Propaganda Orbana, straszą III wojną światową. Zarobili na tym krocie
Rządzący od 14 lat Viktor Orbán za wielkie pieniądze używa influencerów, aby wzmacniać partyjny przekaz w mediach społecznościowych - alarmują węgierscy dziennikarze śledczy. Ustalili, że Facebook i Google zarobiły ponad milion euro na "wrogich narracjach" zawierających kłamstwa o pomocy Ukrainie czy Donaldzie Tusku.
Maciej Piasecki
2024-08-20, 19:58
Partia Viktora Orbána wydała ponad milion euro na promowanie w mediach społecznościowych antyzachodnich narracji, w tym tych uderzających w pomoc Ukrainie. W niektórych przypadkach publikacje opierały się na bezpośrednich kłamstwach - ustalili węgierscy dziennikarze śledczy. Pieniądze z procederu trafiły na konta technologicznych gigantów.
Niewielkie Węgry wydają tyle, co Niemcy
W 10-milionowych Węgrzech wydatki na reklamy w mediach społecznościowych wyniosły podczas ostatniej kampanii wyborczej tyle samo, co w osiem razy większych Niemczech.
Większość pieniędzy poszła na treści sprzyjające rządzącej Węgrami partii Fidesz. To suma 5,4 mln euro: trzy razy więcej, niż na polityczne reklamy wydało 15 opozycyjnych partii razem wziętych. Liczby opublikowane przez dziennikarzy pochodzą z danych udostępnionych przez Facebooka i Google.
- W naszym kraju dezinformacja nie rodzi się na Telegramie czy dyskusyjnych grupach o teoriach spiskowych, ale w ustach czołowych polityków. Może ona płynąć swobodnie dalej, a to dzięki przejęciu mediów przez władzę - mówi dla portalu polskieradio24.pl Blanka Zöldi, redaktorka naczelna niezależnego serwisu Lakmusz, który zajmuje się weryfikowaniem dezinformacji. Tym samym nawiązuje do polityki Fideszu wobec prasy, którą nawet konserwatywne środowiska nazywają "upartyjnieniem".
REKLAMA
Serwis Lakmusz wraz z innymi węgierskimi organizacjami monitorował czerwcowe wybory lokalne i europejskie, skupiając się na sponsorowanej dezinformacji w mediach społecznościowych. - Mimo przejęcia tradycyjnej prasy, rząd nie miał wcześniej dużego wpływu na social media, ale rośnie on od 2019 roku. Dzieje się to za sprawą tajemniczej firmy Megafon, która promuje "inluencerów" powtarzających narracje rządzących polityków, co pozwala im dotrzeć do szerszej publiki - mówi Zöldi. Podkreśla, że o kampanijnych wydatkach na reklamy wiedzą dzięki unijnym regulacjom, które zmuszają technologiczne firmy do przejrzystości w tym zakresie.
- Trudno powiedzieć, gdzie w tych reklamach kończy się opinia, a zaczyna dezinformacja. Manipulują faktami, operują dramatyczną muzyką, pokazują mylące obrazy, nazywają ludzi tylko z imienia. Dlatego nazwaliśmy je, zgodnie z radami naukowców, "wrogimi narracjami", gdyż przedstawiają politycznych przeciwników jako "wrogów" - tłumaczy Zöldi.
Straszą III wojną światowa
Dziennikarze zidentyfikowali i nazwali główne "wrogie narracje". To na ich promowanie najwięcej pieniędzy wydała partia Orbana i przyjazne jej serwisy, takie jak Megafon:
- Europejscy prowojenni politycy chcą rozpętać III wojnę światową (ponad 1 mln euro)
- Dyskredytacja Petera Magyara, czołowego polityka opozycji (ponad 1 mln euro)
- Antyrządowe siły służą wrogim interesom (prawie 200 tys. euro)
- Opozycyjni politycy i i niezależne media są nieodpowiedzialni i żądni władzy (90 tys.)
- Lewicowe władze miasta Budapeszt są niekompetentne i leniwe (85 tys.)
Analitycy podkreślają, że tylko 0,5 mln euro na promocje wrogich przeciwnikom Fideszu treści partia wydała samodzielnie - reszta przeszła przez przyjazne władzom serwisy, w tym 1,3 mln, które wydał Megafon. - Nie wiemy jednak, jak finansowany jest Megafon. Próbowaliśmy to ustalić, ale firma nie udziela odpowiedzi - mówi węgierska dziennikarka. Zaznacza też, że niezależne media w kampanii wydały na reklamy kilkadziesiąt tysięcy euro, a żadna z nich nie sprzyjała żadnej opcji politycznej.
REKLAMA
Zarabianie na kłamstwie
Węgierscy analitycy ustalili, że część sponsorowanych treści opierała się na dających się zweryfikować kłamstwach. Publikacje twierdziły np. że lider Europejskiej Partii Ludowej Manfred Weber miał opowiadać się za przymusowym poborem wojskowym w całej Unii, a prezydent Francji Emmanuel Macron rzekomo chce wysłać żołnierzy do Ukrainy i jest gotów użyć broni atomowej.
Donalda Tuska czy Ursulę von der Leyden publikacje nazywały "lewicowymi, prowojennymi politykami", choć - jak wskazują analitycy w raporcie - nie mają oni związku z lewicowymi partiami. 3 tys. euro wydano na promocję spotu, według którego unijne fundusze idą na wsparcie Hamasu, a 23 tys. euro - że gospodarka Niemiec upada z powodu wsparcia dla Ukrainy i migrantów.
Według wyliczeń węgierskich analityków, w serwisach należących do Meta (właściciel Facebooka) i Google opublikowano 511 reklam zawierających fałszywe informacje, a platformy zarobiły na tym co najmniej 475 tys. euro.
REKLAMA
Facebook: dezinformacja psuje nam biznes
Badacze wystosowali do cyfrowych platform szereg rekomendacji, takich jak współpraca z narodowymi organizacjami zajmującymi się sprawdzaniem faktów - lub powołanie własnych zespołów w tym celu. Zalecają też ustalenie wspólnych praktyk dotyczących politycznych treści na różnych platformach. Domagają się też dalszych działań ze strony Unii Europejskiej, które zwiększyłyby transparentność mediów społecznościowych, kiedy w grę wchodzi polityczna agitacja. Dziennikarze liczą, że cyfrowe organizacje odniosą się do ich ustaleń.
Czekając na oficjalną odpowiedź, Zöldi skonfrontowała problem z przedstawicielami firmy Meta podczas konferencji GlobalFact w Sarajewie. - Nie mamy finansowego interesu w powielaniu dezinformacji, nie tylko z pobudek etycznych, ale też komercyjnych. Zarabiamy na reklamach, a reklamodawcy nie chcą pojawiać się zaraz obok takich treści. Każda treść, która została sprawdzona jako nieprawdziwa, nie może być publikowana jako polityczna reklama - odpowiedział jej ze sceny Tom Bonsundy-O'Bryan, szef polityki ds. dezinformacji na region EMEA w firmie.
- Afera pedofilska poruszyła Węgrów. Wielka manifestacja w Budapeszcie
- Rosyjska dezinformacja. "Podrabiane strony internetowe, przekaz powielany w różnych językach"
- Węgry grzmią po decyzji w sprawie Ukrainy. "Sami odebrali sobie prawo weta"
W wyborach do Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2024 roku Fidesz zdobył 45 proc. głosów, co dało mu 11 mandatów. Jednak opozycyjna partia Tisza Pétera Magyara otrzymała 30 proc. głosów i siedem mandatów, co narusza dotychczasową dominację Fideszu.
Rozmawiał Maciek Piasecki
polskieradio24.pl
REKLAMA