Premier League: kiedy powiedzieć "dość"? Arsenal to uzależnienie Wengera, bez niego zostanie z niczym
"Dzień Świstaka" - tak można określić ostatnią dekadę w wykonaniu Arsenalu. Sezon po sezonie powtarza się ten sam scenariusz. Ale Arsene Wenger nie chce zostawić "Kanonierów" - ten klub to jego życie.
2017-03-03, 10:00
- A co, jeśli nie ma jutra? Dzisiaj jeszcze go nie było - mówi bohater filmu "Dzień Świstaka", grany przez rewelacyjnego Billa Murraya. Phil Connors, zgorzkniały prezenter pogody, ma relacjonować święto, podczas którego Amerykanie i Kanadyjczycy próbują dowiedzieć się dzięki tytułowemu zwierzęciu, kiedy nadejdzie wiosna.
2 lutego w prowincjonalnym miasteczku w Pensylwanii Connors przeżywa najgorszy dzień swojego życia. Kiedy budzi się następnego ranka, okazuje się, że utknął w czasie i jest zmuszony do ciągłego przeżywania tych samych 24 godzin.
Po porażce z Bayernem, która jest właściwie równoznaczna z odpadnięciem z Ligi Mistrzów, "The Times" porównał ostatnie lata Arsenalu do tej kultowej komedii Harolda Ramisa. Sześć kolejnych lat "Kanonierzy" żegnają się z prestiżowymi rozgrywkami na etapie 1/8 finału.
Podobieństw jest jednak więcej, a kibice rzeczywiście mogą mieć wrażenie, że rok po roku rozgrywają ten sam, rozczarowujący sezon.
REKLAMA
Uzależnienie
Transparenty "Wenger Out" na The Emirates to nic nowego, podobnie jak wściekłe komentarze fanów, którzy po bolesnych porażkach uderzają w menedżera, domagając się jego odejścia. Czy moment, w którym skończy się pewien rozdział w historii Arsenalu, nadchodzi wielkimi krokami?
- To całe moje życie i mówiąc szczerze, boję się tego dnia. Wiem, że im dłużej czekam, tym trudniejsza będzie dla mnie decyzja i tym trudniej będzie zerwać z tym nałogiem. Kiedy graliśmy z Manchesterem United, sir Alex Ferguson zaprosił mnie na drinka po meczu. Zapytałem go, czy nie tęskni za tym wszystkim. "Ani trochę", taka była odpowiedź. Nie mogłem tego zrozumieć. Kiedy całe życie czekasz na kolejny mecz i próbujesz go wygrać, potem musi pojawić się pustka. Ferguson miał dość, ale wciąż chodzi na każdy mecz. Oprócz tego ma jeszcze konie. Ja ich nie mam - mówił Arsene Wenger kilka lat temu, kiedy rozmowa zeszła na temat emerytury.
Francuz nie jest osobą wylewną i to nic nowego, że skupia się przede wszystkim na piłce. Ale właśnie ona jest uzależnieniem, czymś nadrzędnym, nadającym sens. A piłka sprowadza się do Arsenalu, bo przecież myśląc o "Kanonierach", ich menedżer pojawia się przed oczami niemal automatycznie.
REKLAMA
Ponad dwie dekady w jednym klubie to osiągnięcie, którego nie sposób nie uszanować, zwłaszcza w obecnych czasach, kiedy kluby potrafią zmieniać trenerów jak rękawiczki. Francuz razem z sir Alexem Fergusonem są żywymi legendami Premier League, na zawsze wpisali się do historii.
Bardzo możliwe, że ich rekordy okażą się nie do pobicia - obecne tendencje nie sprzyjają temu, by zespoły były budowane przez jednego człowieka przez lata. Rozczarowania szybko skutkują dymisjami, brakuje zaufania, wsparcia i nastawienia na długofalową współpracę.
Wystarczy wspomnieć, że od 2012 żaden z trenerów, którzy wygrywali Premier League, nie pracuje już w swoim klubie. Mancini, Ferguson, Pellegrini, Mourinho, a ostatnio Ranieri - oprócz legendy "Czerwonych Diabłów" każdy z nich zdążył już rozstać się z klubem. Najczęściej w niezbyt miłych okolicznościach.
REKLAMA
Romantyzm w piłce? W tym momencie to tylko niewielka część gry, w której dominują pieniądze, nastawienie na sukces bez względu na cenę. Zdarzają się świetne historie, wspaniałe momenty, w których schodzi to na dalszy plan, ale kiedy wchodzimy na najwyższy poziom, ucieczki nie ma. Każdy klub chce sukcesów, zapełniania klubowej galerii trofeów. Wielkie kluby potrzebują tego jak tlenu.
Fergusona i Wengera dzieliło wiele rzeczy, także to, że ten Szkot wiedział, kiedy spasować. Były chwile, w których wieszczono jego powrót na trenerską ławkę, szczególnie w obliczu tego, że Manchester United rozsypał się jak domek z kart i żaden z kolejnych menedżerów nie potrafił go poukładać tak, by choć w pewnym stopniu przypominał te "Czerwone Diabły", których bali się wszyscy rywale.
Czas płynie, Wenger trwa
Wenger trwa na stanowisku, ale pytanie, czy postępuje słusznie, jest aktualne jak nigdy dotąd. Od momentu, w którym Arsenal ostatni raz wygrał Premier League, działy się rzeczy przełomowe i zmieniające nie tylko świat piłki nożnej.
REKLAMA
Poznaliśmy kilkudziesięciu noblistów, naukowcy dokonali kilku przełomów w medycynie, do przodu znacznie poszła technologia, której używamy na co dzień. Powstały i zdobyły olbrzymią popularność YouTube, Facebook i Twitter, kibice mogą być bliżej piłkarzy niż kiedykolwiek.
Pep Guardiola zdążył zakończyć karierę piłkarza, zająć się trenerką, wygrać w tym czasie 14 trofeów z Barceloną, zaliczyć roczną przerwę od pracy, spędzić trzy sezony w Bayernie Monachium, przejąć Manchester City i wyprzedzić w tabeli Arsenal.
Ryan Giggs zdobył pięć tytułów mistrza Anglii, cztery Tarcze Wspólnoty, dwa Puchar Anglii, trzy Puchary Ligi, Ligę Mistrzów i Klubowe Mistrzostwo Świata, zawiesił buty na kołku i na chwilę usiadł na trenerskiej ławce swojego byłego klubu.
Rodziły się nowe gwiazdy, a stare zawieszały buty na kołku. Zobaczyliśmy trzy mundiale, siedem razy odbyły się igrzyska olimpijskie. Trenerzy zmieniali się we wszystkich angielskich klubach z pięciu czołowych lig.
REKLAMA
Swansea dała radę przebyć drogę od czwartego poziomu rozgrywek aż do angielskiej elity i wywalczyć Puchar Ligi. To wszystko tylko pokazuje, jak wiele wody upłynęło w Tamizie od momentu, w którym Arsenal był najlepszą drużyną w Anglii, a Wenger razem z Patrickiem Vieirą podnosili do góry najważniejsze trofeum w Premier League.
Co zostało z rewolucji?
Nie jest trudno znaleźć fanów Arsenalu, którzy są na świecie krócej niż czas, który Wenger spędził w Premier League. Wychowali się na meczach swojego klubu, nie oglądając na trenerskiej ławce nikogo innego. Niełatwo wyobrazić sobie zmianę na tym stanowisku, zwłaszcza taką, w której to klub decyduje się na to, by nie przedłużyć z Wengerem kontraktu albo zdecydować się na jego rozwiązanie.
Jeśli Wenger postanowi odejść, klubowe władze prawdopodobnie będą mogły odetchnąć z ulgą. Pozbywanie się człowieka, który jest ikoną Arsenalu, to nic przyjemnego. Można mówić, że budują właściciele, pieniądze i kibice. W tym przypadku mówimy jednak o kimś, kto przebudował klub od piwnicy aż po strych.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
Blog - Krótka Piłka
Kiedy pojawił się w Londynie, czołowi piłkarze Arsenalu obniżali loty. Mieli markę, mieli renomę, ale nie rokowali, wątpliwe było, że będą chcieli jeszcze coś z siebie wykrzesać. Wenger nie miał opinii szkoleniowca ze ścisłego topu, i gdyby nie bał się podjąć kilku zdecydowanych decyzji, nigdy by się jej nie dorobił.
Ukształtował styl, zmienił treningi, wpływał na dietę piłkarzy i tryb życia. Krótko mówiąc, wprowadził nowe zasady, które można nazywać rewolucją, która zmieniła nie tylko Arsenal, ale też całą Premier League. A sukces szybko znajduje naśladowców.
