Artur Boruc jak Henry czy Tevez? Piłkarze lubią wielkie powroty
Choć w świecie piłki nożnej dominują pieniądze, zdarzają się w nim też momenty bliższe romantyzmowi. Przykładem na to mogą być powroty do klubów, które zawodnicy zawsze nosili w sercu.
2020-07-01, 22:00
W ostatnich dniach pojawiły się spekulacje dotyczący przyszłości Artura Boruca, który stracił miejsce między słupkami Bournemouth. Umowa golkipera obowiązuje do końca sezonu, więc od lipca 40-latek będzie wolnym zawodnikiem.
Wykorzystać to ma chcieć Legia Warszawa, w której barwach Boruc rozpoczynał wielką karierę i stał się ulubieńcem trybun. Sam też nigdy nie ukrywał swojego przywiązania do klubu. Jego powrót do stolicy z pewnością byłby dużym wydarzeniem w Ekstraklasie.
W historii futbolu nie brakowało przypadków, w którym gracze po latach wracali do miejsc, z którymi łączyła ich szczególna więź. To najbardziej znane przykłady.
REKLAMA
Juninho – legendarna postać Middlesbrough. Piłkarskie szlify zbierał w Sao Paulo, w 1995 roku przeprowadził się do Anglii, by zostać jedną z wyróżniających się postaci Premier League. Niestety dla niego, klubowi koledzy dość mocno odstawali poziomem, co zakończyło się spadkiem po zaledwie dwóch latach na Wyspach. Brazylijczyk stał się jednak prawdziwym ulubieńcem kibiców, darzył też klub wielkim sentymentem.
Przeniósł się do Atletico Madryt, gdzie z powodzeniem występował w Lidze Mistrzów, jednak coś ciągnęło go do Middlesbrough. Najpierw było krótkie wypożyczenie, ale w 2002 roku wrócił już na dobre i znów czarował kibiców, będąc jednym z zawodników, którym klub zawdzięcza jedyne w swojej historii cenniejsze trofeum – Puchar Ligi.
Miał też przyznać, że ten puchar sprawił mu więcej satysfakcji niż złoto z reprezentacją Brazylii w 2002 roku. Po tych słowach na trybunach Riverside Stadium trudno znaleźć kogoś, kto nie darzy go uwielbieniem.
REKLAMA
Claudio Pizarro – kolejny przykład na to, że czasem ze swoim ulubionym klubem po prostu nie można się rozstać. Peruwiańczyk ma bogate piłkarskie CV, w którym większość wpisów stanowią kluby Bundesligi. Dwukrotnie pojawił się w nim Bayern Monachium, jednak serce Pizarro należy do Werderu Brema, w którym występował… pięciokrotnie. W sumie w jego barwach rozegrał 320 spotkań i strzelił w nich 153 gole.
41-latek w obecnym sezonie Bundesligi pojawiał się na murawie 18 razy. Oczywiście jako piłkarz Werderu. Pierwszy raz pojawił się w mieście w 1999 roku, w 2018 podpisał trwającą obecnie umowę.
Carlos Tevez – legenda argentyńskiej piłki i legenda Boca Juniors. Zdecydował się na powrót do ojczyzny po 11 latach zagranicznych wojaży i był witany przez kibiców jak bohater. Romantyczny wydźwięk tej historii może burzyć fakt, że po sezonie napastnik zdecydował się na ekskluzywne wakacje w chińskim klubie Szanghai Szenchua, gdzie zarobił ogromne pieniądze. Wygląda jednak na to, że nie były one priorytetem - później znów wrócił do Boca, gdzie gra do dziś i cały czas trafia do bramek rywali.
REKLAMA
Juan Roman Riquelme – o tym, że magia „La Bombonery” przyciąga piłkarzy jak magnes, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Stadion Boca Juniors cały czas był także w głowie Juana Romana Riquelme. Zjawiskowo grający pomocnik nie sprawdził się w Barcelonie, przez lata zachwycał fanów Villareal, ale najlepiej czuł się w Argentynie.
W 2007 roku, nie mając jeszcze na karku 30 lat, zdecydował się na przejście do Boca Juniors, gdzie grał przez kolejne siedem lat. Na końcu kariery postanowił zaś wrócić do klubu, którego był wychowankiem, to jest Argentinos Juniors.
Juan Sebastian Veron – wychowanek Estudiantes La Plata przez lata dzielił kibiców. Potrafił zachwycać, ale też rozczarowywać. Przychodził za ogromne pieniądze do Manchesteru United, ale nigdy nie wszedł na poziom, którego od niego oczekiwano. Później sprawdzić go postanowiła Chelsea, jednak tam także potwierdził, że angielski futbol nie jest dla niego.
REKLAMA
Świetnie czuł się za to w Italii, gdzie grał Sampdorii, Parmie, Lazio i Interze Mediolan.
W 2006 roku postanowił spędzić ostatnie lata gry w piłkę w klubie, z którego wypłynął na szerokie wody futbolu. W Estudiantes nawet mocno po trzydziestce miał momenty, w których ręce kibiców same składały się do oklasków.
Johan Cruyff – absolutna legenda futbolu, człowiek, który zmienił piłkę nożną i kilkadziesiąt lat po tym, jak biegał po boiskach, dla wielu pozostaje wzorem kreatywności, pomysłowości i wizji tego, jak powinna wyglądać ta gra.
Urodził się 25 kwietnia 1947 roku na przedmieściach Amsterdamu. Zaledwie 500 metrów od stadionu De Meer, na którym wtedy grał Ajax. Matka Cruyffa była w tym klubie sprzątaczką i gdy jej syn miał 12 lat, udało się skłonić władze klubu do tego, by przyszła legenda trafiła do klubowej akademii. Po tym, jak zaczął zachwycać świat, trafił do FC Barcelony.
REKLAMA
Po pięciu latach, 31-letni wówczas Cruyff, po poważnych stratach finansowych (miał zostać oszukany przez swego wspólnika), postanowił skończyć z futbolem. Na szczęście nie wytrwał w tym postanowieniu. Skuszony wielkimi pieniędzmi przeniósł się do USA, gdzie grał w klubach Los Angeles Aztecs, a potem w Washington Diplomats, zaliczył też krótki epizod w hiszpańskim Levante.
Następnie wrócił do Holandii i znów występował w Ajaksie, którego aż do dziś jest ikoną. Cruyff pokazał, że zarówno Ajax, jak i Barcelona były dla niego stworzone nie tylko jako dla piłkarza - prowadził oba kluby w roli szkoleniowca.
Thierry Henry – po niezbyt udanej przygodzie w Juventusie Francuz trafił pod skrzydła Arsene’a Wengera w "Kanonierach". Reszta jest historią, i to z gatunku tych, które kibice kochają.
REKLAMA
Henry na przestrzeni lat stał się jednym z najlepszych graczy w historii Premier League, potrafił w pojedynkę wygrywać mecze, stanowił o sile tego Arsenalu, który potrafił sięgnąć po mistrzostwo Anglii i nie przegrać meczu w całym sezonie 2003/04. Kiedy zdecydował się na transfer do Barcelony, skończyła się pewna epoka.
Napastnik nie powiedział jednak swojego ostatniego słowa, w sezonie 2011/12 ponownie założył koszulkę „Kanonierów”. I choć rozegrał wtedy zaledwie 7 meczów, to wspomnienia, które odżyły, kiedy zdobywał zwycięskiego gola w meczu z Leeds w Pucharze Anglii, były bezcenne.
Didier Drogba – podobnie jak w przypadku Henry’ego, Iworyjczyk nie był już tym samym piłkarzem, który podczas pierwszej przygody z Chelsea wyznaczył sobie bardzo wysokie standardy. W latach 2004-2012 rozegrał dla „The Blues” 226 meczów, w których zdobył 100 bramek. Był jednym z tych piłkarzy, od których rozpoczęła się budowa zespołu, który na początku XXI wieku dołączył do angielskiej i europejskiej czołówki.
REKLAMA
Po zwycięskim finale Ligi Mistrzów w 2012 roku został skuszony wyjazdem do Chin, później grał w Turcji, ale zdecydował się na jeszcze jeden, tym razem już faktycznie pożegnalny sezon na Stamford Bridge. Nie był już kluczowym piłkarzem zespołu, ale rozstał się z nim po królewsku, świętując swój czwarty tytuł mistrza Anglii.
Wayne Rooney - jeden z najlepszych angielskich napastników w historii przedstawił się światu jako piłkarz Evertonu, gdzie jako nastolatek bez większych kompleksów świetnie wypadał na tle znacznie bardziej utytułowanych rywali.
Sir Alex Ferguson szybko zorientował się, ile zawodnik ten może dać Manchesterowi United i sprowadził go na Old Trafford. Rooney szybko przebił się do pierwszego składu i przez ponad dekadę był "Czerwonym Diabłem", zdobywając przepiękne trafienia i kolekcjonując tytuły.
REKLAMA
W 2017 roku zdecydował się jednak na powrót do Evertonu. Na Goodison Park wrócił już jako kompletnie inny piłkarz, jednak wciąż miał momenty, które przypominały o jego wielkości, zdołał też w ciągu jednego sezonu dołożyć dziesięć ligowych bramek do swojej bogatej kolekcji.
Mats Hummels - wychowanek Bayernu nie przebił się do składu Bawarczyków i bez większego żalu został oddany do Borussii Dortmund, gdzie jego talent eksplodował. W ciągu kilku sezonów stał się jednym z najlepszych obrońców na świecie i prawdziwym wyrzutem sumienia władz Bayernu.
REKLAMA
W 2016 roku obecny zespół Roberta Lewandowskiego zdecydował się zrobić to, do czego wielu kibiców zdążyło się już przyzwyczaić - sięgnął po gwiazdę rywala. Obrońca spędził w Bawarii trzy lata, po czym... zdecydował się znów założyć żółtą koszulkę BVB.
ps
REKLAMA