Liga Mistrzów: Widzew z honorem, Sousa z pucharem i Turek, który nie chciał skończyć meczu
Dwie polskie drużyny w jednym roku w Lidze Mistrzów, Turek, który nie chciał skończyć meczu i kraj w uwielbieniu dla piłkarza z raptem dwoma golami w reprezentacji. W sezonie 1996/1997 Widzew nie podbił stojącej u progu wielkich zmian Champions League. Wspominamy tamten sezon.
2021-03-16, 11:20
Babcia dałaby radę?
Najpierw Łodzianie musieli zdetronizować panującą od dwóch lat w Polsce Legię. "Wojskowi" dopiero co dotarli do najlepszej ósemki Europy i ani myśleli oddawać prymatu w kraju. Popularne powiedzenie mówiło, że „ten skład do mistrzostwa poprowadziłaby moja babcia”. Pawłowi Janasowi udało się to dwa razy.
Powiązany Artykuł

Liga Mistrzów: Real Madryt i Manchester City zameldują się w ćwierćfinale?
Być może za trzecim zabrakło wsparcia kogoś doświadczonego. 22 maja 1996 roku, ledwie dwa miesiące po 0:3 z Panathinaikosem, Legię czekał kolejny zimny prysznic. Przy Łazienkowskiej w decydującym meczu przegrali z podopiecznymi Franciszka Smudy 1:2. Jedną z bramek dla przyjezdnych strzelił Marek Koniarek. Powracający z zagranicznych wojaży napastnik zdobył tytuł króla strzelców z dorobkiem 29 goli. Od tamtej pory nikt nie strzelił więcej w ciągu jednego sezonu.
Dla Widzewa był to początek złotej ery, dla Legii jej koniec. Symbolem tego były transfery Radosława Michalskiego i Macieja Szczęsnego z Warszawy do Łodzi. Obaj wkrótce zagrają w Lidze Mistrzów z drugą drużyną w ciągu jednego roku, a ojciec dzisiejszego reprezentanta Polski zostanie mistrzem kraju w barwach czterech różnych klubów – oprócz Widzewa i Legii – Polonii Warszawa i Wisły Kraków.
Ostatnia taka Liga Mistrzów
Pierwszy raz w historii rozgrywek zdarzyło się, że jeden kraj reprezentowały dwa kluby. Milan był mistrzem Serie A, zaś Juventus obrońcą trofeum w Lidze Mistrzów. Od kolejnego sezonu będzie to norma, bowiem najważniejsze rozgrywki w Europie szykowały się do gruntownych zmian. Wkrótce zostaną do nich dopuszczeni wicemistrzowie, a potem drużyny z trzecich i czwartych miejsc najmocniejszych lig Starego Kontynentu.
REKLAMA
Obowiązywało już też Prawo Bosmana, zatem zniesiono limity obcokrajowców w klubach.
Udział w fazie grupowej, jak przed rokiem, zapewnionych miało ośmiu mistrzów najwyżej sklasyfikowanych lig europejskich. Kolejne osiem zająć mieli zwycięzcy par eliminacyjnych. Te utworzyli zwycięzcy lig z krajów z miejsc 9-23 w rankingu UEFA.
„Turku, kończ ten mecz!”
Na drodze Widzewa do elity miał stanąć tylko jeden rywal. Gdy po losowaniu okazało się, że będzie nim mistrz Danii Broendby Kopenhaga, nastroje były optymistyczne. Mogło być znacznie gorzej, rywal w zasięgu – takie opinie przeważały.
Zdawał się potwierdzać je pierwszy mecz rozegrany w Łodzi. Napór mistrza Polski przyniósł rezultat w postaci dwóch bramek po przerwie. Niestety dwie minuty później Ole Bjur z rzutu wolnego przywrócił nadzieje gościom.
REKLAMA
Do rewanżu Łodzianie przystępowali już bez Koniarka, który wrócił grać do Austrii. Widzew nie przypominał drużyny sprzed dwóch tygodni. Chwilę po rozpoczęciu drugiej połowy Broendby prowadziło już 3:0. Do awansu potrzeba było teraz dwóch goli. Na szczęście pierwszego szybko strzelił Marek Citko. Do końca pozostawało ponad 30 minut. Dużo czasu i jeden gol od marzeń.
Wysiłki Łodzian przyniosły efekt, gdy na zegarze była już 90 minuta. Paweł Wojtala z najbliższej odległości wepchnął do bramki piłkę zagraną przez Sławomira Majaka. To, co działo się później, większości polskich kibiców kojarzy się z pewnym legendarnym komentarzem:
- Turku, kończ ten mecz! Kończ Pan, Panie Ahmet Cakar! – nawoływał do sędziego komentator Polskiego Radia Tomasz Zimoch.
Wynik udało się utrzymać do końcowego gwizdka arbitra. Nie było święta dla eleganckich kobiet i eleganckich panów. Był za to triumfujący Franciszek Smuda w dresie.
REKLAMA
Powiązany Artykuł

Ranking CIES: Walukiewicz i Kamiński w elicie. Zaszczyt czy gwarancja sukcesu?
„Cesarz” motywator
Awans do fazy grupowej oznaczał znalezienie się w gronie zaledwie szesnastu szczęśliwców. Widzew nie miał tyle szczęścia w losowaniu co rok wcześniej Legia. Łodzianie mieli się zmierzyć z mistrzami Hiszpanii – Atletico Madryt, Niemiec – Borussią Dortmund i Rumunii – Steauą Bukareszt.
Podział na kopciuszków i możnych w tym zestawieniu wydawał się klarowny. Potwierdzały to słowa słynnego Franza Beckenbauera, który twierdził, że „takie drużyny jak Widzew i Steaua nie powinny mieć miejsca w Lidze Mistrzów”. „Kaiser” najwyraźniej zapomniał, że to Rumuni zdobyli Puchar Mistrzów w sezonie 1985/86, podczas gdy od ostatniego triumfu jego Bayernu mijało właśnie 20 lat.
Słowa te utkwiły w pamięci piłkarzy mistrza Polski, którzy od tej pory mieli dodatkową motywację, aby udowodnić „Cesarzowi”, że się myli.
„Citkomania”
Dogodna okazja nadarzyła się już w pierwszej kolejce, bo Widzew grał w ojczyźnie Beckenbauera z Borussią. Na dwa gole Heiko Herrlicha odpowiedział w końcówce 22-letni Marek Citko. Wynik ani gra mistrza Polski nie przynosiły wstydu, a już na pewno nie wskazywały na brak kwalifikacji do występów na tym poziomie.
REKLAMA
W Polsce zaś zaczynała się „Citkomania”. W latach 90. odnosiliśmy sukcesy w boksie, zapasach, judo, żeglarstwie, strzelectwie... Kibice nad Wisłą spragnieni byli jednak gwiazdy w najpopularniejszej dyscyplinie. Od czasów Zbigniewa Bońka nie było nikogo, kto poruszyłby wyobraźnię polskiego fana, dał nadzieję na wielką międzynarodową karierę naszego futbolisty. Być może dlatego skromny i religijny chłopak z Białegostoku tak szybko zyskał popularność, na którą nie był gotowy.
Dwa tygodnie po meczu w Dortmundzie Citko zdobył swojego najbardziej pamiętnego gola. W drugiej kolejce Ligi Mistrzów przelobował bramkarza Atletico Madryt Jorgę Molinę z niemal połowy boiska. Widzew przegrał aż 1:4, ale o młodym Polaku robiło się coraz głośniej. Do Łodzi przyjeżdżali skauci AC Milan czy Liverpoolu, a on świetną grą nie dawał o sobie zapomnieć.
Wkrótce wychowanek Włókniarza Białystok dołączył do wąskiego grona Polaków, którzy strzelali gole na Wembley. Już w siódmej minucie eliminacyjnego meczu z Anglikami dał nam prowadzenie. Jego trafienie znów na niewiele się zdało, bo ostatecznie ulegliśmy mocniejszemu przeciwnikowi 1:2.
Citkomania trwała nadal, a najlepszym jej potwierdzeniem są wyniki plebiscytu na Sportowca Roku 1996 organizowanego przez Telewizję Polską, Program 3 Polskiego Radia i „Super Express”. Marek wygrał, wyprzedzając wszystkich medalistów olimpijskich z Atlanty. Na swoje nieszczęście zdecydował się pozostać w Widzewie do końca sezonu. Wkrótce doznał kontuzji, która wykluczyła go z gry na niemal półtora roku. Nigdy już nawet nie nawiązał do wcześniejszej formy, a kolejne urazy nie dawały spokoju do samego końca kariery.
REKLAMA
Samobój i dwie piłki na boisku
Choć Widzew dzielnie stawiał czoła potentatom w swojej grupie, po dwóch meczach miał 0 punktów. Kolejna porażka w praktyce przekreślała szanse awansu. W tamtych czasach drużyny odpadające z Ligi Mistrzów nie miały zagwarantowanego miejsca w Lidze Europy czy ówczesnym Pucharze UEFA. Rywalizacja o trzecie miejsce w grupie miała więc charakter najwyżej prestiżowy.
Niestety tylko to pozostało Łodzianom po powrocie z Bukaresztu. Mecz był wyrównany, a o przegranej zadecydowało samobójcze trafienie Daniela Bogusza w samej końcówce.
W rewanżu w Łodzi po bramkach Sławomira Majaka i Ryszarda Czerwca Widzew wygrał 2:0. Trzecią zdobył Citko, ale sędzia słusznie jej nie uznał. Choć nie miało to wpływu na grę, gdy Widzewiak trafiał, na boisku znajdywały się dwie piłki. Przepisy są jednoznaczne.
Stadion wiecznie w remoncie
Honorowe pożegnanie z własną publicznością nastąpiło w spotkaniu z Borussią Dortmund. Prowadzenie gościom dał Szkot Paul Lambert. Dwoma trafieniami w 7 minut odpowiedział Jacek Dembiński. Mistrzowie Niemiec w drugiej połowie z trudem uratowali remis. Beckenbauer miał o czym myśleć.
REKLAMA
Stadion Widzewa był wówczas remontowany. Widok trwających prac oraz drewnianych na szybko zamontowanych ławek przypomniał się Joergowi Heinrichowi, obrońcy Borussii, gdy trzy lata później wrócił tu z Fiorentiną rywalizować w europejskich pucharach:
- Za każdym razem, gdy tu jestem, trwa remont stadionu. O co chodzi? – dziwił się.
Takie było zetknięcie polskich futbolowych realiów lat 90. z niemieckimi. Na boisku aż takiej różnicy nie było widać.
Stawką ostatniego meczu z Atletico w Madrycie był pierwszy wyjazdowy punkt i zapewnienie sobie trzeciego miejsca w grupie. Widzew miał świetne okazje, ale pechowo przegrał po strzale Milinko Panticia z rzutu wolnego. Reprezentant Jugosławii miał się potem okazać sensacyjnym królem strzelców całej edycji. Wystarczyło do tego ledwie pięć goli.
REKLAMA
Mistrz Polski kończył udział w rozgrywkach z czterema punktami i bilansem bramek 6:10. W tabeli udało się wyprzedzić Steauę, która przegrała ostatni mecz w Niemczech.
Norwegowie zdobyli San Siro
W pozostałych grupach dobrze radzili sobie faworyci. Z jednym wyjątkiem. W Grupie D zdecydowanym faworytem był AC Milan. Rywalizował z silnym jak zawsze FC Porto oraz wydającymi się być dostarczycielami punktów niedawnymi rywalami Legii – IFK Goteborg i Rosenborgiem Trondheim. Rywalizację zdominowali Portugalczycy, zaś po porażce w Szwecji mistrzowie Włoch do ostatniego meczu musieli walczyć o drugie miejsce, Zadanie nie wydawało się szczególnie trudne – remis u siebie z Rosenborgiem. W Norwegii Milan wygrał aż 4:1, co mogło pójść nie tak? A jednak goście sensacyjnie wygrali 2:1 i to oni grali dalej.
Do 1/8 finału awansowały też Ajax Amsterdam i AJ Auxerre z grupy A oraz Juventus Turyn i Manchester United, które zmierzyły się w grupie C. Czerwone Diabły do końca drżały o awans i wywalczyły go dzięki pomocy „Starej Damy”, która mając pewne pierwsze miejsce, zagrała do końca ogrywając Fenerbahce. Gdyby nie to nawet wygrana United w ostatniej kolejce nic by nie dała.
