Film "Żywot Mateusza". "Precyzja formy, czystość kompozycji"
Dzisiaj mijają 53 lata od premiery filmu "Żywot Mateusza" w reżyserii Witolda Leszczyńskiego, z wybitna rola Franciszka Pieczki. Film przez wielu uznawany za arcydzieło i nagradzany na wielu festiwalach.
2021-02-16, 05:30
Data premiery, 16 lutego 1968 roku, jest ściśle związana z dość opóźnionym okresem kręcenia filmu, którego akcja mówiła o okresie letnim, nakręconym już jesienią 1967 roku. Film był pełnometrażowym debiutem reżysera i scenarzysty w jednej osobie. Nakręcony został na podstawie norweskiej powieści "Ptaki" autorstwa Tarjeia Vesaasa, z 1957 roku. W filmie, według wielu znawców i krytyków, rolę główną Mateusza genialnie zagrał Franciszek Pieczka.
Film otrzymał wiele znaczących nagród. Z tych polskich wyróżnień na uwagę zasługują nagroda im. Andrzeja Munka, przyznana w 1968 roku przez Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi, a także "Złota Kaczka" dla najlepszego polskiego filmu w 1968 roku, przyznawana przez tygodnik film, corocznie i nieprzerwanie od 1956 roku. Nagrody zagraniczne, wszystkie z lat 1969-1970, też mogły przyprawić o zawrót głowy, bo to Grand Prix festiwalu dla młodzieży w Cannes, a także Srebrny Hugo festiwalu w Chicago i I nagrody festiwali w Valladolid, Kolombo i Adelaide-Auckland. Pamiętajmy, że był to film debiutancki!
Witold Leszczyński, reżyser, scenarzysta, operator i pedagog (to w latach późniejszych), urodził się w 1933 roku w najbardziej filmowym polskim mieście - Łodzi. Niestety tam też zmarł w 2007 roku. W czasie tworzenia swojego pierwszego dzieła był jeszcze studentem słynnej Filmówki. Listownie uzyskał zgodę autora powieściowego pierwowzoru i wstępną akceptację komisji zezwalającej na kręcenie filmów, szczególnie tych debiutanckich. Fundusze były także bardzo małe, dzięki którym mógł nakręcić jedynie 20-minutową etiudę. Jednak poetyckość treści i zapał młodego adepta sztuki filmowej zyskały możnego protektora - Wandę Jakubowską - która była kierowniczką artystyczną Zespołu Filmowego "Start". Opieka ta pozwoliła też reżyserowi na pozyskanie funduszy dla pełnometrażowego dystansu tego filmu.
Dziennikarz Piotr Litka w "Kwartalniku Filmowym", przytoczył słowa Leszczyńskiego opowiadające o reakcji decydentów artystycznych w odpowiedzi na jego pomysł. Reżyser opowiadał: "Kiedy zachwyciłem się książką Tarjei Vesaasa, wszyscy mówili: dobrze, ale jeżeli ma to być debiut filmowy, trzeba zrobić coś prostszego, coś takiego tu i teraz. A poza tym, po co robić film o jakimś pomylonym norweskim przygłupku?"
REKLAMA
W wywiadzie z 2005 roku dla Akademii Polskiego Filmu Leszczyński opisuje kolejne aspekty powstawania tego filmu: "Scenariusz pierwotnie zakładał, że sceny filmu rozgrywają się w lecie, jednak ze względu na początkowe problemy z przyjęciem projektu ostatecznie kręcony był w październiku 1967 roku na Suwalszczyźnie nad jeziorem Wigry".
Co ważne, scenariusz został napisany wspólnie z Wojciechem Solarzem, reżyserem i scenarzystą, znanym także z filmów "Wielka miłość Balzaka", "Przedwiośnie", "Trzecia granica" czy "Plebania". Zdjęcia były autorstwa Andrzeja Kostenki, równie znanego reżysera, scenarzysty i operatora filmowego.
Ciekawostką jest, że film był tworzony najpierw z przeznaczeniem do pokazów w kinach studyjnych, co wiązało się z wyprodukowaniem go w jednej kopii. Wandzie Jakubowskiej udało się zrealizowanie większej ich liczby, z których jedna kopia została przetłumaczona na język francuski i zaopatrzona w napisy. Dzięki temu trafiła do młodzieżowego konkursu w Cannes, gdzie w 1968 roku zdobyła przecież nagrodę Grand Prix. Film na tym festiwalu nosił francuski tytuł "Les Jours de Matthieu".
Polscy krytycy w większości przyjęli ten film bardzo entuzjastycznie. Oczywiście pojawiły się różne drobne uwagi krytyczne - tu swoiste "czepianie się" marginaliów było jednak autorstwa znanych Aleksandra Jackiewicza, Zygmunta Kałużyńskiego czy Romana Polańskiego, dla którego film był zbytnio wycyzelowany cyrklem.
REKLAMA
Piotr Litka zwraca jeszcze szczególną uwagę na pozostałe aspekty powstawania dzieła: "dopełniającą i "komentującą" rolę w "Żywocie Mateusza" spełnia również muzyka. Muzyka, której filmowa wersja tym różni się od oryginalnej partytury Arcangelo Corellego, iż usunięto z niej partie klawesynu. Obok tej innowacji – rozpoznawalnej przez znawców twórczości włoskiego kompozytora żyjącego na przełomie XVII i XVIII wieku – istotna jest funkcja muzyki nadana jej w filmie przez Leszczyńskiego. W "Żywocie Mateusza" mamy bowiem do czynienia z wyraźnie określoną rolą tła muzycznego dla dramaturgii filmu. Muzyka jest dla Leszczyńskiego swoistym metrum, które współgra z nadanym filmowi w sali montażowej tempem narracji. To, co w większości filmów jest rodzajem muzycznej tapety, u Leszczyńskiego stało się integralną częścią filmu, bez której "Żywot Mateusza" z pewnością wiele by stracił".
Dariusz Czaja w "Kwartalniku Filmowym" (1997, nr 18) tak ogólnie charakteryzuje ten wybitny film: "Rzadko się zdarza, by debiut reżyserski spotkał się z tak jednomyślną, w większości niemal entuzjastyczną, opinią krytyki. Wkrótce po premierze w roku 1968 "Żywot Mateusza" Witolda Leszczyńskiego był chwalony niemal za wszystko. Wskazywano na dojrzałość reżysera i jego znakomity warsztat". Tu przytacza niezwykle ciekawe spojrzenie Jacka Fuksiewicza "Kultury" (nr 8, 1968): "Film Leszczyńskiego prezentuje zdecydowaną świadomość własnych celów. Reżyser nie waha się iść nawet "pod prąd" panujących aktualnie w filmie tendencji. "Żywot Mateusza" jest mianowicie filmem o niezwykłej wprost precyzji formalnej, starannym wyważeniu i czystości kompozycji".
Zachęcamy do obejrzenia tego pięknego filmu, warto, choćby z uwagi nie tylko na jego formalną doskonałość, lecz też w związku z niesionym przekazem i intelektualnym przeżyciem. Warto też zwrócić szczególną uwagę na kapitalną grę aktorską Franciszka Pieczki.
PP
REKLAMA
REKLAMA