Śmierć 15-letniego Dominika na obozie harcerskim. "Wygląda jak próba zabójstwa"

W nocy ze środy na czwartek podczas próby harcerskiej zginął 15-letni Dominik. Tragedia wstrząsnęła całą Polską i wzbudziła dyskusję na temat bezpieczeństwa obozów harcerskich. Wieloletni instruktor ratownictwa Konrad Kasjaniuk stwierdził, że dla niego "wygląda to jak wyrok śmierci". 

2025-07-29, 20:44

Śmierć 15-letniego Dominika na obozie harcerskim. "Wygląda jak próba zabójstwa"
Ratownik wodny skrytykował sposób przeprowadzenia próby, w wyniku której na obozie harcerskim zginął 15-latek. Foto: Jarek Praszkiewicz/Darek Delmanowicz/PAP

Obozy harcerskie pod większą kontrolą

Śmierć młodego harcerza pociągnęła za sobą intensyfikację kontroli obozów. To efekt decyzji Minsterstwa Edukacji Narodowej. Sprawdzane są m.in. możliwości ewakuacji w trudnych warunkach pogodowych. 

Na obozie nad jeziorem Ośno kwestie bezpieczeństwa zostały zlekceważone przez opiekunów - drużynowego i ratownika wodnego. W rozmowie z internetowym portalem TVP Info instruktor ratownictwa z 30-letnim stażem pływackim Konrad Kasjaniuk powiedział, że dla niego "wygląda to jak próba zabójstwa". - Nie da się tego inaczej ująć - stwierdził. 

Dominik zdobywał sprawność pływacką

W dniu tragedii Dominik podejmował harcerską próbę o nazwie "Pływak Doskonały". To jedna z najtrudniejszych prób pływackich. Jak czytamy na stronie ZHR, harcerz, który zdobędzie tę sprawność, potrafi "przepłynąć w wodzie dystans 1000 m co najmniej dwoma stylami. Umie przepłynąć 15 m pod wodą, a także zdjąć w wodzie ubranie: koszulę, spodnie i buty". 

Ponadto sprawność ma kilka dodatkowych wymagań, związanych m.in. z udzielaniem pierwszej pomocy. Problemem jest to, że 15-letni Dominik podejmował próbę w nocy, w pełnym umundurowaniu. 

- Do przepłynięcia było 1000-1500 metrów. Próba odbywała się w biały dzień, miałem ze sobą bojkę ratunkową, a obok na łódce płynął ratownik, który utrzymywał ze mną kontakt i co chwila sprawdzał, czy wszystko jest OK - mówił o swojej próbie Filip, były wieloletni członek ZHR. 

"W ubraniach nie da się pływać"

- Sam często jestem kierownikiem na obozach, ale też ratownikiem oraz instruktorem ratownictwa wodnego, który naucza młodzież. Prowadzę w warszawskim Pałacu Młodzieży trzyletni program szkolenia. Po pierwszym roku moi podopieczni, którzy są bardzo wytrawnymi pływakami, mają do przepłynięcia w ubraniu i w butach 35 metrów. To im wystarcza do zbudowania wyobrażenia, że w ubraniu się nie da pływać - przekazał Konrad Kasjaniuk. 

- Nie rozumiem, jak komukolwiek mogło przyjść do głowy, by przepłynąć 500 metrów czy kilometr. To jest absolutna abstrakcja. Myślę, że w swoich najlepszych momentach życia pływackiego nie dałbym rady przepłynąć pół kilometra. To wykracza poza wszelkie możliwe wyobrażenia - dodał. 

Ratownicy są słabo wyszkoleni?

Zwrócił przy tym uwagę, że od 2012 roku szkoleniem ratowników wodnych zajmuje się nie tylko WOPR. To spowodowało, że zdobycie uprawnień jest znacznie łatwiejsze. - Zadałbym pytanie, jak to jest możliwe, że 19-letni młody człowiek dopuszcza w ogóle myśl o pływaniu w nocy. To nie przypomina jakiegoś sprawdzianu, a wygląda to po prostu jak wyrok śmierci. Wynika to z faktu, że szkolenia mocno różnią się od siebie. Zdarzają się 19-letni ratownicy o wysokich kwalifikacjach i odpowiednim doświadczeniu, ale to nie jest standard. W 2012 roku weszła ustawa, która sprawiła, że szkoleniami ratowników mogły się zająć także inne podmioty, a nie tylko Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Teraz zrobienie kursu ratownika jest bardzo, bardzo proste. Czasami można go zrobić nawet w dwa tygodnie - ocenił Kasjaniuk. 

- Ktoś, kto kończy dwutygodniowy kurs, nie może mieć pojęcia o ratownictwie. Może wiedzieć, gdzie coś znaleźć w przepisach, jak powinno wyglądać kąpielisko, jakie są techniki pływania czy holowania, ale nie będzie miał doświadczenia. Kiedyś wyglądało to w ten sposób, że każdy człowiek, który kończył kurs młodszego ratownika, żeby w ogóle mógł nim być, musiał przejść szereg praktyk i różnych kursów, które teraz nie są wymagane. Przed 2012 rokiem były osoby 18-, 19-letnie, które idąc bardzo profesjonalnych tokiem WOPR-owskiego szkolenia, były doświadczone i bardzo dobrze przygotowane do tego zajęcia. Musiały jednak zaliczyć wcześniej 150 godzin praktyk na wodach śródlądowych, potem jeszcze 200 godzin na wodach morskich - tłumaczył. 

W pewnym sensie te słowa potwierdził również Filip, który przez 15 lat był członkiem ZHR. - Zajęło mi to tydzień. W ramach zajęć miałem symboliczny odcinek do przepłynięcia, nurkowanie na głębokość trzech metrów, holowanie tonącego. Ta ostatnia czynność w bardzo podstawowym zakresie, jak na kursie pierwszej pomocy. Później z tymi "uprawnieniami" byłem ratownikiem, nawet w Stanach Zjednoczonych - mówił. 

Przyznał przy tym, że w ZHR organizowanych jest setki obozów rocznie, w których udział biorą tysiące drużynowych. Podejmują oni decyzje, więc oczywiście błędy mogą się zdarzać, a tym przypadku system zawiódł. 

Opiekunowie obozu zatrzymani

"W każdym roku organizujemy blisko 300 obozów harcerskich. Wszystkie zatwierdzane są zgodnie z państwowymi i wewnętrznymi zasadami, a w trakcie trwania przechodzą liczne kontrole i wizytacje zewnętrzne i wewnętrzne. Po każdej akcji letniej analizujemy przebieg działań, wyciągamy wnioski i wprowadzamy zmiany, które pozwalają nam stale podnosić standardy bezpieczeństwa" - napisano w oświadczeniu ZHR wydanym po śmierci 15-latka. 

Hm. Jan Garnecki podkreślił również, że "kadra tego obozu spełniała wszystkie wymagania formalne, i nasze, i państwowe, bo wypoczynek został zatwierdzony w kuratorium. Obóz przeszedł też wizytację straży pożarnej i żadnych uchybień nie stwierdzono". 

Po tragedii zatrzymano drużynowego i ratownika, którzy byli opiekunami obozu. Obaj usłyszeli zarzuty, ale nie przyznali się do winy. Prok. Magdalena Kasprzak nie wykluczyła, że zarzuty zostaną postawione kolejnym osobom. 

Czytaj także:

Źródło: TVP Info/egz/k

Polecane

Wróć do strony głównej