Debiut selekcjonera
W ćwierćfinałach zwycięzcy grup grali z drużynami z drugich miejsc. Mieli też komfort w postaci meczu rewanżowego na własnym obiekcie. Pary prezentowały się następująco:
REKLAMA
Borussia Dortmund – Aj Auxerre
Ajax Amsterdam – Atletico Madryt
Juventus Turyn – Rosenborg Trondheim
Manchester United – FC Porto
REKLAMA
Trzykrotnie z tych rywalizacji zwycięsko wychodziły drużyny, które przynajmniej teoretycznie nie powinny być ich faworytami. Tylko „Bianconeri” wyeliminowali Rosenborg Trondheim, choć długo męczyli się, stawiając kropkę nad „i” w ostatniej minucie rewanżu. Norwegowie udanym występem powetowali sobie pechowe odpadnięcie na etapie grupowym rok wcześniej. Porażka z obrońcą tytułu ujmy nie przynosi.
Pewnie do półfinału przeszły Borussia i Manchester. „Czerwone Diabły” już w pierwszym meczu załatwiły sprawę, gromiąc FC Porto 4:0. W Portugalii było bez bramek.
Niedawny rywal Widzewa dwukrotnie ograł mistrza Francji AJ Auxerre. W barwach mistrzów Niemiec po raz pierwszy w Lidze Mistrzów zagrał sprowadzony niedawno z Juventusu obecny selekcjoner reprezentacji Polski Paulo Sousa. Wkrótce będzie miał okazję zmierzyć się z niedawnymi kolegami.
Powiązany Artykuł

Kryzys w korporacji Juventus. Klęska z Porto to tylko rezultat [KOMENTARZ]
Zmiana warty w Ajaxie
Portugalczyk walnie przyczynił się do wygranej swojego zespołu w pierwszym meczu półfinałowym z Manchesterem United. Po jego podaniu zwycięskiego gola zdobył Rene Tretschok. Na Old Trafford ponownie było 1:0 dla Niemców. Cantona, Beckham i spółka przez 180 minut nie zdołali strzelić im gola.
REKLAMA
W drugiej parze doszło do rewanżu za finał poprzednich rozgrywek. O ile tamten był wyrównanym starciem i zakończył się karnymi, to rok później Juventus nie pozostawił Ajaxowi żadnych złudzeń. Zinedine Zidane poprowadził kolegów do dwóch zwycięstw i bilansu 6:2 w dwumeczu. Złota era Holendrów dobiegała końca. Van Der Sar, Kluivert, De Boer i inni wkrótce zrobią oszałamiające kariery w wielkich klubach.
Magia Alexa, wejście smoka Rickena
Zdecydowanym faworytem rozgrywanego w Monachium finału był Juventus. „Stara Dama” doszła do niego bez porażki i mogła zostać pierwszą drużyną, która obroni trofeum Ligi Mistrzów.
Na Stadionie Olimpijskim nie zabrakło efektownych goli. Tego najpiękniejszego strzelił piętą Alessandro Del Piero. Wówczas było już jednak 2:1 dla Niemców po dwóch trafieniach Karla-Heinza Riedle. A za chwilę świat miał poznać nazwisko kolejnego bohatera.
Kiedy 21-letni Lars Ricken wchodził na boisko, jego koledzy rozpoczynali grę od środka po straconej bramce. Chwilę potem rezerwowy kapitalnym lobem zastopował marzenia Juventusu o odrobieniu strat i ustalił wynik finału na 3:1. Był to jego pierwszy kontakt z piłką.
REKLAMA
W barwach Borussii 90 minut rozegrał Paulo Sousa. Niemiecka drużyna zdobyła Puchar Mistrzów po raz pierwszy od 1983 roku.
Beckenbauer miał rację?
Widzew Łódź na 20 lat pozostał ostatnią polską drużyną, która zagrała w Lidze Mistrzów. Kolejne zmiany przepisów coraz bardziej skutecznie zamykają drogę maluczkim do futbolowej elity. Już za dwa lata w finale po raz pierwszy zmierzy się dwóch wicemistrzów swoich lig. Słowa Kaisera okazały się prorocze.
MK
REKLAMA