"FAZ": ważny jest nie rezultat, a przebieg wyborów
Najważniejszym wynikiem wyborów prezydenckich na Ukrainie nie jest rezultat głosowania, ale jego przebieg - komentuje we wtorek niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung".
2010-02-09, 14:29
"Od czasu pomarańczowej rewolucji przed pięciu laty, wymierzonej przeciwko poważnym manipulacjom w ówczesnych wyborach prezydenckich, na Ukrainie trzykrotnie odbyły się wybory, które spełniły demokratyczne standardy. Ze wszystkich krajów byłego Związku Sowieckiego tylko trzy republiki bałtyckie mogą wykazać się czymś podobnym - ocenia "FAZ".
Jak dodaje, to właśnie jest sukces poruszenia społecznego, na którego czele stała wówczas Julia Tymoszenko.
"Nie jest piękne to, że teraz w uczciwych wyborach przegrała z Wiktorem Janukowyczem, który kiedyś chciał dojść do władzy dzięki kłamstwu, oszustwom i przemocy. Ale to też nie katastrofa" - dodaje niemiecki dziennik.
Ocenia, że ustanowienie autorytarnego reżimu przez Janukowycza byłoby bardzo trudne, gdyż Ukraina stała się bardziej pluralistyczna. Mimo to jego zwycięstwo może zagrozić ukraińskiej demokracji - ocenia "FAZ". - Jest ona bowiem słaba i oparta nie tyle na instytucjach, co na krytycznej równowadze sił politycznych, które kontrolują siebie nawzajem. Konsekwencją tej równowagi sił są blokady, które w minionych miesiącach, mimo ciężkiego kryzysu gospodarczego, niemal uniemożliwiły funkcjonowanie ukraińskiemu rządowi.
REKLAMA
W ocenie komentatora "FAZ" Tymoszenko "wyświadczy swemu krajowi wielką przysługę, jeśli uzna swoją porażkę, a następnie będzie działać w opozycji bardziej konstruktywnie, niż czynili to w minionych miesiącach zarówno odchodzący jak i przyszły prezydent."
Według gazety, dotychczasowe zachowanie Tymoszenko pozwala jednak wątpić, czy "jest ona naprawdę przygotowana na ten egzamin dojrzałości". "Przypuszczalnie byłaby lepszą głową państwa dla demokratycznej Ukrainy niż Janukowycz. Teraz musi jednak udowodnić, że jest lepszym przywódcą opozycji" - dodaje dziennik.
Także "Sueddeutsche Zeitung" ocenia, że przegrani w wyborach prezydenckich bardzo przysłużyliby się Ukrainie, gdyby ustąpili. Jak pisze bawarski dziennik, jeszcze pięć lat temu Janukowycz uchodził za polityka prorosyjskiego, ale potem "dał się poznać jako szef rządu, dla którego suwerenność Ukrainy jest absolutnym priorytetem".
"Możliwe, że będzie dla Moskwy nawet bardziej niewygodnym partnerem, niż Juszczenko i Tymoszenko. Stojący bowiem za Janukowyczem oligarchowie od dawna dążą do zbliżenia z UE. Muszą pozyskać nowe rynki i przede wszystkim są zdani na technologiczną współpracę przy modernizacji ich fabryk i kopalń. W tej dziedzinie w żadnym razie nie chcą uzależniać się od Rosji" - ocenia "SZ".
REKLAMA
Z kolei "Die Welt" porównuje sytuację na Ukrainie z rozwojem wypadków w Polsce w latach 90. Jak pisze Janukowycz, pokonany przez pomarańczową rewolucję, musiał dostosować się do demokratycznych reguł, które wywalczyli jego przeciwnicy.
"Pomarańczowa rewolucja była dla Ukrainy tym, czym dla Polski, Węgier, Litwy i wielu innych krajów był przełom 1989 roku. Również tam minęło kilka lat - w Polsce była to niezbyt szczęśliwa kadencja prezydenta Lecha Wałęsy - i nawróceni postkomuniści zaczęli wygrywać wybory. Również oni przejęli nowe reguł i w dużej części nowego ducha. Na zachodzie przecierano sobie oczy ze zdumienia. Ale nowi socjaliści albo socjaldemokraci w Europie Środkowej i Wschodniej nie tylko nie zagrozili demokracji, gospodarce rynkowej, członkostwu w UE i NATO, ale energicznie podążali za tymi celami, prześladowani przez widmo własnej przeszłości" - zauważa "Welt".
Przy okazji - dodaje - można było doprowadzić do "koryta" własnych ludzi, a "koryta" UE były wypełnione po brzegi. "To należy do dialektyki transformacji" - ocenia dziennik.
pm, PAP
REKLAMA
REKLAMA