Kradzież auta Donalda Tuska. ABW podejrzewa udział obcych służb
Polskie służby sprawdzają, czy w kradzież samochodu Donalda Tuska były zaangażowane obce służby, i czy sprawa nie była prowokacją wymierzoną w szefa polskiego rządu. Niewykluczone też, że złodziej był tylko "słupem", a celem przestępców był sam premier.
2025-09-18, 11:55
Wątpliwości w sprawie kradzieży lexusa Tuska. ABW bada wątek obcych służb
W czwartek "Rzeczpospolita" napisała, że złodziej lexusa należącego do rodziny Tuska to człowiek spoza środowiska złodziei samochodów, a sprawa w wielu punktach wymyka się regułom panującym w świecie przestępczym. Według informacji gazety kwestię tego, czy sprawa ma tzw. drugie dno, bada Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
O te wątpliwości pytany był w czwartek minister koordynator służb specjalnych Tomasz Siemoniak. - Wiemy tyle, że dzięki bardzo sprawnej akcji policji i pracy innych służb samochód został odzyskany - stwierdził w Polsat News. - To są fakty. Natomiast i policja, i SOP, i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego działają, żeby wszystkie aspekty tej sprawy, powiązania osób, wyjaśnić – zapewnił.
Dodał, że informacje gazety mogą okazać się prawdziwe albo nie. - Najważniejsze jest to, że we wszystkich takich sytuacjach zawsze zakładamy, że ten gorszy scenariusz może być prawdziwy. To dotyczy różnych pożarów. Były akty dywersji, których efektami były wielkie pożary i doszliśmy do tego, kto, co, gdzie i jak, np. pożar Centrum Marywilska, więc jeśli nagle w takiej nocy kradziony jest samochód należący do premiera, jeżeli kilka dni później latają drony nad Belwederem i innymi budynkami rządowymi, to musimy zakładać (ten gorszy scenariusz - red.), i tak działa w tych wypadkach Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego - zaznaczył Siemoniak. Dopytywany o to, czy trop ewentualnego udziału obcych służb jest przez nas sprawdzany, odparł, że "oczywiście tak".
Kradzież auta premiera wymyka się schematom. Służby wskazują na możliwą prowokację
"Rzeczpospolita" napisała w czwartek, że wątpliwości śledczych budzą okoliczności kradzieży samochodu szefa rządu. Auto stało na kameralnej, silnie obstawionej funkcjonariuszami SOP ulicy, około 200 metrów od domu premiera. Po kradzieży odnalazło się kilkanaście kilometrów dalej, porzucone na parkingu między domami. To kolejna nietypowa rzecz, bo luksusowe samochody, jeśli już odstawia się - to po to, by po jakimś czasie, gdy sprawa przycichnie, przekazać zleceniodawcy. Zwykle wybiera się ustronne place na uboczu, nie między domami.
W dodatku lexus nie nosił śladów prób otwarcia i uruchomienia przy pomocy siły, co sugeruje, że złodziej dysponował bardzo drogim (wartym ok. 100 tys. zł) sprzętem elektronicznym do forsowania nowoczesnych zabezpieczeń. Zdaniem rozmówców dziennika, to mało prawdopodobne, by amator bez doświadczenia i umocowania w strukturach zorganizowanej przestępczości mógł sobie na takie narzędzia pozwolić.
Niewykluczone więc, że nie chodziło jedynie o zwykłą kradzież samochodu, a cała sprawa była prowokacją. Kto mógł być celem? Być może SOP, który miał zostać skompromitowany - wskazuje "Rzeczpospolita".
Niewykluczone jednak, że kradzież wymierzona była w samego szefa rządu i miała umożliwić zainstalowanie w aucie podsłuchów lub bomby albo kradzież ważnych dokumentów. Być może też luksusowy SUV miał trafić do Ukrainy i posłużyć za pretekst do puszczania w świat fake newsów o kradzieży na zlecenie Kijowa samochodu premiera kraju pomagającego w wojnie z Rosją.
Areszt za kradzież samochodu premiera. Sąd nie miał wątpliwości
W poniedziałek rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku prok. Mariusz Duszyński poinformował, że sąd zgodził się na trzymiesięczny areszt dla mieszkańca Sopotu podejrzanego o kradzież samochodu marki Lexus należącego do rodziny premiera Donalda Tuska.
Mężczyzna został w niedzielę doprowadzony do Prokuratury Rejonowej w Sopocie, gdzie usłyszał dwa zarzuty. Pierwszy, jak wyjaśnił Duszyński, dotyczy kradzieży samochodu z włamaniem, a także dokumentów, które były w środku pojazdu. Drugi zarzut obejmuje posłużenie się podrobionymi tablicami rejestracyjnymi poprzez umieszczenie ich na skradzionym aucie. Łukaszowi W. grozi do 10 lat pozbawienia wolności.
Czytaj także:
Łukasz W. został zatrzymany w sobotę rano na lotnisku w Gdańsku. Planował wylecieć do Burgas w Bułgarii. Jak przekazała rzeczniczka prasowa Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku Karina Kamińska, 41-latek był zaskoczony i nie stawiał oporu.
Funkcjonariusze przeszukali także jego mieszkanie i zabezpieczyli materiał dowodowy. Mężczyzna był już wcześniej karany za oszustwa i przestępstwa przeciwko zdrowiu i życiu.
Źródła: Polskie Radio/PAP/RP.pl/mbl