Bijatyka w sejmie II RP. Powodem afera ze sprzedażą ziemi

Skutki polityczne największej afery gospodarczej międzywojnia odczuwalne były przez długi czas. Sprawa ta, dziś zapomniana, ponad sto lat temu wstrząsnęła opinią publiczną i znalazła odbicie w języku potocznym.

2025-11-06, 08:10

Bijatyka w sejmie II RP. Powodem afera ze sprzedażą ziemi
Fragmenty artykułów prasowych na temat afery dojlidzkiej oraz początek ustawy o reformie rolnej z 1920 roku. Foto: Polskie Radio/grafika na podstawie zasobów domeny publicznej

Rozporządzenie widmo

Kwestia agrarna była jednym z najbardziej palących problemów odrodzonej po 123 latach Rzeczpospolitej. Już latem 1919 roku Sejm Ustawodawczy przyjął uchwałę o reformie rolnej, a jej zasady określono w "Ustawie z dnia 15 lipca 1920 roku o wykonaniu reformy rolnej".

Jednym z założeń reformy była parcelacja ziemi poprzez przymusowy wykup części lub całości majątków ziemskich za połowę ceny rynkowej. Zajmował się tym Główny Urząd Ziemski (GUZ). Szybko okazało się, że możliwości wykupu przez państwo są ograniczone zarówno politycznie i prawnie, jak i finansowo. Mimo tych przeszkód administracji zależało, by ustanawiać zarząd państwowy nad tymi posiadłościami, których właściciele lub zarządcy znajdowali się poza granicami Polski.

Jednym z takich majątków były położone pod Białymstokiem dobra dojlidzkie, od 1886 roku własność niemieckiej hrabiny Zofii Rüdiger. Postępowanie było rutynowe: 3 sierpnia 1919 roku Komisariat Rządu w Białymstoku wystąpił z wnioskiem o przejęcie przez państwo administrowania Dojlidami. W ślad za tym 4 października 1919 roku Główny Urząd Ziemski zwrócił się do Ministerstwa Rolnictwa i Dóbr Państwowych o wprowadzenie przymusowego zarządu państwowego w posiadłości.

30 grudnia 1919 roku minister rolnictwa Franciszek Bardel, polityk PSL-Piast, podpisał rozporządzenie o ustanowienie takiego zarządu. Z niewyjaśnionych do dziś przyczyn dokument ten nie został nigdy ogłoszony w Dzienniku Urzędowym, a więc nie mógł prawnie wejść w życie, co nie przeszkodziło ministerstwu ponaglać Okręgowy Zarząd Dóbr Państwowych w Siedlcach, który miał być wykonawcą rozporządzenia. Nim ktokolwiek miał okazję przyjrzeć się sprawie, wybuchła wojna polsko-bolszewicka, kwestie rolne zeszły więc na dalszy plan.

Brak publikacji rozporządzenia nie był jedynym potknięciem władz, co dało później niektórym powody do przypuszczeń, że w istocie nie były to niedopatrzenia, a celowe działania jakiejś grupy spiskowców. Gdy bowiem powrócono do sprawy Dojlid w październiku 1920 roku i resort rolnictwa zwrócił się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych o powiadomienie niemieckiego zarządcy majątku o przymusowym zarządzie państwowym, nikt tej prośby nie wykonał.

I znów w źródłach brak informacji, dlaczego tak się stało. Faktem jest, że ani hrabina Rüdiger, ani jej pełnomocnik baron von Brandenstein nie otrzymali żadnej oficjalnej decyzji dotyczącej dóbr dojlidzkich. W świetle prawa więc nadal mogli swobodnie rozporządzać posiadłością i z możliwości tej rychło skorzystali.

Z ręki do ręki

Dojlidy, które z Wielkiej Wojny wyszły w wyjątkowo dobrym stanie (jeszcze przed 1918 rokiem Niemcy, co było ewenementem na tle ich polityki, zgodzili się na odbudowę zniszczonego podczas walk dojlidzkiego browaru), stanowiły łakomy kąsek dla wielu przedsiębiorców. Hrabina Rüdiger, nie wiedząc o wspomnianym "rozporządzeniu widmo", a mając na uwadze, że jej ziemia może zostać przejęta przez Rzeczpospolitą, postanowiła zrobić ruch wyprzedzający i 21 października 1920 roku sprzedała część majątku warszawskiemu kupcowi Naumowi Cukierowi.

To był dopiero początek wyprzedaży dóbr dojlidzkich na wielką skalę. Latem 1921 roku, działając w wyraźnym pośpiechu, pełnomocnik właścicielki podpisał umowę sprzedaży reszty dóbr dojlidzkich dwóm podmiotom powiązanym personalnie i kapitałowo: Polsko-Amerykańskiemu Bankowi Ludowemu oraz Towarzystwu Przemysłowo-Leśnemu "Dojlidy", którego Bank był udziałowcem.

Kwota transakcji opiewała na 75 milionów marek polskich (waluta RP do 1924 roku, z powodu galopującej wówczas inflacji trudna do przeliczenia na dzisiejsze złotówki). Później okazało się, że faktyczna suma zapłacona właścicielce była ponad dwa razy wyższa.

W celu sfinalizowania interesu Polsko-Amerykański Bank Ludowy zwrócił się do Głównego Urzędu Ziemskiego z prośbą o zatwierdzenie umowy kupna-sprzedaży. Problem w tym, że sprawa ta należała do Okręgowego Urzędu Ziemskiego w Białymstoku, a nie centralnej instytucji, dlatego Władysław Kiernik, prezes GUZ, a przy okazji członek PSL-Piast i bliski współpracownik premiera Wincentego Witosa, polecił przedstawicielowi Banku udać się do właściwego organu.

Polsko-Amerykański Bank Ludowy, motywując to pośpiechem wynikającym z dotrzymania terminu w umowie kupna, zaczął jednak naciskać na GUZ, który tym razem postanowił się ugiąć i polecił Okręgowemu Urzędowi Ziemskiemu w Białymstoku, by sprawę jak najszybciej rozpatrzył ze skutkiem pozytywnym (przy okazji okazało się, że transakcję przeprowadzono ze szkodą dla interesów Nauma Cukiera, co później skończyło się procesem sądowym).

Jednym z powodów zatwierdzenia transakcji był fakt, że Polsko-Amerykański Bank Ludowy zobowiązał się do przeprowadzenia parcelacji gruntów i sprzedaży działek miejscowej ludności, miał więc działać zgodnie z założeniami reformy rolnej. Bank jednak, który kupił ziemię za ok. 6 tysięcy marek polskich za mórg, zażądał od chłopów 120 tysięcy marek za mórg, co nie tylko wielokrotnie przekraczało rynkowe ceny, lecz stało w sprzeczności z zapisami ustawy z 1920 roku, zabraniającej spekulacji podczas parcelacji.

Afera wybuchła jednak dopiero kilka miesięcy później, gdy Polsko-Amerykański Bank Ludowy podpisał wstępną umowę sprzedaży dóbr dojlidzkich księciu Jerzemu Rafałowi Lubomirskiemu za 230 milionów marek polskich, zaś Okręgowy Urząd Ziemski w Białymstoku bez wahania zatwierdził transakcję w styczniu 1922 roku.

To wówczas rozgoryczony Naum Cukier wytoczył hrabinie Rüdiger i Lubomirskim proces, bo jego umowa z właścicielką gwarantowała mu prawo pierwokupu drzew z dóbr dojlidzkich, co wobec sprzedaży całości majątku innym kontrahentom godziło w jego prawa. Wówczas też sprawą zaczęła interesowa się prasa, a także parlamentarzyści.

To za sprawą dziennikarzy i polityków transakcje przeprowadzane z pominięciem bądź naruszeniem przepisów, do tego przy niejasnym współudziale urzędników, wyrosły na jedną z najgłośniejszych spraw politycznych początku lat 20. XX wieku w RP. Wtedy właśnie narodziła się tzw. afera dojlidzka, której punktem kulminacyjnym była burzliwa sejmowa debata 4 kwietnia 1922 roku.

"Dojlidziarze" i opluty bokser

Początkowo białostockie gazety życzliwie, choć ostrożnie przyglądały się działaniom Polsko-Amerykańskiego Banku Ludowego, licząc na to, że kupno dóbr dojlidzkich przyśpieszy ewentualną parcelację ziemi i rozdysponowanie gruntów wśród ludności Białegostoku i okolic. Szybko jednak zaczęto zwracać uwagę na nieprawidłowości podczas transakcji, a w październiku 1921 roku  szukająca sensacji prasa zaczęła już wprost pisać o "okradaniu skarbu państwa polskiego".

Dopóki jednak tematem prasowych doniesień były rzekome bądź prawdziwe (dziennikarze chętnie zmyślali na ten temat) nadużycia finansowe związane z kilkukrotną sprzedażą dóbr dojlidzkich, afera miała zasięg lokalny. Później jednak wyszły na jaw okoliczności powołania do istnienia dwóch podmiotów, które zakupiły majątek hrabiny Rüdiger, czyli Polsko-Amerykańskiego Banku Ludowego oraz Towarzystwa Przemysłowo-Leśnego "Dojlidy".

Okazało się, że udziałowcami obu firm byli prominentni działacze PSL-Piast, zaś jednym z założycieli Banku był Władysław Kiernik, prezes Głównego Urzędu Ziemskiego. To wystarczyło, by wszyscy polityczni przeciwnicy PSL-Piast, wśród których wielu było niechętnych także reformie rolnej, zwarli szeregi i przypuścili zmasowany atak na partię Wincentego Witosa.

Rozpoczęła się wielomiesięczna kampania wymierzona w ludowców, w której sama sprawa nieprawidłowości przy sprzedaży Dojlid była wyłącznie pretekstem do ataku na PSL-Piast. Wobec zbliżających się jesiennych wyborów 1922 roku afera dojlidzka stała się poręczną bronią w brutalnej walce politycznej. Powiązane z poszczególnymi partiami tytuły prasowe miały pełne ręce roboty.

Związana z endecją "Gazeta Poranna" w artykule pod wymownym tytułem "Na sąd!" z Bankiem Ludowym powiązała niesłusznie Wincentego Witosa. PSL-Wyzwolenie w swoim organie "Wyzwolenie" pisał o "zdradzie", oskarżając konkurenta o działanie przeciw reformie rolnej.

Używano słów "zbrodnia" i "łajdactwo", ukuto ponadto termin "dojlidziarze", który tak się spodobał, że przez całe dwudziestolecie międzywojenne był używany jako synonim "cwaniaków" czy "oszustów". Słowo to przedostało się nawet do poezji - Julian Ejsmond w jednym z wierszy nazwał "dojlidziarzami Boga" osoby, które nie dotrzymują obietnic.

Nadeszło wreszcie pamiętne posiedzenie Sejmu Ustawodawczego RP, podczas którego doszło do scen, jakie w tego rodzaju instytucji zwykle się nie zdarzają. 4 kwietnia 1922 roku odbyła się debata w całości poświęcona sprawie dóbr dojlidzkich, która w tamtym momencie była już najgorętszym tematem politycznym w całym kraju. W posiedzeniu wziął udział także Władysław Kiernik, mimo że nie był posłem. Niewiele trzeba było, żeby wybuchły emocje.

Już na początku posiedzenia zaczęły padać na sali okrzyki "złodzieje!", "Panama!", "stul pysk, hultaju!", "ty stary łajdaku!", "polsko-amerykańskie towarzystwo bokserów!".

Po wystąpieniu Władysława Kiernika temperatura jeszcze bardziej się podniosła. Posłowie mieli zdecydować, czy przyjmują wyjaśnienia prezesa Głównego Urzędu Ziemskiego, ale zanim doszło do jakiejkolwiek konkluzji, na sali sejmowej doszło do skandalicznego zajścia. Jego uczestnikami byli posłowie Józef Putek (PSL-Wyzwolenie), Jan Bryl (PSL-Piast) i Tadeusz Seib (PSL-Wyzwolenie).

Dwa dni później tak relacjonował to zdarzenie "Nowy Dziennik Białostocki": "podczas przemówienia posła Staniszkisa wywiązała się pomiędzy posłem Putkiem a posłem Brylem ostra wymiana zdań, w ciągu której poseł Putek użył wyrażenia: Z kanalią się nie rozmawia. Po czym odwrócił się w kierunku swego miejsca. Poseł Bryl podbiegł jednakże do posła Putka i uderzył go dwukrotnie pięścią w tył głowy, po czym wrócił szybko na swoje miejsce. Na to podbiegł poseł Seib i splunął w stronę posła Bryla. Zajście to wywołało w pierwszym momencie konsternację, potem rozległa się wrzawa w całej Izbie".

Marszałek Sejmu wykluczył posła Bryla z dalszych obrad. Pozostali parlamentarzyści odrzucili tłumaczenia Władysława Kiernika. Jego dymisja była jedynym pokłosiem afery dojlidzkiej. Nikogo więcej nie rozliczono, a sprawę zamieciono pod dywan.

Jerzy Rafał Lubomirski doprowadził Dojlidy do rozkwitu. Tamtejszy browar stał się jednym z największych zakładów piwowarskich w kraju, a dojlidzkie stawy dostarczały rocznie 50 ton ryb. Ironicznym epilogiem afery dojlidzkiej były losy posiadłości po II wojnie światowej. Komuniści rozparcelowali majątek, a browar upaństwowili. W 1954 roku Dojlidy włączono w obręb Białegostoku, w 1973 roku to samo stało się ze Stawami Dojlidzkimi. Dziś to największe osiedle tego miasta.

Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski

Bibliografia:

  • Adam Miodowski, "Przewłaszczenia dóbr dojlidzkich na tle kampanii politycznej przełomu 1921/1922 roku", Białystok 2003

Polecane

Wróć do strony głównej