Powraca strach Polek, a rejestr ciąż pozostaje [OPINIA]

"Rejestr ciąż w Polsce zostaje". Kiedy wiadomość o tym rozeszła się w mediach, na wzburzoną reakcję nie trzeba było długo czekać. Nie będę oszukiwać, zareagowałam podobnie. Bo kogo, jak nie młodych kobiet w wieku reprodukcyjnym, temat ten dotyczy szczególnie?

Joanna Zaremba

Joanna Zaremba

2024-08-09, 16:37

Powraca strach Polek, a rejestr ciąż pozostaje [OPINIA]
Zdjęcie ilustracyjne. Foto: WOJCIECH STROZYK/REPORTER

Kiedy w 2022 roku ówczesny minister zdrowia Adam Niedzielski podpisał rozporządzenie, na mocy którego w Systemie Informacji Medycznej znalazły się dane na temat każdej, zarejestrowanej ciąży, wiele Polek zadrżało. Delikatnie mówiąc, ponieważ wiadomość o skrzętnym odnotowywaniu informacji na temat rozwijającego się płodu w kraju, w którym prawa reprodukcyjne kobiet nie istnieją (aborcja w skrajnych przypadkach zagrożenia życia kobiety – bo bardzo często nawet nie zdrowia – nie jest żadnym "prawem"), budzi przede wszystkim strach.

Budzi się strach i nie ma w tym nic dziwnego

Strach o to, że będzie to narzędzie represji, które posłuży w sprawach sądowych przeciwko dziesiątkom Polek. I to była obawa, wtedy, jak najbardziej uzasadniona.

Po tym, jak w październiku 2020 roku Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej zdelegalizował aborcję w przypadku ciężkich, nieodwracalnych wad płodu, wyszłyśmy na ulice. Walka była nierówna, bo przeszkodą było niemalże wszystko: szalejąca pandemia, powodowany nią kryzys gospodarczy i psychiczny wielu osób, pogoda, brutalne blokady policji, obelżywe określenia ze strony rządzących, części dziennikarzy pracujących wówczas w mediach publicznych i przedstawicieli Kościoła, ogromny hejt, przesłuchania na komisariatach w uwłaczających warunkach, późniejsze postępowania prokuratur.

Ale dowiedział się cały świat, a zdjęcia i filmy z polskich miast i wsi zalały zagraniczny Internet.

REKLAMA

Sytuacji Polek to nie zmieniło, a organy ścigania zaczęły prześladować organizacje prokobiece i ich działaczki, do dziś będące jedynym źródłem pomocy dla kobiet, które potrzebują aborcji. Po zmianie rządów jak dotąd nie doczekałyśmy się uchylenia wciąż obowiązującego wyroku TK, a ostatnia sytuacja, która miała miejsce w Sejmie – mam na myśli odrzucenie ustawy depenalizującej aborcję, co było mroczną "zasługą" głównie posłów i posłanek PSL – sprawiła, że nadzieje przygasły. Ja także miałam na przemian momenty zwątpienia i oburzenia.

Sugestia Komisji Europejskiej

Do tego ten cały rejestr. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że wprowadzenie go podyktowane było sugestią Komisji Europejskiej – tak też zresztą argumentował dwa lata temu PiS. Podobne rozwiązania, stosowane w wielu krajach Unii Europejskiej, mają swoje uzasadnienie, są korzystne. I działają. Ale w Polsce – co podkreślają działaczki organizacji pro-choice - budują i tak już rozkręconą przez poprzedni rząd atmosferę strachu. Więc nic dziwnego, że po informacji przekazanej przez Ministerstwo Zdrowia ten strach po prostu powrócił.

Kiedy rozmawiałam z działaczką, która pomaga Polkom uzyskać dostęp do aborcji za granicą, dowiedziałam się, że od dwóch dni jej skrzynkę zapełniają wiadomości od wystraszonych kobiet. Zastanawiają się, czy mogą bezpiecznie skorzystać z jej pomocy, czy informacje zawarte w SIM im nie zaszkodzą. Ona cierpliwie tłumaczy, że nie, że to tak nie działa. Prokuratura nie pobiera z Systemu Informacji Medycznej danych o ciąży lub jej braku – to trzeba podkreślić. Co więcej, system ma dobre i racjonalne strony: jeśli kobieta będąca w chcianej ciąży trafi na SOR, lekarz może sprawdzić, jaki lek powinien jej podać, a jaki od razu wykluczyć. Jednak narzędzie, które mogłoby chronić kobiety, po ośmiu latach, nadal kojarzą się nam z represją.

Kobiety - źródło pomijane

Rozkręcana przez polityków karuzela przerażenia robi swoje. Nie wszyscy na szczęście się boją. A żeby wiedzieć, jak czują się polskie kobiety, należałoby zapytać u źródła. Tak często zresztą zupełnie pomijanego.

REKLAMA

Kiedy rozmawiam z moją 31-letnią znajomą, matką 3-letniego chłopczyka, wyczuwam mieszane uczucia. - Samo założenie wydaje się sensowne, tak samo jak podczas wizyt u innych specjalistów. Kiedy lekarz odnotowuje, że mamy jakieś choroby układu krążenia, to ma to pomóc w sytuacji ratowania życia, kiedy akurat nie trafimy do naszego lekarza. Pod warunkiem, że ta informacja nie będzie wykorzystywana przeciwko kobietom. O to martwiłam się za rządów PiS-u – mówi. – Teraz trochę mniej, bo obecna władza wydaje się nie ingerować tak mocno w podstawowe prawa kobiet. Ale że na naiwności już się parę razy w życiu przejechałam, to nie liczę na to, że się to nie zmieni – puentuje.

Natalia ma 32 lata i planuje zostać mamą w niedalekiej przyszłości. - To może mieć dobre aspekty, jak np. kobieta straci przytomność, i wtedy wiadomo, że jest w ciąży. Ale do tego potrzebna jest normalna, europejska władza. Wtedy nikt nie będzie wykorzystywał tego narzędzia przeciwko nam - podkreśla.

Czytaj także:

Pisząc to, mam też w myślach opinie, których w sieci przeczytałam już dziesiątki. Co ciekawe, w większości męskie. Np., że to był "mityczny rejestr ciąż", że PiS od początku chciało wprowadzić "dobre rozwiązanie", a opozycja podniosła rzekomo nieuzasadnione larum, twierdząc, że może on zagrażać kobietom, a w rzeczywistości "nie zagrażał". "Kłamstwo" nakręcone przez ówczesną opozycję itp.

REKLAMA

No nie. Naprawdę wierzycie, w obliczu tego, co politycy tej partii na przestrzeni ośmiu lat swoich rządów wyrządzili kobietom, poprzedni rząd nie skorzystałby z możliwości inwigilacji osób, które miały aborcję lub pomagały w ich przeprowadzeniu? To poziom naiwności, z którym rzadko spotkać się można nawet u małych dzieci.

Kolejny straszak

System gromadzący te informacje sam w sobie może nie być zły, ale w Polsce nie ma dobrego gruntu. Przynajmniej na razie, bo - powtórzę - w zetknięciu ze skrajnie restrykcyjnym systemem antyaborcyjnym jest po prostu, w świadomości społecznej, kolejnym straszakiem.

Ale zgadzam się też z oburzeniem kierowanym pod adresem obecnej władzy, która kilka lat temu perorowała o zatrważających skutkach rejestru, nazywając go m.in. "kolczykowaniem kobiet", a dziś dowiadujemy się, że rozporządzenie zostaje. Jest to dla mnie niezrozumiałe. A moja złość wynika z tego, że nikomu tak naprawdę na losie kobiet nie zależy. Liczy się zarządzanie strachem, sianie paniki, zbieranie paliwa politycznego. Prawa kobiet w tej całej medialno-politycznej przepychance są na ostatnim miejscu i szorują po mulistym dnie.

Podsumowując? Nie wpadajmy w panikę. Ale też nie traćmy czujności. Patrzmy obecnej władzy na ręce. Egzekwujmy to, co obiecano nam w trakcie kampanii wyborczej. Kampanii, w której wygraną zagwarantowały obecnie rządzącym kobiety. Niech nie zwiodą nas "kompromisy" czy szukanie rozwiązań alternatywnych. Nie ma "kompromisów" i "rozwiązań alternatywnych". Jest tylko i wyłącznie decyzja kobiety.

REKLAMA


Ministerstwo Zdrowia: rejestr ciąż zostaje

Przypomnijmy: Ministerstwa Zdrowia niedawno przekazało Polskiej Agencji Prasowej, że nie prowadzi prac legislacyjnych mających na celu wycofanie tzw. rejestru ciąż. Resort wskazał w komunikacie, że tzw. SIM (czyli System Informacji Medycznej) zawiera informacje służące wyłącznie zapewnianiu bezpieczeństwa zdrowotnego pacjentom i odpowiedniego realizowania świadczeń zdrowotnych.

"Decyzję o udostępnieniu własnych danych medycznych podejmuje pacjent/pacjentka. Wyjątkiem jest lekarz, pielęgniarka lub położna podstawowej opieki zdrowotnej, wybrani przez pacjenta/pacjentkę. Taki dostęp będzie miał też każdy pracownik medyczny w sytuacji zagrożenia życia pacjentki, kiedy to najwyższym priorytetem jest szybkie udzielenie niezbędnej pomocy" - przekazano.

REKLAMA


Dla polskieradio24.pl Joanna Zaremba

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej