Akcja służb na jeziorze Śniardwy, statek poszedł na dno. "Straciliśmy wszystko"

- To pierwsza w tym roku taka sytuacja - powiedział burmistrz Mikołajek Piotr Jakubowski. Chodzi o groźny wypadek z udziałem zagranicznych turystów. Ich statek wpłynął na mieliznę z kamieniami. Członkowie załogi stracili wszystko, co mieli ze sobą. Gmina musiała zapewnić Czechom nocleg.

2024-07-18, 14:17

Akcja służb na jeziorze Śniardwy, statek poszedł na dno. "Straciliśmy wszystko"
Akcja służb na jeziorze/Zdjęcie ilustracyjne. Foto: Agencja SE/East News

Do niebezpiecznej sytuacji doszło na jeziorze Śniardwy. Czescy turyści podróżowali houseboatem, który w pewnym momencie wpłynął na kamienie. Niestety w wyniku licznych uszkodzeń kadłuba statek zatonął. Na szczęście w porę interweniowali ratownicy Mazurskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Mazurski kurort z kolei musiał udzielić pomocy rozbitkom, którzy stracili cały dobytek. Ich łódź poszła na dno wraz ze wszystkimi dokumentami, pieniędzmi i ubraniami. 

W okolicach wyspy Czarci Ostrów Czesi wpłynęli na mieliznę. "Do CKRW dzwoni Operator 112 z informacją, że Czeska załoga pływająca na houseboacie uderzyła w kamień i nabiera wody. Mimo problemów językowych, naszemu dyspozytorowi udaje się ustalić dokładniejszą lokalizację - wyspa Czarci Ostrów" - mogliśmy przeczytać w środowym komunikacie MOPR, zamieszczonym w mediach społecznościowych. 

Statek wpłynął na kamienie. O włos od tragedii na Śniardwach

Ratownicy poinformowali, że w akcję zaangażowana została również Straż Pożarna i Mazurska Służba Ratownicza. Służbom udało się ewakuować z tonącego statku wszystkich członków załogi. Sytuacja mogła mieć jednak tragiczny finał, ponieważ na początku pojawiły się problemy ze zlokalizowaniem turystów. 

REKLAMA

- Ponieważ Czesi, poza czeskim, nie znali żadnego języka, był problem, by się z nimi porozumieć. Nasz dyżurny używał translatora, by zlokalizować tę załogę – przekazał w rozmowie z Polską Agencją Prasową prezes MOPR, Jarosław Sroka.

Turyści zignorowali ostrzeżenie

Warto dodać, że czeska załoga zignorowała tzw. znaki kardynalne. To charakterystyczne, czarno-żółte tyczki, które 20 lat temu zakupili ratownicy MOPR i w proozumieniu z Wodami Morskimi oznaczyli nimi wszystkie niebezpieczne miejsca na Szlaku wielkich Jezior.

Wypadek czeskiego houseboata zszokował zarówno mieszkańców, jak i władze mazurskiej miejscowości. - To pierwsza w tym roku taka sytuacja, byśmy musieli rozbitkom zapewniać nocleg - oznajmił burmistrz Mikołajek Piotr Jakubowski w rozmowie z PAP.

- Na dokładkę nie można się było skontaktować z armatorem łodzi, który w takich sytuacjach też powinien pomóc załodze. Musieliśmy tych ludzi otoczyć opieką - dodał. Czesi spędzili noc w starej szkole w Tałtach, która użycza noclegu potrzebującym turystom.

REKLAMA

"Na wodzie trzeba używać rozumu"

Według Jakubowskiego, środowa sytuacja uwypukla znacznie poważniejszy problem.  Ustawodawca dopuścił możliwość pływania bez uprawień, co powoduje, że ludzie widzą znaki, ale ich nie znają. Stąd takie sytuacje jak ta wczorajsza. Dobrze, że nikomu nic się nie stało - zauważył włodarz miasta.

Jak z kolei uważa Jarosław Sroka, brak wiedzy może skutkować katastrofą. - Dziś każdy nosi przy sobie telefon. Jest bardzo wiele aplikacji, które pokazują, gdzie są niebezpieczne miejsca. Każdy, kto jeździ po drodze, musi znać znaki, tak samo każdy, kto decyduje się na pływanie, musi znać znaki - to rzecz bezdyskusyjna. Houseboaty i niektóre łodzie mają na pokładzie elektroniczne mapy, które pokazują im, gdzie są i jak jest głęboko. Naprawdę przy obecnym stanie techniki trzeba się starać, by wpłynąć na kamienie czy mieliznę. Na wodzie trzeba używać rozumu, techniki, obserwować otoczenie. Nie ma innej opcji - zaznaczył prezes MOPR.

Źródła: MOPR/Facebook/PAP

Czytaj więcej:

Tragedia w lubelskim. Mężczyzna utonął w Jeziorze Białym

17-latka wskoczyła do jeziora bez kapoku. Nie żyje

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej