"Wyborcza" z taśmy, czyli studium upadku. Felieton Miłosza Manasterskiego

Portal tvp.info ujawnia kolejne nagrania z zebrania redakcji "Gazety Wyborczej", które dają nam głęboki wgląd w zachodzące w tym medium procesy wewnętrznego rozkładu - pisze w swoim nowym felietonie Miłosz Manasterski.

2022-07-26, 09:20

"Wyborcza" z taśmy, czyli studium upadku. Felieton Miłosza Manasterskiego
Zespół od "tropienia Obajtka" w "GW". Foto: Shutterstock/Anna Gawlik

Przysłuchując się kolejnym fragmentom "taśm Wyborczej" musimy pamiętać, że w tej historii nie ma pozytywnych bohaterów. Spór pozornie przedstawia się dość romantycznie: "uczciwi dziennikarze" kontra "żądna pieniędzy spółka". Ale to tylko pozór, w którym nawet więcej racji w rzeczywistości można by przyznać stronie biznesowej. Ona przecież odpowiada przed akcjonariuszami (w tym np. PZU), którzy oczekują na zyski z inwestycji w przedsiębiorstwa koncernu (nie tylko medialnych). Po drugiej stronie mamy roszczeniowych dziennikarzy, którzy uważają, że to oni powinni zostać konsumentami dochodów koncernu, że cała "Agora" jest dla nich "parasolem" (także politycznym). Że do "Gazety Wyborczej" trzeba dokładać a nie wolno w niej nic zmieniać, nawet jeśli dziennik jest deficytowy.

Realia finansowe są tu ważnym tłem, ale nie możemy zapominać o czymś kluczowym: nie jest to zwykła "kłótnia o kasę". Pieniądze są tu tylko narzędziem wykorzystywanym w polityce. "Gazeta Wyborcza" (ale i inne media Agory - np. Tok FM czy też portal Gazeta.pl złośliwie nazywany w nagraniu "piątym w Polsce" są filarami tworzącymi "polską kontrrzeczywistość" - trzymając się określenia prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Oczywiście modelem dla takiej działalności była od początku "Gazeta Wyborcza", której ambicje kreowania wizji świata w czasie przełomu 1989/90 wydawały się naturalne i zrozumiałe. Z jednej strony miała jednoczyć środowiska solidarnościowe, z drugiej zjednywać im nowych wyborców. Stąd nazwa i formuła, która jednak szybko ewaluowała od "codziennej ulotki wyborczej" antykomunistycznej opozycji, do czegoś zupełnie innego. "Gazeta Wyborcza" szybko przeszła od pisania o tym, co mówią i robią politycy, do pisania i mówienia o tym, co politycy mają mówić i robić. A różnica jest ogromna.

Przez wiele lat środowisko "Gazety Wyborczej" miało poczucie trzymania sterów Polski, a pojęcie dziennikarstwa jako "czwartej władzy" było odczytywane całkowicie dosłownie. Wszystkie oficjalne rządy III RP musiały bardzo mocno liczyć się z opinią Adama Michnika i jego kolegów z "GW". Prawdziwy problem jednak w tym, że władza ta znalazła się jednak całkowicie poza kontrolą społeczeństwa i dążyła do tego w sposób celowy (stąd pochodząca z taśm opinia o służebnej roli Agory jako parasola). Mając pieniądze, wpływy i czytelników środowisko "Gazety" doszło do wniosku, że tytuł "Wyborcza" oznacza zdolność redakcji do wybierania Polakom rządu. Póki większość z nich głosowała zgodnie z wizją „GW” na cenzurowanym byli tylko ci, którzy podejmowali inne, niż wyłożone drukiem, decyzje wyborcze. Tych zaś traktowano bez litości, okładając z całych sił jako przedstawicieli "ciemnogrodu" i demonicznego "nacjonalizmu".

REKLAMA

W końcu jednak doszło do wyboru Prawa i Sprawiedliwości, partii, która na tę wygraną nie uzyskała nawet warunkowej akceptacji na Czerskiej. To spowodowało, że "czwarta władza" poczuła się zagrożona i postanowiła "iść na całość", co robi zresztą do tej pory, przechodząc ostatecznie na pozycje kreowania, a nie relacjonowania świata swoim odbiorcom. Dla niepoznaki oskarżając dokładnie o to samo media na drugim biegunie podejścia do dziennikarstwa, w tym media publiczne, sobie zaś przypisując niewzruszony obiektywizm.

Mówi się, że władza niekontrolowana zmierza do patologii. To samo można powiedzieć o "czwartej władzy", zwłaszcza takiej naprawdę potężnej, która chce za wszelką cenę utrzymać swoje wpływy. Sypiące się finansowo imperium Michnika straciło moc decydowania o zwycięstwie w wyborach swoich protegowanych, nie straciło jednak wpływu na wyborców. Ten próbuje zachować i poszerzyć, sięgając po radykalne rozwiązania.

Ma jednak kłopot jednak z rządem, któremu nie przyznała koncesji, a który, owszem popełnia błędy, jednak prowadzi Polskę w stronę coraz bardziej powszechnego dobrobytu i odnosi szereg sukcesów, także na arenie międzynarodowej. W tej przykrej dla redakcji sytuacji zdecydowano się wprowadzić w życie pięć prostych rozwiązań:

  1. Każdą wpadkę rządu lub polityka PiS przestawiać nieproporcjonalnie jako katastrofę, nadużycie, skandal;
  2. Każdy sukces rządu umniejszyć, zbagatelizować, przemilczeć lub przypisać Unii Europejskiej;
  3. Pod pozorem obiektywizmu szukać "wypaczeń" nie licząc się z kosztami - np. angażując całe ekipy do prowadzenia śledztwa przeciwko Danielowi Obajtkowi (stąd już tylko krok do stworzenia czegoś samemu, jeśli nic się nie znajdzie);
  4. Wywierać nieustanną presję na ludzi współpracujących z instytucjami rządowymi i mediami publicznymi, tak żeby zastraszeni rezygnowali a wokół pozostałych tworzyć atmosferę nienawiści i braku społecznej akceptacji;
  5. Nieustannie i sugestywnie fantazjować o kryzie, upadku państwa, autorytaryzmie, brunatnych szeregach itp. robiąc własnym czytelnikom "pranie mózgu".

To, że "Gazeta Wyborcza" jest do bólu stronnicza to jedno, problem w tym, że przebiera się w szaty niewinności. Tak starannie, że wyroki sądów, nakazujących "Wyborczej" sprostowania są dowodami w instytucjach unijnych przeciwko praworządności w Polsce!

REKLAMA

Za komuny prasa partyjna miała dopisek "Organ Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej" i nikt nie mógł mieć nawet wątpliwości, czyje stanowisko wyraża. Z "Wyborczą" jest jednak ten kłopot, że ona nie jest dokładnie w takim samym sensie np. "organem Platformy Obywatelskiej". Nie dlatego, że w przeciwieństwie do "Trybuny Ludu" dba o pluralizm poglądów na swych łamach. Różnica polega na tym, że dzisiaj "GW" może być tubą PO, jutro zmienić zdanie i promować Lewicę albo Polskę 2050. "Trybuna Ludu" lojalnie służyła swojej partii, tu ma być odwrotnie. Bliżej stąd do oligarchii niż do demokracji, pomimo pozorujących ją szyldów.

Tylko, że to coraz gorzej działa. Choć nadal jest wielu łasych na płynące z "GW" pochwały i sugestie (czyli sterowanie), jest też większość przechodzących obok niej obojętnie albo niechętnie. Liczne są środowiska, w których negatywna opinia w "GW" przyjmowana jest jako rodzaj wyrafinowanego komplementu - skoro w kontrrzeczywistości nazwą cię złym, to oznacza, że jesteś bardzo dobrym.

Z opinią "GW" liczą się już tylko osoby głęboko tkwiące w jej "bańce". Z taśm ujawnionych przez portal tvp.info usłyszymy jak Adam Michnik grozi zarządowi Agory: „My nie chcemy znaleźć się w sytuacji, że na pierwszej stronie »Gazety Wyborczej« znajdzie się artykuł »na czym polega konflikt zarządu Agory z redakcją "Gazetą Wyborczą«". Nie chcemy być w takiej sytuacji, nie stawiajcie nas pod ścianą, nie stawiajcie nas, bo się nie cofniemy" - mówi Michnik. I chyba trafia tymi słowami do ostatnich w Polsce ludzi, którzy jeszcze boją się tego, co Michnik w "GW" napisze.

To są syndromy końca, który przychodzi powoli, ale nieuchronnie. "Gazeta Wyborcza" przechodzi do legendy: dla jednych pięknej, dla innych wręcz przeciwnie. W coraz starszym kręgu swoich prenumeratorów może jeszcze długo funkcjonować. Dzisiaj zdecydowanie większy "kreatywny wpływ" na polską scenę polityczną mają jej duchowi potomni: TVN i Onet. Według taśm ujawnionych przez portal tvp.info od promocji w TVN24 zależy dziś nawet sukces artykułu "GW" (a nie odwrotnie – sukces programu od recenzji w "GW"!). Jest w tym pewien rodzaj zemsty prof. Balcerowicza: organ, który czuł się gigantem w swojej branży i propagował beztroską wyprzedaż polskiej gospodarki, dzisiaj oddaje pole zagranicznym podmiotom medialnym. Można powiedzieć: mają to, czego chcieli.

REKLAMA

Czytaj także:

Miłosz Manasterski

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej