Aleksander Psztur z Cruz Group Inc.: 30-latek, który swój życiorys mógłby rozdzielić między kilka osób
Aleksander Psztur pochodzi z Człuchowa w Zachodniopomorskiem. Ma 30 lat, ale życiorysem mógłby podzielić się co najmniej z kilkoma osobami.
2017-09-17, 16:30
Posłuchaj
Przez długi czas myślał, że zostanie lekarzem. I to był jego wybór, nie ambitnych rodziców. Do dziś potrafi wymienić łacińskie nazwy różnych organów człowieka.
Kiedy jednak w drugiej klasie licealnej w rodzimym Człuchowie w Zachodniopomorskiem na zajęciach z podstaw przedsiębiorczości trzeba było założyć własny, fikcyjny interes, poczuł, że to jest jego prawdziwa pasja.
Dziś 30-letni Aleksander Psztur produkuje napoje prozdrowotne, które w znakomitej większości są eksportowane. To duży sukces, bo jego firma Cruz Group powstała dopiero trzy lata temu.
Można powiedzieć, że od razu przebojem weszła na międzynarodowe rynki. Okazało się, że nawet ich przy ogromnym nasyceniu wszelkimi rodzajami napojów, jest jeszcze miejsce na następne. Ale one dają coś więcej niż tylko orzeźwienie, to napoje organiczne, funkcjonalne, nawiązujące do tradycyjnego, ceremonialnego rytuału picia zielonej herbaty matcha w Japonii, czy do procesu fermentacji starymi metodami sprzed kilku tysięcy lat- podkreśla Aleksander Psztur.
REKLAMA
Pierwszy z napojów to YOKO, drugi natomiast, produkowany z japońskiego grzybka kombucha nazywa się VIGO. Pomysł wziął się dzięki podróżom do Japonii, Chin i Stanów Zjednoczonych - mówi młody przedsiębiorca. One nie tyle kształcą, ile inspirują, jak się pewne rzeczy skojarzy.
Obecnie głównym odbiorcą produktów Cruz Group jest Finlandia, Niemcy, Holandia, Stany Zjednoczone i Estonia. Niedawno firma mocno weszła też na rynek węgierski, między innymi dzięki pomocy Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu.
- Myślę, że po dwóch latach to całkiem dobry wynik - przyznaje Psztur. - Ale nie boimy się w firmie wyzwań, wychodzimy im naprzeciw, bez kompleksów. Jego zdaniem, wielu polskich przedsiębiorców ma gdzieś z tyłu głowy przekonanie, że są gorsi niż ich zachodni partnerzy, czy konkurenci. A tak nie jest, proponowane przez nich towary często nie ustępują najlepszym, są na światowym poziomie. Ważne jest jednak, żeby umiejętnie i profesjonalnie je zaprezentować.
Jakkolwiek Psztur przyznaje, że na początku im też towarzyszyła niepewność, która zniknęła, jak zobaczyli swoje napoje choćby w dobrych nowojorskich sklepach
REKLAMA
Atutem Aleksandra Psztura bez wątpienia jest świetne wykształcenie, zdobywane na różnych uczelniach. Jest absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, ale też Uniwersytetu Kopenhaskiego. Ukończył studia podyplomowe Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie.
Jest jednym z najmłodszych w Polsce posiadaczy tytułu MBA zrobionych na Guanghua School of Management na Uniwersytecie Pekińskim. Zdążył odbyć staże w Procter & Gamble i Cisco oraz służbę w korpusie dyplomatycznym RP w Konsulacie Generalnym w Chicago i w Sydney, co połączył z podróżą dookoła świata.
Kiedy porównuje studia w Polsce i zagranicą, mówi, że te w kraju dały mu wiedzę teoretyczną, a te zagranicą od razu pozwoliły zdobywać praktyczne doświadczenie.
- Moim ulubionym egzaminem w Kopenhadze był sprawdzian, który trwał 48 godzin - opowiada Aleksander Psztur.
REKLAMA
- O ósmej rano dostawało się dwa pytania i na przykład raport finansowy. Można było korzystać z wszelkiej pomocy, ale te dwie doby to była prawdziwa walka, niemal bez snu, burza mózgów z kolegami z roku, żeby znaleźć dobre rozwiązanie problemu. Takie egzaminy są nieocenione w pracy biznesowej - mówi. - Bo w życiu to jest trochę tak, że często w piątek faktycznie dostaje się jakiś raport na biurko, a w poniedziałek trzeba powziąć strategiczną decyzję na przykład o nawiązaniu lub nie współpracy z jakąś firmą. W Polsce egzaminy są na ogół testowe, więc różnica jest zasadnicza. - Ale to się zmienia i myślę, że za jakiś czas polskie uczelnie awansują w światowych rankingach, podobnie jak polskie zespoły piłkarskie w FIFA - uśmiecha się Psztur.
Przyznaje, że na początku miał inne wyobrażenie o kontaktach biznesowych i negocjacjach z partnerami handlowymi. Był pewien, że jeśli produkt jest dobry i cena także w porządku, to sprawę można szybko i skutecznie sfinalizować. Tymczasem w praktyce okazało się, że względy kulturowe, osobiste relacje znaczą często co najmniej tyle samo, a niekiedy wręcz przesądzają o zrobieniu interesu.
- Mnie bardzo przydaje się dobry angielski i pewne wyluzowanie; czasem warto zażartować, przytoczyć anegdotę, pokonwersować niezobowiązująco. To w Europie czy w Stanach Zjednoczonych się prawie zawsze sprawdza. Tylko, że trzeba też pojechać do Chin i tam zamiast rozmów biznesowych, najpierw dostaje się zaproszenie na przykład na ślub córki kontrahenta. I w dodatku na tym ślubie oczekiwany jest udział w karaoke. To właśnie mnie spotkało - śmieje się Psztur.
Zastanawia się, czy nie zaśpiewa piosenki "Bo do tanga trzeba dwojga" Budki Suflera. W chińskim radiu nadawano ja po chińsku i goście mogą ją skojarzyć... W Azji czy na Bliskim Wschodzie da się robić interesy, ale potrzebny jest długi rozbieg i uwzględnianie właśnie czynników kulturowych - podkreśla przedsiębiorca. Dodaje, że ważne jest też, żeby po prostu lubić ludzi.
REKLAMA
Cruz Group jest start-upem, sfinansowanym z pieniędzy własnych i rodziny.
- To duża odpowiedzialność, bo głupio byłoby powiedzieć rodzinie, że nam nie wyszło i moglibyśmy nie oddać forsy - mówi Psztur. Jak dotąd firma dostała unijny grant z Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości na wsparcie eksportu, na razie nie ma inwestora i obywała się bez kredytów bankowych. Ale wchodzi w taką fazę rozwoju, że będzie to już konieczne. Ma pomysły na następne produkty i ma ambicje stać się marką globalną.
Po każdym większym projekcie Aleksander Psztur wyrusza w dalekie podróże. One go niejako "resetują" i odświeżają. Niedawno wrócił z Ameryki Południowej, którą bardzo lubi, za to, że ludzie nie maja tam dystansu, nie stresują się wszystkim. Podróżuje na ogół z plecakiem, śpi w hostelach i schroniskach, bo taka forma zapewnia większą swobodę i poznawanie zwykłych mieszkańców i ich zwyczajów, także kulinarnych. Bariery językowej nie ma, bo biegle, oprócz angielskiego, zna także hiszpański. Aleksander Psztur lubi także snowboard i muzykę, ale bardziej jako jej twórca niż odbiorca.
Pytany, czego mu życzyć, odpowiada - dobrych zbiegów okoliczności i wytrwałości. Ale cytuje też amerykańskiego aktora, Jacka Lemmona, który adeptom sztuki filmowej mówił na warsztatach, że jeśli ktoś jest już u góry, to warto, żeby posłał windę po kogoś na dole. - Sobie i wszystkim, którzy startują w biznesie życzyłbym, żeby trafili na takie osoby - kończy Aleksander Psztur.
REKLAMA
REKLAMA