Arsene Wenger Wierzę, że celem dla każdej rzeczy, którą robimy w życiu, jest robienie tego tak dobrze, by stało się sztuką
Skład został odmłodzony za sprawą zawodników, którzy byli kluczowi dla wygrywania - Thierry Henry, Robert Pires, Sol Campbell, Fredrik Ljundberg czy Nwankwo Kanu to część z nich. W obronie byli doświadczeni zawodnicy, którzy całkowicie zmienili swój styl gry w defensywie i dołożyli swoją cegiełkę do legendarnej drużyny Francuza z sezonu 2003/04, która w całej kampanii nie poniosła ani jednej porażki. "Niezwyciężeni" z 38 spotkań wygrali 26, dołożyli do tego 12 remisów, zapisując się w historii.
Zespół bez charakteru
Ta drużyna z miejsca została punktem odniesienia, obiektem westchnień i przedmiotem największej tęsknoty. Do tego stopnia, że komentarz, w którym jeden z użytkowników Twittera napisał, że Wenger zrobił z fanów historyków, wciąż żyjących wspomnieniem.
REKLAMA
Ci, którzy widzieli ją w akcji, może wyobrażali sobie, że to nowy rozdział, który zapoczątkuje dominację. Prawda jest jednak taka, że do tej ekipy nidy nie udało się zbliżyć. Nie brakowało piłkarskiego kunsztu czy talentów, wystarczy tylko wspomnieć Robina van Persiego, Cesca Fabregasa, Ashleya Cole'a, Gaela Clichy'ego czy Theo Walcotta, których na szerokie wody wyprowadzał właśnie Wenger.
Obecnie są też gwiazdy światowej piłki, jak Mesut Oezil czy Alexis Sanchez. Tacy ludzie dają pierwiastek magii, ale problem nie leży w tym, że jest go za mało. Brakuje czegoś zupełnie innego.
Patrick Vieira, Gilberto Silva, Sol Campbell - oprócz największych gwiazd ofensywy, Arsenal miał kręgosłup, który składał się z boiskowych twardzieli, harujących na murawie. Miał liderów, którzy potrafili prowadzić i motywować. We wczesnych latach Wengera Arsenal grał ostro, zdecydowanie, twardo. Potem łączył to z techniką i grą, która pod względem estetycznym była więcej niż atrakcyjna. Równowaga została jednak zachwiana.
W momencie, kiedy opaskę kapitańską zakłada Theo Walcott, większość fanów tego zespołu może się tylko gorzko uśmiechnąć. Zestawianie go z Tonym Adamsem, Vieirą czy nawet Williamem Gallasem nie ma większego sensu.
REKLAMA
Hey Wenger Fanboys! Are you still rooting for consistency and mediocrity? No wonder u want Wenger to stay. #AFC #Arsenal @Arsenal #WengerOut pic.twitter.com/m8Xr20F30M
— Zubair Masood (@znmasood) 12 lutego 2017
Deja vu jak co sezon
Wengera nie są w stanie bronić już nawet ci, którzy dotychczas stawali za nim murem, jego byli piłkarze z czasów, gdy odnosił największe sukcesy - Ian Wright, Martin Keown czy Lee Dixon.
Bayern rozbił drużynę Wengera brutalnie, nie zostawiając najmniejszych wątpliwości co do tego, kto był faworytem tego dwumeczu. W pierwszej połowie Anglicy stawiali opór, byli w stanie wyrównać, ale w drugiej odsłonie gry całkowicie oddali pole.
REKLAMA
Teoretycznie nie wszystko jest rozstrzygnięte, ale czy ktokolwiek z fanów "Kanonierów" wierzy w cud? Bardzo wątpliwe, bo cuda od lat omijają tę część północnego Londynu szerokim łukiem. Z drugiej strony, przegrać z Bayernem Monachium nawet tak wysoko, nie jest aż tak wielką ujmą. Wenger pogodzi się z tym. Zawsze tak robił.
Do tego dochodzi rzecz bardzo prozaiczna - Wenger wielokrotnie podkreślał to, że kocha swoją pracę, jego oddanie jest bezdyskusyjne. Dlaczego sam miałby rezygnować z pasji i olbrzymich pieniędzy? Te zresztą nie są rzeczą priorytetową. Niedawno brytyjskie media donosiły, że menedżer zrezygnował z 30 milionów funtów, które miałby zarabiać po przenosinach do Chin.
Kibice masowo zwracają bilety na rewanż, protestują przeciwko nowemu kontraktowi dla menedżera, zarówno w sieci, jak i na The Emirates. A także poza stadionem, w miejscach dość przypadkowych:
Co roku mają wrażenie, że doświadczają bardzo przykrego deja vu. Ten stan trwa od lat - właściwie w każdym sezonie powtarza się kilka identycznych motywów.
REKLAMA
Słabe otwarcie sezonu, dobra forma we wrześniu i w październiku, słaby listopad, spowodowany głównie plagą kontuzji, przywrócenie nadziei w grudniu, odpadnięcie z Ligi Mistrzów i Pucharu Ligi, porażka w kluczowym meczu na wiosnę i koniec marzeń o tytule, dobry finisz i miejsce w czołowej czwórce. Niepokojąca przewidywalność.
Kiedy powiedzieć "dość"?
Czy to przeszkadza właścicielom? Stan Kroenke, największy udziałowiec, nigdy nie miał doświadczenia z zarządzaniem drużyną ze ścisłego europejskiego topu, a Ivan Gazidis, dyrektor wykonawczy klubu, najwyraźniej dba przede wszystkim o klubowe finanse. A trzeba zauważyć, że Wenger dał Arsenalowi wyjątkową stabilność, zapewniał też odpowiednią promocję piłkarzy, którzy później odchodzili za wielkie pieniądze. Do tego nie jest człowiekiem, który stawiałby ultimatum, walczył jak lew o transfery.
Arsene Wenger Wierzę w pracę i powiązania między zawodnikami. Co, co robi z piłki wielki sport, to zespołowość. Można wygrywać na różne sposoby, będąc w większym stopniu drużyną albo mając lepszych indywidualnie piłkarzy. Ale to, co zawsze będzie dla mnie najważniejsze, to drużynowość i jej etyka
Od samego początku w północnym Londynie Francuz ani razu nie skończył sezonu poza pierwszą czwórką. Nigdy nie stracił szatni, poważniejszych spięć z zawodnikami. Nie zdarzył mu się ani jeden rok, w którym Arsenal byłby katastrofalny, kończyłby rozgrywki nie walcząc o nic. Nie, to wszystko omijało "Kanonierów", ale metody Wengera nie przybliżają klubu do sukcesu.
REKLAMA
"Szaleństwem jest robienie wciąż tego samego i oczekiwanie innych rezultatów" - powiedział Albert Einstein. Czy Wenger cały czas powtarza stare zagrywki, licząc, że wreszcie przyniosą one efekt? Wątpliwe, by najstarszy menedżer Premier League nagle porzucił wszystko, co stosował w ostatnich latach, i postanowił diametralnie zmienić strategię. Ale zachowawczością nie da się zwyciężyć, a ten, kto stoi w miejscu, tak naprawdę się cofa.
Każda zmiana to wstrząs, każda zmiana to ryzyko. Jeśli ktoś boi się tego, że Arsenal po odejściu Wengera podzieli los Manchesteru United z poprzednich sezonów, może zwrócić uwagę niedaleko, na londyńską Chelsea.
Po zwolnieniu Mourinho na krótko rządy przejął Guus Hiddink. Ale Roman Abramowicz miał już na celowniku upatrzonego menedżera, który miał błyskawicznie wcielić w życie nowy porządek - Antonio Conte.
Włoch dostał zespół, w którym piłkarzom dawało się we znaki wypalenie po poprzednim, dość toksycznym związku z "The Special One". Zespół z problemami kadrowymi, który potrzebował świeżości, nowego spojrzenia, zmiany strategii i osobowości, która porwie za sobą piłkarzy. Conte był właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, po 25 kolejkach przebił dorobek drużyny z poprzedniego sezonu o 30 punktów i zmierza po mistrzostwo Anglii w swoim pierwszym sezonie na Wyspach.
REKLAMA
Massimo Allegri, Ronald Koeman, Thomas Tuchel czy Leonardo Jardim? W kontekście zastępstwa Wengera wymienia się coraz więcej kandydatur.
Brian Clough, legenda angielskiej piłki, przyznał kiedyś, że powinien zakończyć karierę dwa lata wcześniej. Był wielbiony w Nottingham Forest, poprowadził ten klub do wielkich sukcesów. Wygrywał w lidze, zdobył tytuł najlepszej drużyny Europy. Po porażce w finale Pucharu Anglii w 1991 roku Anglik mógł spasować, zdecydował się jednak zostać. Dwa lata później oglądał spadek swojej drużyny z Premier League. To chyba najlepszy przykład tego, że trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.
Więcej na blogu autora - Krótka Piłka
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA