Uderzył konia w pysk, bo ten się przewrócił. "Trzeba zakończyć tę spiralę cierpienia"

2024-05-05, 14:20

Uderzył konia w pysk, bo ten się przewrócił. "Trzeba zakończyć tę spiralę cierpienia"
Na nagraniu zamieszczonym w sieci widać, jak koń, ciągnący wóz z turystami upada, a woźnica uderza leżące zwierzę w pysk.Foto: Twitter

Na trasie do Morskiego Oka przewrócił się jeden z koni. Fiakier próbował ocucić zwierzę, uderzając je w pysk. - Absolutnie tak się nie robi - mówi w rozmowie z portalem polskieradio24.pl Anna Plaszczyk. Działaczka z Fundacji Viva! tłumaczy też, że to niemożliwe, by koń się potknął o kamień i z tego powodu przewrócił, jak twierdzi właściciel stworzenia.

3 maja, na szlaku do Morskiego Oka, koń wiozący turystów miał się potknąć o kamień, w wyniku czego upadł - takie przynajmniej było tłumaczenie fiakrów. O sprawie zrobiło się głośno za sprawą mediów społecznościowych, w których zamieszczono materiał wideo ze zdarzenia. Widać na nim, jak leżące na ziemi stworzenie mężczyzna uderza w pysk. Takie działanie spowodowało, że zwierzę się poderwało.

Kilka godzin później konia przebadał weterynarz, który nie stwierdził u niego żadnych obrażeń. Zwierzę ponownie dopuszczono do pracy.

Ministerstwo klimatu spotka się z władzami TPN

Ministerstwo Klimatu i Środowiska poinformowało, że zainterweniuje w sprawie nagrania. "Taki scenariusz jak z tego filmu, to nie jest odosobniony przypadek. W najbliższym czasie przekażemy opinii publicznej raport z wnioskami w tej sprawie" - podkreśliło ministerstwo we wpisie.

Rozmowy między resortem klimatu i środowiska a Tatrzańskim Parkiem Narodowym mają się odbyć w poniedziałek.

"Trzeba zakończyć tę spiralę cierpienia"

O wykorzystywaniu zwierząt do przewozu turystów do Morskiego Oka rozmawialiśmy z Anną Plaszczyk, koordynatorką kampanii ratowania koni z Morskiego Oka z Fundacji Viva!

Paweł Kurek, dziennikarz portalu polskieradio24.pl: Jeszcze na dobre nie zaczął się sezon letni, a my już słyszymy o kolejnym kontrowersyjnym zdarzeniu na drodze do Morskiego Oka. W okolicach Wodogrzmotów Mickiewicza przewrócił się koń. Właściciel twierdzi, że zwierzę potknęło się o kamień. Czy taka wersja zdarzeń jest możliwa? 

Anna Plaszczyk Fundacja Viva!Konie to są zwierzęta uciekające, które mają bardzo silny instynkt w zakresie leżenia. Jak koń się przewraca, na przykład w wyniku potknięcia, to od razu wstaje. To jest jego system obronny. Ten koń nie wstawał długo, leżał, więc nie przewrócił się dlatego, że się potknął o kamień. Poza tym ciężko mi uwierzyć, żeby koń potknął się o kamień na trasie do Morskiego Oka, która jest asfaltowa.

Fiakier, chcąc pobudzić konia i zmusić go do wstania, uderzył go w pysk. Czy to właściwe działanie w takiej sytuacji? Takie zachowanie wywołało falę oburzenia w sieci.

Nie, absolutnie tak się nie robi. I słusznie, że cała Polska się tym oburzyła, bo komentarze pod tym filmem są naprawdę bardzo krytyczne. Nie powinno się zwierząt bić. Ten koń się po prostu przestraszył i wstał ze strachu. Tak zadziałał jego instynkt. Ale gdyby nie został uderzony, to prawdopodobnie jeszcze długo by leżał, bo nie miał siły i woli, by się podnieść. To nagranie pokazuje podejście tych ludzi do koni, które są traktowane jak maszyny do pracy. To zwierzę, gdy przestanie się nadawać do pracy, prawdopodobnie pójdzie do rzeźni.

O sytuacji zwierząt na drodze do Morskiego Oka mówimy od lat. Od lat nic się też nie zmienia w tej dziedzinie. Konie nadal wożą turystów. 

Decyzja o tym, że konie na trasie do Morskiego Oka nie powinny pracować już dzisiaj, może podjąć się jedna osoba - dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego. TPN wynajmuje fiakrom parkingi, na których zaczynają i kończą trasę. Jeżeli Tatrzański Park Narodowy wypowie fiakrom tę umowę, to oni nie będą mieli możliwości świadczenia usług, co zakończy tę spiralę cierpienia.

Przeciwnicy likwidacji takiego transportu argumentują, że jest to praca, która przynosi konkretny dochód wozakom. Mówi się też o tradycji.

Tatrzański Park Narodowy nie zgodził się na likwidacje takiego transportu, bo to oznaczałoby dla fiakrów realne obniżenie zarobków, a dzięki nim TPN zarabia około miliona złotych rocznie. To jest pokaźna część budżetu Tatrzańskiego Parku Narodowego. Z kolei argument dotyczący tradycji został wymyślony, żeby podtrzymać ten proceder. Faktycznie w międzywojniu do Morskiego Oka turystów woziły konie, które były zaprzęgnięte do dorożek przewożących do czterech pasażerów. Ale wtedy też do Morskiego Oka kursowały samochody czy małe autobusy. Po II wojnie światowej konie nie wróciły na tę trasę, jeździły tam tylko autobusy. W 1988 roku część trasy się oberwała i zamknięto ją dla ruchu. Po naprawieniu drogi wpuszczono tam dwie dorożki. Te dorożki przez kolejne lata "puchły". Pod koniec XX wieku zabierały nawet około 30 osób. Później zmniejszono liczbę osób do 14, a następnie do 12. Zatem ta "tradycja" sięga zaledwie 1989 roku i jej utrzymywanie nie licuje z cywilizacją zachodnią, nie licuje z tym, co już wiemy o zwierzętach.

O jakich obciążaniach tych zwierząt obecnie mówimy?

Jeden przejazd z pełnym obciążeniem, czyli 12 osobami dorosłymi na wozie, daje przeciążenie w okolicy jednej tony. Nawet jeden taki kurs wiąże się z przeciążeniami. Kiedy wchodzimy w sezon letni, przybywa turystów. Ludzie ustawiają się w wielometrowych kolejkach, przez co tych kursów jest znacznie więcej. Drugim czynnikiem, który wpływa niekorzystnie na te zwierzęta, jest pogoda. Dla koni najgorsza nie jest sama temperatura, a korelacja temperatury z wilgotnością. Im wyższa temperatura i wilgotność, tym większe zagrożenie dla tak obciążonych koni.

Innym argumentem, o którym mówią górale, jest fakt, że konie są wymieniane podczas codziennych kursów i mają możliwość wypoczęcia przed kolejnym wyruszeniem w drogę.

Wymiany koni? Tak jak powiedziałam, już jednokrotny kurs powoduje przeciążenie tony, więc nie ma znaczenia, że te konie są wymieniane. Już pierwszy kurs powoduje cierpienie. Dodatkowo przecież do tej tony Tatrzański Park Narodowy dopuszcza "dołożenie" piątki dzieci do czwartego roku życia, czyli około 100 kilogramów i nieograniczoną liczbę bagaży. To potrafią być: wózki, plecaki, aparaty fotograficzne, wody mineralne. Obciążenie wzrasta o kolejne 50 kg.

A co do przerwy, owszem, na górze wynosi ona 20 minut. Natomiast z badań, które co roku wykonujemy na trasie do Morskiego Oka, wynika, że konie po 20 minutach nie odpoczywają wystarczająco, żeby zacząć nowy kurs. Niektórym z tych zwierząt parametry nie wracają do normy nawet po godzinie. Myśmy wnioskowali o przedłużenie tej przerwy do godziny.

Kilka lat temu realizowałem reportaż o tym problemie. Władze TPN pokazały mi wówczas prototyp wozu hybrydowego, który miał odciążać pracę koni. Okazało się jednak, że ów wóz, wart ok. 200 tys. złotych, zapalił się podczas ładowania i spłonął. Czy jest możliwe zastosowanie jakiegoś innego rozwiązania, które by pogodziło dobrostan zwierząt i interes ludzi?

Ten wątek wozu hybrydowego konno-elektrycznego sprawdzaliśmy. Okazało się, że w Europie były w 2014 roku trzy firmy, które produkowały takie hybrydy. Żadna z nich nie wymyśliła hybrydy na tak stromy górski teren. Oczywiście te hybrydy funkcjonują np. w Zermattcie, gdzie duże, ciężkie zimnokrwiste konie ciągną wózki wspomagane elektrycznie, ale one jeżdżą po płaskim, bo tam te drogi nie są stromo nachylone. Natomiast na stromą trasę nikt czegoś takiego nie wymyślił, dlatego że tu jest za dużo zmiennych. Ostrzegaliśmy, kiedy ten pomysł się pojawił, że to się nie uda. Firma, która zrobiła tę hybrydę, próbowała ją wielokrotnie ulepszać, ponieważ ze względu na siły i energie, która wytwarza się podczas drogi w dół, kable się paliły, topiły. I teraz proszę sobie wyobrazić, że podczas takiej jazdy z wozem pełnym ludzi nagle te kable się zapalają i zaczyna płonąć cały wóz. Konie mają za sobą pożar. Tragedia murowana.

Był też pomysł wprowadzenia wózków elektrycznych.

Były na tej trasie testowane dwa typy pojazdów. Meleksy polskiej marki, która jest uznana na całym świecie, i chińskie. Nasze meleksy pokonywały trasę trzykrotnie na jednej baterii i miały zapas na czwarty kurs. Ale fiakrzy mówili, że te wózki zabierają za mało osób. Zdecydowali, że chcą sprowadzić z Chin wózki 14-osobowe, i one oczywiście nie dały rady na tych trasach. Wówczas starosta tatrzański ogłosił, że to nasze meleksy się nie sprawdziły. Polski producent wystosował wtedy przedsądowe wezwanie do usunięcia naruszenia dóbr osobistych, bo przecież to nie polskie pojazdy nie dały rady, a chińskie. Starosta przeprosił, ale jednocześnie powiedział, że temat wózków jest zamknięty. 

Gdyby pani miała możliwość zaapelowania do ludzi, którzy decydują się na taki kurs do lub z Morskiego Oka, to co by pani im powiedziała? 

Te nasze apele o to, żeby nie wsiadać i nie krzywdzić tych zwierząt, działają, bo my to widzimy każdego roku na trasie do Morskiego Oka podczas badań koni. Ludzie widzą, że poruszanie się tymi wozami to obciach. Rzeczywiście wsiadają na nie tylko osoby, które mają bardzo niski poziom empatii, znajdujące sobie jakieś wymówki. Pamiętajmy, że nawet osoby z niepełnosprawnościami same pokonują tę trasę. W górach generalnie chodzi o to, żeby je zdobywać. A zdobywanie gór siłą mięśni umęczonych koni, to jest coś, co nie daje żadnej satysfakcji. Oczywiście możemy sobie zrobić zdjęcie z Morskiego Oka. Człowiek nie jest spocony, pięknie, świeżo wygląda, ale tu nie o to chodzi. I część Polek i Polaków już to rozumie i nie chcą przykładać ręki do cierpienia zwierząt. Problemem są też obcokrajowcy, którzy myślą, że skoro taki transport w Polsce istnieje, to tak można się przemieszczać, nie zważając na cierpiące zwierzęta. Niestety jest gros turystów z Bliskiego Wschodu, którzy prezentują takie podejście, bo w ich krajach traktowanie zwierząt jest podobne. Dlatego wciąż apelujemy, żeby nie płacić za cierpienie koni i iść do Morskiego Oka dla zdrowia na własnych nogach.

Czytaj także:

Polecane

Wróć do strony głównej