Toksyczny smog udusił tysiące mieszkańców Londynu. Wszyscy palili węglem
Wielki smog londyński, choć był tragedią w skali lokalnej, przeraził cały świat. W Wielkiej Brytanii bezpośrednio wpłynął na zmianę prawa, globalnie zaś rozpoczął debatę o ekologicznych skutkach działania człowieka.
2025-12-05, 06:30
Śmiercionośna "grochówka"
Katastrofa, która nawiedziła angielską stolicę w dniach od 5 do 9 grudnia 1952 roku i która przeszła do historii jako tzw. wielki smog londyński (ang. Great Smog of London), spowodowana była kilkoma czynnikami. Każdy z nich z osobna nie stanowił dużego ryzyka (lub też w ogóle nie był zagrożeniem), zarazem jednak każdy - przez splot okoliczności - przyczynił się do tragedii tysięcy londyńczyków.
Termin "smog" został utworzony od angielskich słów "smoke" (pol. "dym") oraz "fog" (pol. mgła) i zgodnie z tym oznacza (przynajmniej w wersji londyńskiej) mgłę, w której para wodna łączy się z drobinami zanieczyszczeń wyrzucanych przez kominy podczas spalania węgla w piecach (w PRL-u próbowano zastąpić obcy "smog" analogicznie skonstruowanym słowem "dymgła", ale nie spodobał się on ani językoznawcom*, ani zwykłym użytkownikom polszczyzny).
XIX-wieczny rysunek przedstawiający smog spowijający londyńską ulicę. Fot. Wellcome Collection/domena publiczna Londyn zmagał się ze smogiem co najmniej od początku ery przemysłowej (choć już wcześniej zadymienie z miejskich kominów było przedmiotem troski angielskich monarchów). Z racji geograficznego położenia mgły tworzą się tu łatwo, więc w czasach, gdy nie istniały żadne normy emisji, mieszkańcy miasta byli przyzwyczajeni do smogu.
Nazywano go "mgłą-grochówką" z powodu jego gęstości i zielonkawo-żółtego zabarwienia. Niewielu zdawało sobie sprawę, skąd bierze się ten kolor, i mało kto był świadom, że dla niektórych osób żółty smog oznacza śmierć lub kalectwo. Po prostu wywołane przez niego zgony nie były tak masowe, jak stało się to pod koniec 1952 roku. Dopiero wtedy "grochówka" w pełni ukazała swą morderczą siłę.
Uwięzieni we mgle
Na początku grudnia 1952 roku w Londynie temperatura dość gwałtownie spadła o kilka stopni Celsjusza, w związku z czym mieszkańcy zaczęli intensywnie palić w domowych piecach lub podkręcali ogrzewanie elektryczne, co wiązało się z koniecznością zwiększenia produkcji w miejskich elektrowniach, również opalanych węglem. Z tysięcy kominów zaczął wypełzać dym pełen pyłów i toksycznych substancji (kwas solny, związki fluoru, dwutlenek siarki).
Po II wojnie światowej w celu spłaty długów i podniesienia z gruzów krajowej gospodarki Wielka Brytania prowadziła politykę oszczędności na materiale grzewczym. Dobrej jakości węgiel (np. antracyt) eksportowano do innych państw europejskich, a na użytek Brytyjczyków pozostawiono złej jakości węgiel, który był mało wydajny, więc trzeba było spalić go dużo więcej, by spełnił swoje zadanie.
Nad ranem 5 grudnia wilgoć zawieszona w zimnym powietrzu zamieniła się w mgłę. Ta zmieszała się z zanieczyszczeniami i powstał smog. Jego żółta barwa, jak się okazało, pochodziła od trującego kwasu siarkowego tworzącego się z dwutlenku siarki. Z początku londyńczycy nie byli zaniepokojeni, ale tylko do czasu, gdy musieli wyjść z domu. Wtedy okazało się, że to, co widzą na zewnątrz, nie jest zwykłą "grochówką".
"Brudna" londyńska mgła na XIX-wiecznej grafice autorstwa George'a Du Mauriera. Fot. Wikimedia/domena publiczna Do tej pory smog, choć nieprzyjemny, mógł być bagatelizowany, bo stosunkowo szybko rozwiewał się i rozrzedzał w powietrzu. W pierwszych dniach grudnia na Londynem i innymi obszarami Wysp wystąpiło jednak zjawisko inwersji termicznej. W jego wyniku temperatura powietrza bliżej gruntu była niższa niż ta, która znajdowała się około stu metrów wyżej (w typowej sytuacji jest odwrotnie: im wyżej od nagrzanej słońcem powierzchni, tym zimniej). Uniemożliwiło to mieszanie się mas powietrza w pionie i zatrzymało smog blisko ziemi.
Mało tego - w tym samym czasie wiatr praktycznie zanikł, przez co smog nie mógł się rozwiać także na boki. Londyn został więc przyduszony ciężką chmurą pełną toksycznych substancji. Można powiedzieć, że powietrze nad miastem stanęło w miejscu. A to był dopiero początek, bowiem marznący mieszkańcy nie mieli wyboru i dalej ogrzewali swoje domy, paląc duże ilości kiepskiego węgla.
Ciemności kryją Londyn
Stężenie trucizn rosło więc z godziny na godzinę, a potem z dnia na dzień. Londyńczycy wdychali śmiercionośne opary, przed którymi nie było ucieczki, bo przenikały one także do wnętrz budynków. Smog zaczął zabijać - przede wszystkim ludzi młodych i w podeszłym wieku, a także tych, którzy wcześniej mieli problemy z układem krążenia lub oddechowym. Najczęstszymi przyczynami zgonu były niewydolność płuc i niedotlenienie.
Ludzie ciasno owijali twarze szalikami i innymi kawałkami materiałów, ale czasem i to nie pomagało. Wszystko pokrywała czarna sadza. Wystarczyło na chwilę wyjść z domu, by potem trzeba było zmywać z siebie warstwę smolistego pyłu.
Pochodzące z lat 50. zdjęcie londyńskiego smogu. Fot. Wikimedia/CC0 1.0 Universal Public Domain Dedication Ale nie był to jedyny problem. Dym we mgle zgęstniał bowiem do tego stopnia, że widoczność na otwartych przestrzeniach spadła prawie do zera, szczególnie w nocy. Londyńczycy przemieszczali się, trzymając się ścian budynków, wielu miało płonące pochodnie, bo czasem tylko dzięki blaskowi ognia można było odczytać nazwę ulicy czy numer domu.
Na drogach dochodziło do wielu wypadków, pochodnie trafiły więc także do rąk policjantów, którzy dzięki temu informowali kierowców, że zbliżają się do skrzyżowania dróg. Jazda samochodem była jednak tak ryzykowna, że ruch kołowy niemal zamarł. Jeśli ktoś musiał już gdzieś jechać, był prowadzony przez pieszego, który lepiej widział drogę niż kierujący pojazdem.
W ciemności, jaka zapanowała, świetnie odnaleźli się londyńscy przestępcy. Znacząco wzrosła liczba kradzieży, morderstw i innych zabronionych czynów, bo wskutek smogu sprawcy stali się praktycznie nieuchwytni. Po dokonaniu zbrodni rozpływali się we mgle.
"Nigdy więcej dymu"
9 grudnia 1952 roku nadszedł oczekiwany przez wszystkich wiatr, który w bardzo krótkim czasie rozwiał smog i uwolnił Londyn od trującego powietrza. Sporządzone w kolejnych tygodniach oficjalne rządowe statystyki ujawniły, że bezpośrednio z przyczyny smogu utrzymującego się przez kilka dni zmarło około czterech tysięcy osób (mówiono, że w tym okresie w Londynie zabrakło trumien). Ale natychmiast pojawiły się głosy, że liczba zgonów jest niedoszacowana.
W kolejnych miesiącach śmiertelność z powodu ciężkich chorób układu oddechowego utrzymywała się wciąż na wysokim poziomie. Usiłowano wprawdzie zrzucić winę na epidemię grypy, która miała miejsce zimą na przełomie 1952 i 1953 roku, ale ostatecznie kolejny rządowy raport, potwierdzony analizą danych pół wieku później, ocenił liczbę ofiar wielkiego smogu na około dwanaście tysięcy.
Dołączone do rządowych raportów wykresy ukazujące faktyczną śmiertelność wielkiego smogu londyńskiego. Fot. Wikimedia/domena publiczna Ogrom tragedii wstrząsnął opinią publiczną, a także władzami Londynu i w ogóle Wielkiej Brytanii. Niemal od razu rozpoczęto prace nad nowymi przepisami. Już w 1954 roku w pionierskiej uchwale miejskiej City Of London (Various Powers) Act 1954 na samym wstępnie kategorycznie stwierdzono: "z budynków w Londynie nie powinien wydobywać się dym". W zdaniu tym wyraźnie pobrzmiewa echo grozy, jaką napełniało ludzi wspomnienie wielkiego smogu.
W ślad za tym aktem w 1956 roku parlament brytyjski uchwalił Ustawę o czystym powietrzu (ang. Clean Air Act 1956), mimo początkowych oporów, które argumentowano trudną sytuacją ekonomiczną kraju. Presja społeczna i polityczna była jednak na tyle silna, że nie dało się dłużej odwlekać zmian w prawie.
W konsekwencji podjęto szereg działań mających na celu znaczące ograniczenie zanieczyszczeń pochodzących ze spalania węgla - m.in. wprowadzono normy emisji spalin i dofinansowania do wymiany pieców, przyśpieszono też prace nad pierwszymi elektrowniami atomowymi w Wielkiej Brytanii (elektrownie węglowe działające na terenie Londynu zostały zamknięte niemal natychmiast po grudniu 1952 roku).
Ewolucja była powolna i Londyn nieraz jeszcze stawał się ofiarą smogu (w 1962 roku "grochówka" zabiła ponad 700 osób). Ustawa o czystym powietrzu stała się jednak kamieniem milowym w rozwoju prawa związanego z ochroną środowiska na Wyspach, a później także na całym świecie. W ten sposób tragedia dwunastu tysięcy londyńczyków wpłynęła na świadomość ekologiczną wszystkich mieszkańców planety.
Policjant kierujący ruchem na ulicach Londynu podczas smogu. Fot. East News Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski
* Walery Pisarek, "Słownik języka niby-polskiego, czyli błędy językowe w prasie", Wrocław 1978, s. 25