Mecze przyprawiające o zawrót głowy i łzy. Co wiemy po ćwierćfinałach Ligi Mistrzów?

Już tylko cztery drużyny pozostały na placu boju w tegorocznej Lidze Mistrzów. Ćwierćfinały zafundowały kibicom niesamowite emocje, a echa tych meczów będą obecne przez długie lata. Kto przejął rolę faworyta rozgrywek?

2018-04-12, 15:20

Mecze przyprawiające o zawrót głowy i łzy. Co wiemy po ćwierćfinałach Ligi Mistrzów?
Piłkarze Juventusu protestują po rzucie karnym dla Realu Madryt. Foto: PAP/EPA/KIKO HUESCA

Posłuchaj

O meczu Juventusu z Relaem Mdryt z Rzymu mówi Piotr Kowalczuk (IAR
+
Dodaj do playlisty

- Sędzia ma kubeł na śmieci w miejscu, gdzie powinno być serce. Skazał nas na odpadnięcie z Ligi Mistrzów. Przyznanie tak wątpliwego, a nawet "superwątpliwego" karnego tuż przed ostatnim gwizdkiem to zniszczenie pracy całej drużyny, która dała z siebie absolutnie wszystko. Człowiek nie może przesądzać o wykluczeniu zespołu taką decyzją. Kiedy czuję, że nie jestem wystarczająco dobry, sam idę do narożnika. Sędzia powinien zrobić to samo. Dokonaliśmy czegoś, co wydawało się niemożliwe. Szkoda, że to się tak skończyło - to słowa, które Gianluigi Buffon wypowiedział po ostatnim gwizdku sędziego środowego meczu Juventusu z Realem Madryt. Meczu, po którym kibice piłki naprawdę mogli mieć problemy z zaśnięciem.

Możliwe, że 40-letni Włoch rozegrał ostatni mecz w Champions League w karierze. Zakończył go z czerwoną kartką, poczuciem bezradności i krzywdy, schodząc z boiska pokonany. Czy słusznie?

Wiemy, jak ogromne emocje towarzyszą piłkarzom, zwłaszcza w meczu na takim poziomie. Można powiedzieć, że nieważne, za co zostałby podyktowany ten rzut karny, i tak wywołałby kontrowersje. Dziesiątki powtórek, analizy we wszystkich sportowych mediach, okładki czwartkowych gazet, w których mówi się o kradzieży - tak wygląda krajobraz po bitwie na Santiago Bernabeu, w której Juventus był bliski tego, by sprawić kolejną sensację w tej edycji Ligi Mistrzów.

REKLAMA

Benatia wpada w Lucasa Vazqueza, który jest w czystej sytuacji do tego, by strzelić gola. Środkowy obrońca atakuje z dużą siłą, próbuje trafić w piłkę, atakując od tyłu, do tego wysuwa do przodu ręce. Nieważne, jak bardzo nie trawi się Realu Madryt, jak wiele Juventus zostawił na boisku, w jakim stopniu zasłużył na to, by awansować do półfinału, jak świetną historię by napisał. Jeśli gdzieś można doszukać się błędu, to znajdziemy go przy nieuznanym golu Isco.

Kontrowersją byłoby to, gdyby Michael Oliver jedenastki nie podyktował. Wtedy to hiszpańskie media związane z Realem pisałyby o "kradzieży stulecia" i o największym skandalu od lat. Można zrozumieć Buffona, który nie wytrzymał. To on był jednym z najlepszych graczy w tym spotkaniu, utrzymywał swój zespół przy życiu. Żal, że musiał żegnać się z rozgrywkami właśnie w ten sposób.

Guardiola znów pokonany

Opinia jednego z najlepszych fachowców na świecie, setki milionów przeznaczone na transfery, imponujące zaplecze i gwiazdy - to wszystko nie wystarczyło Pepowi Guardioli do tego, by pozostać w grze o pierwsze od 2011 roku zwycięstwo w Lidze Mistrzów. Manchester City imponował formą w rozgrywkach Premier League, był na drodze do bicia rekordów. Rzadko kiedy ktoś odważył się na to, by wytykać tej drużynie błędy, zresztą z prostego powodu - tych praktycznie nie było.

REKLAMA

"Obywatele" zmierzają po trzeci na przestrzeni siedmiu ostatnich sezonów tytuł mistrza Anglii, w Europie jednak znów zawodzą. Trudno nie zauważać, że te rozgrywki dla właścicieli i kibiców mają olbrzymie znaczenie. Hiszpan dostał do swojej dyspozycji graczy światowej klasy, przeprowadzał rekordowe transfery (obecny skład Manchesteru City to najdroższy zespół w historii, którego wartość zbliża się do miliarda euro).

Manchester City być może jest lepszym zespołem od Liverpoolu, jednak w ćwierćfinałowym starciu nie było tego widać, a Juergen Klopp potwierdził, że ma patent na Guardiolę i jego drużyny. To "The Reds" grają dalej jako zespół, który w pierwszym meczu nie pozostawił żadnych złudzeń co do tego, kto powinien awansować. W drugim potwierdził to, choć lekki niesmak pozostawia nieuznany gol Sane, który mógłby dać "Obywatelom" impuls do tego, by skoczyć gościom do gardła i wykrzesać z siebie jeszcze więcej.

Liverpool pokazał, że ze swoim ofensywnym trio, energią, zaangażowaniem i determinacją jest w stanie walczyć z każdym. Mało kto stawiał, że to piłkarze Kloppa znajdą się w półfinale, pewnie nawet teraz niewielu ekspertów daje im większe szanse na to, by sięgnąć po końcowy triumf. Sygnał, który wysłali w dwumeczu, jest jednak jasny - te opinie w czerwonej części Liverpoolu nikogo nie obchodzą.

REKLAMA

Sensacja na Stadio Olimpico

W poprzednim sezonie to Barcelona odrabiała straty w niesamowitym pościgu za PSG. W tym sezonie "Duma Katalonii" także przeszła do historii, jednak w tym wypadku była tylko tłem dla bohaterów z Rzymu.

Zaliczka 4:1 na Camp Nou to było coś, co praktycznie wykreśliło Romę z rywalizacji z rozpędzoną Barceloną. Ten sezon miał być dla niej szalenie trudny, jednak okazało się, że Ernesto Valverde sprawnie poukładał drużynę, która pewnie kroczy po tytuł mistrza Hiszpanii, praktycznie nie przegrywa spotkań i traci wyjątkowo mało goli. Choć może styl nie był tak imponujący, to jednak wszystkie fakty wystawiały szkoleniowcowi pozytywną recenzję. Jeden wieczór w tym roku sprawił, że trudno będzie uznać ten sezon za całkowicie udany.

Odrobienie trzech bramek straty z jedną z najlepszych drużyn globu, mającą w swoim składzie wielkiego Leo Messiego - to nie tylko wydawało się niemożliwe, to było niemożliwe. Ale Roma nie zwracała na to uwagi, niesiona dopingiem fantastycznych kibiców, uskrzydlona świetnym startem, dowodzona przez Daniele De Rossiego, postanowiła popsuć dzień faworytom.

REKLAMA

Triumf ducha, charakteru, ambicji, jedna z najbardziej niespodziewanych historii ostatnich lat, to właśnie stało się na oczach kibiców na Stadio Olimpico. Od lat Roma była zespołem drugiego planu, który nie potrafi zwojować niczego w Serie A, w Lidze Mistrzów jest ofiarą dla gigantów, który musi sprzedawać największe gwiazdy. 90 minut pozwoliło zapomnieć o wszystkim, co negatywne, zmazać winy, wybuchnąć radością, jakiej nie przeżywano tu od dawna.

Choć ze wszystkich pozostałych na placu boju drużyn rzymianie wydają się tą skazaną na pożarcie, to już sprawili największą sensację tej edycji Ligi Mistrzów. Co będzie dalej?

Niedoceniany Heynckes?

Bayern ma swoje problemy, ale mimo tego Jupp Heynckes wciąż ma szansę na to, co od 2013 roku nie udało się w Monachium Pepowi Guardioli i Carlo Ancelottiemu, którzy przecież nie mogli narzekać na warunki pracy.

REKLAMA

72-letni szkoleniowiec wrócił po namowach i prośbach, a Bawarczycy znów dominują na krajowym podwórku, a do tego są bardzo poważnym kandydatem do zwycięstwa w Lidze Mistrzów.

Heynckes wie, że w kolejnych starciach trzeba będzie zagrać lepiej niż z Sevillą, jednak to nie za ten dwumecz będzie rozliczany. Narzekanie na styl w momencie, w którym większość piłkarzy ma w nogach już ponad czterdzieści spotkań w sezonie, nie jest przesadnie rozsądne. Udało się uniknąć kłopotów, pod uwagę można wziąć też fakt, że sześciu graczy było zagrożonych pauzą za żółte kartki.

Monachijczycy na swój szczyt w tym sezonie mają się wznieść dopiero w drugiej połowie kwietnia, kiedy zaczną walkę o finał. Niewykluczone, że Heynckes zaliczy niesamowity powrót i napisze jeden z najbardziej zaskakujących scenariuszy ostatnich lat, w którym wracający z emerytury trener po raz ostatni poderwie do boju swoją drużynę. I ogra przy tym menedżerów, których mógłby być ojcem.

REKLAMA

Patrzenie w metrykę mija się z celem - Heynckes remisem z Sevilą zakończył świetną serię 12 wygranych w LM z rzędu, mimo upływu lat pokazuje, że wciąż jest jednym z mistrzów w swoim fachu.

Broniący tytułu nienasycony Real, Bayern z szukającym wygranej w tych rozgrywkach Lewandowskim, chcąca sprawić kolejną sensację Roma, czy może nieobliczalny Liverpool prowadzony przez magicznego Salaha? Losowanie par półfinałowych już w piątek, pierwsze mecze już 24 i 25 kwietnia. Czekamy z niecierpliwością.

ps, PolskieRadio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej