Frank szwajcarski to test dla banków i nadzoru finansowego

Banki powinny zapłacić za swoje błędne decyzje dotyczące udzielania kredytów we frankach szwajcarskich, a dopilnować tego musi nadzór finansowy. W wielu przypadkach bowiem zawiodły oceniając zdolność kredytową potencjalnych klientów i dziś powinny zostać nałożone za to sankcje. To będzie test dla nadzoru, czy jest sprawny i niezależny.

2015-01-31, 09:35

Frank szwajcarski to test dla banków i nadzoru finansowego
KNF zaproponował, by przewalutować kredyty nawet po kursie z dnia zaciągnięcia, a klienci dopłaciliby różnicę między ratami, które płacili we frankach a tym, ile hipotetycznie zapłaciliby biorąc kredyt w złotych. Foto: Wikimedia Commons, MadGeographer

Posłuchaj

Problemy z kredytami frankowymi oraz potencjalne kłopoty osób, które spłacają kredyty w programie Rodzina na Swoim przypominają o tym, że państwo nie rozwiązało nadal problemu mieszkań dla młodych – uważa gość radiowej Jedynki dr Stanisław Kluza, były przewodniczący KNF.(Krzysztof Rzyman, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
+
Dodaj do playlisty

Tak krajobraz po „wybuchu” na rynku walutowym, w związku z decyzją SNB uwalniającą kurs franka szwajcarskiego, ocenia gość radiowej Jedynki dr Stanisław Kluza, były przewodniczący KNF i b. wiceminister finansów.

Czy oferta kredytów frankowych nie była uczciwa

– Kredyty w walutach obcych były udzielane w Polsce od końca lat 90. Natomiast po wejściu Polski do Unii Europejskiej, nadzór bankowy, wówczas jeszcze w banku centralnym kierowanym przez Leszka Balcerowicza, pierwszy raz zauważył ten problem w roku 2006 i wydał słynną rekomendację S, która była bardzo potrzebna. Zobaczono wtedy jaki jest opór środowiska bankowego przed wprowadzaniem takich rekomendacji, i polityków również – ale to był ważny wist, ponieważ dwa lata później wprowadziłem zaostrzenie tej rekomendacji, i również wbrew woli środowiska bankowego, wbrew opinii publicznej, wbrew politykom, a szczególnie wbrew ministrowi finansów Jackowi Rostowskiemu, który miał odmienny pogląd – przypomina były przewodniczący KNF.

Rekomendacja S m.in. nakładała na banki obowiązek obliczania zdolności kredytowej, tak jak w przypadku kredytu złotowego, nawet jeśli dotyczyło to kredytu w innej walucie.

Po 2008 roku ilość kredytów gwałtownie spadła

Jednak najwięcej kredytów we frankach zaciągnięto w trzecim kwartale 2008 roku, właśnie za rządów dr Kluzy w KNF.

REKLAMA

–  Wszyscy wykorzystywali wówczas sytuację, moment tuż przed wejściem w życie tej zaostrzonej rekomendacji. I opinia publiczna, i środowisko bankowe, i media odegrały według mnie niekorzystną rolę. Nie zmienia to faktu, że w momencie, gdy ta rekomendacja już się uprawomocniła, to z automatu ilość kredytów walutowych spadła o 90 proc. – zaznacza gość radiowej Jedynki.

Większa część problemu została więc rozwiązana, jeśli chodzi o dalszą skalę udzielania kredytów frankowych. Były oferowane nadal kredyty w euro, ale ich nie było tak dużo.

Czy franki były niebezpieczne

Polska waluta jest bardziej związana z euro niż z frankiem szwajcarskim. Udzielanie kredytów w walucie, która jest bardziej abstrakcyjna wiąże się z dużo większym ryzykiem, które akurat teraz się zmaterializowało.

– Ważne jest też to, jak wygląda proces sprzedaży kredytu. Czy jest to obustronna wola, czy odwrotnie – jest to próba „wciśnięcia”  kredytu. Czy na etapie, kiedy dochodzi do sprzedaży usługi czy produktu finansowego odbiorca jest ostatecznie poinformowany o ryzykach, które temu towarzyszą? Czy bank rzetelnie bada zdolność kredytową? – wylicza dr Kluza. Okazuje się bowiem, że były sytuacje, że ktoś nie miał zdolności w złotych, a po dodaniu ryzyka kursowego miał zdolność we franku. – To jest jakieś nieporozumienie – dodaje.

REKLAMA

Ponadto były liczne przypadki, że klient nie mógł uzyskać kredytu na 10 lat, ale po hipotetycznym wydłużeniu  okresu spłat do 20, 30, a nawet 50 lat – nagle zdolność kredytowa się pojawiała. Czy wówczas naprawdę to ryzyko, które powinno się pojawić, zniknęło? – W mojej ocenie, banki które są odpowiedzialne za proces zarządzania ryzykiem, w obszarze badania zdolności kredytowej, w wielu przypadkach zawiodły – podkreśla były przewodniczący KNF.

A właśnie od tego jest m.in. nadzór finansowy, i od niego należałoby za tę materializację ryzyka wymagać nałożenia sankcji, a od sektora bankowego, żeby się wytłumaczył. Warto więc oczekiwać, że nadzór wykaże się niezależnością.  – To będzie test dla nadzoru: czy jest sprawny i niezależny – dodaje dr Stanisław Kluza.

KNF: sprawiedliwe przewalutowanie

Komisja Nadzoru Finansowego zgłosiła jak dotąd jedną propozycję w sprawie problemu spłat kredytów we frankach szwajcarskich, dotyczącą przewalutowania.

– To nie jest mało. Bowiem z KNF powinna wyjść pierwsza i podstawowa propozycja i tak się stało – ocenia dr Kluza.

REKLAMA

KNF zaproponował, by przewalutować kredyty nawet po kursie z dnia zaciągnięcia, a klienci dopłaciliby różnicę między ratami, które płacili we frankach a tym, ile hipotetycznie zapłaciliby biorąc kredyt w złotych. – To pomysł w miarę dobry i racjonalny. Gdyby został wdrożony, ewidentnie rozwiązywałby problem – dodaje gość Jedynki.

To rozwiązanie proporcjonalnie dzieli problem pomiędzy banki i kredytobiorców. I nie przekłada tego problemu na pozostałych podatników. – Którzy nie powinni ponosić konsekwencji tej sytuacji. Taka jest również opinia KNF. To stawiałoby też państwo polskie, rząd w sytuacji arbitra, który dostrzega istotę i złożoność problemu między bankami i kredytobiorcami, i rozstrzyga w jakiej proporcji ryzyka i koszty powinny być podzielone pomiędzy te dwie strony. Ale bez kosztów dla podatników – podkreśla były przewodniczący KNF.

Rząd: wąż walutowy

Wicepremier Janusz Piechociński zaproponował inne rozwiązanie. M.in. dotyczące węża walutowego, tak żeby kursy spłaty kredytu nagle nie rosły, i jednocześnie nie mogłyby też gwałtownie spadać.

– Dobrze, że rząd podejmuje temat. Ale są to propozycje zgłaszane przez banki. W przeciwieństwie do propozycji KNF, te pomysły nie rozwiązują problemu całościowo. Jedynie w bardzo niewielkim procencie – uważa dr Kluza.

REKLAMA

Problem trzeba natomiast rozwiązać całościowo, ponieważ kredytobiorcy są z roku na rok starsi. Teraz jeszcze mają szansę na podjęcie ważnej decyzji, żeby jeszcze raz zarobić i usamodzielnić się finansowo. Jeżeli zostaną z tym balastem na kolejne lata, to wraz z wiekiem ich szansa na wyswobodzenie się będzie mniejsza.

Zdaniem Stanisława Kluzy, wówczas to będzie jeszcze głębszy problem społeczny i trudno będzie uniknąć sytuacji angażowania wszystkich podatników do jego rozwiązania, i do zrekompensowania strat bankom. A to byłoby niesprawiedliwe. Ponieważ to powinno być dziś rozwiązane, na linii kredytobiorca–bank.

Świat obawia się kredytów hipotecznych

W krajach, gdzie był kryzys na rynku hipotecznym, nawet po kilku latach obywatele nadal obawiają się zaciągania kredytów. Jest to ostatnie rozwiązanie, jakie rozważają, jeśli szukają sposobu na zapewnienie sobie mieszkania.  – Wyraźnie widać odwrót od kredytu hipotecznego, właśnie ze względu na utratę zaufania  – uważa dziennikarz Obserwatora Finansowego Jacek Ramotowski, gość Polskiego Radia 24.

Szczególnie w takich krajach jak Stany Zjednoczone czy Hiszpania nastąpił odwrót od kredytów hipotecznych, ze względu na falę eksmisji osób, które nie poradziły sobie ze spłatą kredytów.
Młodzi ludzie raczej np. wynajmują mieszkanie. – W Polsce nie ma tego zjawiska. W 2014 roku udzielono więcej kredytów hipotecznych niż w 2013. Ale od 2014 są już prawie tylko kredyty w złotych. Stopy są teraz niskie, ale mogą wzrosnąć i wtedy będzie problem z wielkością zadłużenia, które okaże się znacznie wyższe niż było wcześniej. I oczywiście z wysokością rat, które będą musieli spłacać kredytobiorcy – podkreśla Jacek Ramotowski.

REKLAMA

Jego zdaniem banki zdecydowanie teraz szarżują. Udzielą kredytów ludziom, którym nie powinni, ponieważ nie mają oni zdolności kredytowej. Jako kwotę, która powinna zostać po odliczeniu obligatoryjnych wydatków kredytobiorcy, przyjmują kwotę minimum socjalnego na osobę w rodzinie. I może się okazać, że te osoby nie będą mogły spłacić tych kredytów.

Kłopotów z kredytami ciąg dalszy

Chociaż z drugiej strony, przynajmniej teoretycznie coraz trudniej zaciągnąć kredyt hipoteczny, gdyż od tego roku trzeba mieć np. 10 proc. wkładu własnego. Ale jest też nowa tykająca bomba na rynku kredytów: kredytobiorcy programu Rodzina na Swoim.

– To jest kolejna grupa, w przypadku której już nie tylko istnieje ryzyko wzrostu rat, ale jest pewne, że rata istotnie wzrośnie, a w części przypadków ten wzrost będzie bardzo duży, nawet o 50 proc. Dotyczy to osób, które mają bardzo niską marżę. Teoretycznie w tym programie dopłata wynosi 50 proc. odsetek. Ale przy założeniu, że marża wynosi 2 proc. Jeżeli ktoś ma niską marżę, 1,1-1,2 proc., to dopłata jest większa niż połowa odsetek. Dlatego kiedy kredytobiorca, po 8 latach dopłat, będzie musiał zapłacić całe odsetki, to się okaże, że jego rata wzrośnie o 50 proc. – tłumaczy Jarosław Sadowski z Expandera.

Jak dodaje Jacek Ramotowski, gość Polskiego Radia 24, problem tych kredytobiorców jest tylko odroczony w czasie, do ostatnich lat tej dekady 2018–2020. Ale też zależy od rozwoju sytuacji gospodarczej. – Czy będzie praca, czy wynagrodzenia będą rosły – uważa.

REKLAMA

Rodzina na Swoim czy Problem dla Rodziny

W Polsce wielokrotnie próbowano rozwiązać problem mieszkaniowy dla osób młodych. I do tej pory się to nie udało. Także najnowszy Fundusz mieszkań na wynajem jest prowadzony nienajlepiej.  – Ponieważ zakłada zakup mieszkań od deweloperów, a państwo ma bardzo duże zasoby, żeby poprzez Fundusz Aktywizacji osób bezrobotnych budować samemu – zauważa dr Stanisław Kluza.

Jeżeli deweloperzy nabyli duże połacie ziemi, np. od państwa, i zbudowali mieszkania w miejscach mało atrakcyjnych, i mają problem ze sprzedażą, to będą próbowali je „wcisnąć” państwu, razem z tą wcześniej kupiona ziemią.  – Czyli to jest nieefektywne – ocenia gość Jedynki.

A z drugiej strony jest przykład z Nysy, gdzie w oparciu o Fundusz Aktywizacji budowano mieszkania dla matek, czy też dla osób potrzebujących pewnego wsparcia socjalnego. Koszt tego był w granicach kilkuset złotych. Nawet, gdyby BGK odkupiło je o 100 proc. drożej, to i tak byłoby to tylko 25 proc. wartości. – Jestem zaskoczony, że państwo z tego prostego pomysłu nie chce zrobić szerszego programu – dodaje dr Kluza.

Krzysztof Rzyman, Karolina Mózgowiec, Małgorzata Byrska

REKLAMA

 

''


 

REKLAMA

 

 

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej