ich sprowadzenie. Mistrz Polski może ściągać zawodników, za którymi nie będą płakać zespoły bez znaczącej marki, czasem uda się sprowadzić kogoś pokroju Ondreja Dudy, którego stać na grę w solidnych europejskich klubach. Wzmocnienia na Ligę Mistrzów? Wskazywanie zawodników, którzy dołączyli do Legii i mogą takimi być, jest ryzykowne z prostego powodu - na to, by wejść do zespołu, który ma konkretne założenia taktyczne, potrzeba czasu. Zaciąg, którego dokonano w pośpiechu, na życzenie trenera, może jednak skończyć gorzej.
REKLAMA
Nie ma sensu znęcanie się nad pojedynczymi piłkarzami, wystawianie indywidualnych not i szukanie winnych wśród wykonawców. Oni dostali już wystarczającą karę na boisku, bo pewnie większość piłkarzy stołecznego zespołu od pewnego momentu (czyli prawdopodobnie 17. minuty spotkania) nie miałaby nic przeciwko, żeby ten mecz nigdy się nie odbył. I trudno im się dziwić.
Ten zespół nie powstawał w bólach, trudno mówić o tarciach, ścieraniu się charakterów, konfliktach wynikających z nastawienia, braku umiejętności. Powód jest prosty - ten zespół nie powstał. Besnik Hasi ma piłkarzy, nie ma jednak drużyny. Nie widać wspólnego celu, zrozumienia i podporządkowania się jakiejś wizji.
Do składu na środowy mecz wskoczył Waleri Kazaiszwili, który jest w klubie od kilkunastu dni. Można zastanawiać się, czy w ogóle zna swoich nowych klubowych kolegów. Takie ruchy są rozpaczliwe, przypominają liczenie na cud.
REKLAMA
Trudno oprzeć się wrażeniu, że piłkarze ze składu Legii, każdy z osobna, mogą grać znacznie lepiej. Drużyna na papierze nie wygląda tak fatalnie, by jej wyniki w ostatnim czasie (a właściwie od początku sezonu) oddawały potencjał wykonawców.
Od lat największym problemem kolejnych drużyn był brak tożsamości, brak stylu, czegoś, co byłoby zaplanowane i konsekwentnie realizowane. Trudno mówić o budowie, o projekcie. Ten zamknął się na tym, by wywalczyć awans do Ligi Mistrzów. Można mówić o tym, że legioniści muszą nabrać doświadczenia, przyjąć brutalną i bolesną lekcję, by czegoś się nauczyć.
Ale nie wiadomo, czego konkretnie nauczyli się skompromitowani piłkarze, trener, który sprawiał wrażenie, że w ogóle nie przygotował się do tego spotkania. Kibice, właściciele. To sytuacja, po której ukrywa się twarz w dłoniach i która będzie siedzieć w głowie na dłużej.
Źródło: TVP
REKLAMA
- Bez Michała Pazdana obrona zaprezentowała się bardzo źle. W porównaniu z graczami Borussii nie było różnicy w warunkach fizycznych, ale rywale byli górą przy stałych fragmentach gry. Kogo innego mogłem wystawić na lewej obronie? Czekamy na niedzielny mecz ligowy z Zagłębiem Lubin i to nie był czas, aby ryzykować. W drugiej połowie postawiliśmy sobie za cel nie stracić bramki, a może strzelić. Jednak nie udało się to, mimo że zespół Borussii nie wywierał już większej presji. Nie jest przyjemnie przegrać 0:6, ale to oddaje nasz poziom. Musimy patrzeć realistycznie - mówił Hasi.
W tym momencie widać, jakie są priorytety Albańczyka. Wygląda na to, że trener nie czuje się specjalnie winny, ale to było już widać przy poprzednich spotkaniach - nigdy przyczyną porażki nie była źle dobrana taktyka, złe decyzje personalne czy brak formy. Co znaczy w tym przypadku "patrzeć realistycznie"?
Być może to właśnie jest poziom polskich klubów. W końcu oprócz Legii żaden klub nie gra w europejskich pucharach i nie dzieje się to bez przyczyny - jednej, kilku, kilkunastu. Czy patrzenie na ten wynik i stwierdzenie, że trzeba "patrzeć realistycznie" jest jakimś usprawiedliwieniem dla tego, że na mecz wyszła drużyna bez jakiegokolwiek pomysłu, bez rzeczy absolutnie elementarnych. Nie można zrzucić wszystkiego na Hasiego, ale jego wkład w to, jak przebiegało starcie z wicemistrzem Niemiec, jest raczej nie do zbagatelizowania.
Borussia przyjechała do Warszawy jak po swoje i wygrała w sposób, który nie pozostawia wątpliwości. Można zaryzykować stwierdzenie, że gdyby musiała wygrać znacznie wyżej, byłaby w stanie to zrobić. Od strzelenia trzeciej bramki wiedziała już, że nie musi wrzucać wyższego biegu. Mimo tego mogła strzelić jeszcze więcej bramek, gdyby nie nieskuteczność i Arkadiusz Malarz. Kiedy w takim meczu nie można mieć większych pretensji do golkipera, wygląda to katastrofalnie.
REKLAMA
Zastanawialiśmy się przed meczem, jak bardzo widoczna będzie różnica w poziomie gry. Nie da się tu mówić o różnicy klasy, oglądaliśmy prawdziwą przepaść.
Miało być piłkarskie święto, wyszła piłkarska stypa. To bolesne - dla wszystkich fanów polskiej piłki, dla piłkarzy, kibiców, właścicieli klubu. Można mówić o tym, że trzeba wyciągnąć lekcję i otrząsnąć się po tym meczu. Zobaczymy, jak zespół potraktuje "priorytetowe" spotkanie w Ekstraklasie, w którym zagra z Zagłębiem Lubin.
Liga Mistrzów wróci już niedługo. Tyle tylko, że po tym, co oglądaliśmy, przygotowania do spotkania ze Sportingiem mogą przebiegać pod znakiem traumy. Nie mówiąc już o tym, co będzie czekać Legię przed przyjazdem Realu Madryt.
REKLAMA
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA