Banki, waluty i franki – czyli kto płaci, a kto straci
Historia, która rozpoczęła się 15 stycznia w Szwajcarii, i która uderzyła 600 tysięcy frankowiczów w Polsce zaczyna żyć coraz ciekawszym, własnym życiem, a na scenę, jak w dobrym dramacie, wkraczają wciąż nowe postacie.
2015-03-25, 11:20
Do tłumu kredytobiorców, początkowo samotnych w swoim bólu, dołączają następni aktorzy. Wśród pierwszych pojawili się obrońcy – tak opozycja, jak i rząd, którzy już w kilka dni po uwolnieniu franka zaczęli nawoływać do pomocy dla frankowiczów.
W sukurs przyszły im organy nadzoru – tak finansowego, jak i konsumenckiego – czyli Komisja Nadzoru Finansowego oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Za nimi pojawiła się kolejna grupa – same banki, które obawiając się o własny wizerunek, a także o własne finanse, włączyły się w wielki, ogólnonarodowy plan ratowania frankowiczów.
I co? Minęło ponad trzy miesiące, a plany ratunkowe są nadal tylko dyskutowane i zapowiadane. W tle tymczasem pobrzmiewają odgłosy walki wybawców, broniących się przed poniesieniem finansowych konsekwencji swoich pomysłów.
REKLAMA
Rząd, po szumnych zapowiedziach, powiedział jasno – przewalutowania nie będzie, budżet do kredytów nie dopłaci.
Banki deklarują chęci i zrozumienie, ale też mówią twardo – nie mamy zamiaru ponosić wszystkich kosztów pomocy dla kredytobiorców walutowych. Niech i ci, a może i budżet, dołożą się do planu ratunkowego.
Tę przeciągającą się grę postanowił przerwać KNF. Po wtorkowym posiedzeniu zapowiedział uruchomienie narzędzi dyscyplinujących banki, w postaci domiaru kapitałowego oraz zakazu wypłacania dywidendy przez banki, których portfele kredytowe są obciążone złymi – czytaj zagrożonymi – kredytami.
Sygnał nie pozostał bez echa na rynkach finansowych. Akcje banków, w tym PKO BP, zaczęły spadać „na łeb, na szyję”. I trudno się dziwić, wszak dywidenda, przy obecnej koniunkturze na giełdzie w Warszawie, to właściwie jedyny jasny punkt dla inwestora, czekającego na zyski.
REKLAMA
Jak widać więc, pointa naszego dramatu może być równie zaskakująca, jak w prawdziwym teatrze. Za cały galimatias, wynikający z częstej niefrasobliwości frankowiczów, ślepoty rządu i nadzoru, który jakoś wcześniej nie zauważył narastającej fali ryzykownych kredytów walutowych – zapłaci postać z innej bajki, czyli inwestor.
Wszak za nim, spekulantem i kapitalistą, nie stoi ani rząd, ani opozycja, dla których najważniejszy jest kalendarz wyborczy, a nie jakiś tam rynek finansowy.
Jarosław Krawędkowski
REKLAMA
REKLAMA