Zbrodnia przeciwko Warszawie nigdy nie została osądzona. Ołdakowski: postulat roszczeń wydaje się słuszny
Po Powstaniu Warszawskim wypełnił się ostateczny akt zagłady Warszawy. Miasto zostało kompletnie zburzone. W trakcie zrywu i po nim Niemcy wymordowali 150 tysięcy Polaków, z czego około 16 tysięcy było żołnierzami. – Kiedy patrzę na zdjęcia zniszczonej Warszawy, to wydaje mi się, że jest jeszcze coś do załatwienia w relacjach polsko-niemieckich – powiedział w rozmowie z Polskim Radio 24.pl Jan Ołdakowski – dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego.
2023-07-01, 09:00
Żaden ze zbrodniarzy Powstania Warszawskiego nie został osądzony za zbrodnie popełnione podczas zrywu - podkreśla w rozmowie Jan Ołdakowski. - Owszem odbywały się procesy zbrodniarzy niemieckich, ale nigdy nie dotyczyły Powstania Warszawskiego.
Nieosądzone zbrodnie
Ludobójstwo popełnione na mieszkańcach Warszawy z powodu polityki PRL-u zostało przemilczane i zapomniane. Powojenna propaganda władz polskich bardzo chętnie wykorzystywała Powstanie do ataków na RFN, w latach 50. 60. czy 70. Jak przypomina Jan Ołdakowski, sprawa Heinricha Reinefartha, odpowiedzialnego za zbrodnicze tłumienie Powstania, była pokazywana na pierwszych stronach gazet w Polsce Ludowej. Sygnalizowano w ten sposób, że zachodnie państwo niemieckie jest duchowym spadkobiercą III Rzeszy.
Jak twierdzi Ołdakowski, nigdy nie wykonano żadnego formalnego ruchu. Nie został wytoczony choćby jeden proces. Odpowiedzialnych za zbrodnie w Warszawie w niemieckim dowództwie było kilku. Zaliczyć do nich trzeba przede wszystkim Ericha von dem Bacha-Zalewskiego, który dowodził oddziałami SS skierowanymi do tłumienia Powstania, wspomnianego już Heinricha Reinefartha odpowiedzialnego za rzeź mieszkańców Woli i Bronisława Kamińskiego zwanego "katem Ochoty".
- Choć znane były ich nazwiska, to nie wystąpiono przeciwko żadnemu z tych zbrodniarzy, a Reinefarth funkcjonował po wojnie jako normalny polityk w RFN. Przez kilka lat był burmistrzem miasta Westerland, a nawet posłem do parlamentu terytorialnego - zaznaczył Jan Ołdakowski.
REKLAMA
Warszawa miała zniknąć z mapy
Warszawa została potwornie zniszczona i miała po prostu zniknąć z powierzchni. W Muzeum Powstania Warszawskiego mamy zdjęcia wykonane przez pilotów niemieckich 30 grudnia 1944 roku. Widać na nich jak nad zrujnowaną Warszawą, pustą i zamarzniętą, unosi się słup pyłu z wysadzonego lewego skrzydła Pałacu Saskiego. Już tylko z tych zdjęć widać postępujący i metodyczny proces wyburzania Warszawy po stłumieniu Powstania. Dwa tygodnie później Niemcy w zasadzie bez walki oddają stolicę Rosjanom.
- Pomysł, żeby pomimo tak wielkiego spustoszenia dopuścić się jeszcze wysadzania resztek polskich zabytków, pokazuje najlepiej skalę tej nienawiści. Był on także realizacją wcześniejszych zapowiedzi dotyczących zburzenia Warszawy i ostatecznie bezpośredniego rozkazu Hitlera wydanego wieczorem pierwszego dnia Powstania - ocenia dyrektor. Jak dodaje, ten plan realizowano do czasu, w którym w mieście byli Niemcy.
- Wiemy też, jak działały oddziały niemieckie odpowiedzialne za zniszczenie miasta. Niemcy systematycznie wywozili praktycznie cały dobytek mieszkańców. Do Niemiec jechały transporty z meblami, porcelanowymi naczyniami, precjozami czy innymi przedmiotami osobistymi - opisuje Jan Ołdakowski. Jak dodaje, istotne jest jednak to, że wszystko, co było kojarzone z polskością, nie podlegało wywózce, lecz miało zostać zniszczone.
- Żołnierze niemieccy mieli wręcz nakazane, żeby nie wysyłać do III Rzeszy tego, co było kojarzone z tożsamością narodową Polaków. Jeśli na stole stał przycisk do papieru z wizerunkiem Piłsudskiego, to miał zostać zniszczony. Natomiast jeśli to był cenny obraz albo rzeźba, to wtedy takie rzeczy były pakowane i wysyłane do Niemiec.
To jest niesamowite, że nikt nigdy za tę zbrodnię nie odpowiedział nie tylko politycznie i prawnie, ale również moralnie. Oprawcom z Powstania Warszawskiego udało się uniknąć odpowiedzialności karnej. Dlatego wydaje mi się, że postulat roszczeń jest słuszny.
REKLAMA
- Kiedy widzę zniszczoną Warszawę i wiem, że nikt za to nie odpowiedział, a zbrodniarze nie zostali ukarani, to wydaje mi się, że jest jeszcze coś do załatwienia w relacjach polsko-niemieckich - podsumowuje Jan Ołdakowski.
Niemcy nie zabili miłości
Niemcy wymordowali w Warszawie setki tysięcy Polaków. W stolicy nie było rodziny, której nie dotknął okupacyjny terror. Opuszczając miasto, zostawili po sobie morze ruin. W pył obrócili muzea, zabytkowe kamienice, zniszczyli infrastrukturę. Jest jednak rzecz bardzo ważna, której nie udało im się zrobić - nie zabili miłości.
- Nie udało im się to, ponieważ najważniejsze, co ocalili warszawiacy i powstańcy, to były uczucia, które mieli do sobie, i wartości, jakimi kierowali się codziennie, od pierwszego dnia okupacji po ostatni dzień Powstania Warszawskiego - ocenia Jan Ołdakowski. W tych trudnych dniach najważniejsze były przyjaźń, miłość i wzajemny szacunek.
- Był taki rok, kiedy praktycznie w ogóle nie było wigilii w Warszawie. Odbywała się w setkach, tysiącach miejsc rozproszonych po świecie, w niemieckich obozach koncentracyjnych. Był taki moment, że Warszawa była jedynie miejscem w sercach ludzi, a nie fizycznym punktem na mapie. I to jest właśnie to, czego nie udało się zrobić Niemcom - podkreśla dyrektor muzeum.
Miłość istnieje zawsze
- Zdecydowaliśmy się na hasło "Miłość istnieje zawsze", ponieważ adresujemy nasze uroczystości do ludzi młodych, do rówieśników powstańców warszawskich, którzy podejmując walkę, dopiero wkraczali w dorosłe życie. Już od lat wszystko, co robimy, polega również na tym, żeby zainteresować wydarzeniami z sierpnia 1944 roku jeszcze liczniejszą grupę społeczeństwa. W ten sposób chcemy przyciągnąć i zainteresować ludzi, którzy z reguły deklarują dystans do życia społecznego czy do polityki - tłumaczy nasz rozmówca.
- Chcemy im pokazać, że można naśladować powstańców na wielu poziomach. Jednym z nich jest choćby to, jak należy budować sobie relacje z innymi ludźmi, z rówieśnikami czy z bliskimi. Skoro ułożenie tych relacji było możliwe w tak trudnych i ekstremalnych czasach, to możliwe jest takie postępowanie również dzisiaj - zauważył Jan Ołdakowski.
Współcześni nastolatkowie zgodnie z badaniami deklarują, że najważniejsza jest dla nich właśnie miłość. Sięgając po to hasło, próbuje się przypomnieć, że przecież powstańcze życiorysy pełne były świadectw owładniętych miłością. Dyrektor muzeum przypomina, że powstańcy z miłością w sercu szli walczyć o wolność.
REKLAMA
- Wychodząc od miłości, sygnalizujemy sprawy, które były kluczowe dla powstańców, takie jak na przykład wolność. W ten sposób postanowiliśmy przewrotnie odwołać się do konstytutywnych wartości młodego pokolenia. Powstańcy w tak trudnych momentach, o wiele trudniejszych niż dzisiejsze życie, byli tak wyjątkowi dla siebie. Szanowali się nawzajem i podziwiali. W chwilach trudnych potrafili współczuć, przyjaźnić się i kochać. Dlaczego więc nie przywołać tych postaw, wartości, ale również pewnych umiejętności. Wartości takich jak odwaga, umiejętność przekazywania swoich poglądów, podejmowania trudnych decyzji czy zajęcia stanowiska w trudnej sprawie - puentuje Jan Ołdakowski.
Powstanie Warszawskie spowodowało, że młodzi ludzie bardzo gwałtownie i intensywnie przeżywali sprawy, które ich otaczały. W obliczu niepewności jutra ich relacje były bardzo emocjonalne. Dlatego w Powstaniu miało miejsce kilkaset uroczystości ślubnych. Doszło do sytuacji, w której ten stan nazwano nawet "epidemią ślubów". Zaczęto temu przeciwdziałać. Dowódca sił powstańczych, Antoni Chruściel ps. Monter, wydał w pewnym momencie rozkaz, żeby dowódcy rozmawiali ze swoimi podwładnymi o tym, żeby nie brali tak często ślubów, nie podejmowali decyzji tak pośpiesznie.
Jutro może nas nie być
- Jedną z takich ceremonii zaślubin, która wzięła się z intensywności powstańczych przeżyć, był ślub Alicji Treutler z Bolesławem Biegą. Para potwierdziła chęć pobrania się zaledwie dzień wcześniej - mówi dyrektor muzeum i przypomina, że ślub był zaaranżowany w pośpiechu.
- Panna młoda miała 20 lat, pan młody był o dwa lata starszy. Bogusław Biega ślubował miłość w pożyczonym mundurze z zabandażowaną ręką. Za obrączki posłużyły kółka od zasłonek przycięte pośpiesznie do rozmiarów palców pary młodej. Panna młoda miała wpięty we włosy kwiat, a w rękach bukiet mieczyków.
Po latach Bolesław Biega wspominał, że w związku z tą decyzją miał nawet konflikt z ojcem, który zdecydowanie odradzał synowi ożenek w takiej chwili. Jednak pan Bolesław przekonywał ojca, że to jest najlepszy moment, "na co czekać, skoro jutro może nas nie być".
Miłość przetrwała
Siłą przypadku ta ceremonia stała się również wyjątkowa, ponieważ była na niej obecna ekipa filmowa kroniki powstańczej. Realizatorzy nakręcili zdjęcia z uroczystości, które później znalazły się w filmie o Powstaniu. Na ślubie państwa Biegów był również jeden z najwybitniejszych fotografów Powstania Warszawskiego Eugeniusz Lokajski ps. Brok. Człowiek, który w sposób wyjątkowy portretował ludzi sierpnia 1944 roku. Siedem zdjęć Lokajskiego z tej uroczystości i dodatkowo tych kilkadziesiąt sekund zarejestrowanych dla kroniki powstańczej sprawiły, że ten ślub stał się najsławniejszym ślubem powstańczym.
- Ten ślub był odprawiany w ogromnym pośpiechu w atmosferze panującej wokół tymczasowości, a jednak ta para przeżyła ze sobą 75 lat. Miłość przetrwała - puentuje Jan Ołdakowski.
REKLAMA
Czytaj również:
- 79. rocznica Powstania Warszawskiego. Hitler chciał zniszczyć całe miasto [WIDEO]
- Jaką lekcję dziś daje nam Powstanie Warszawskie?
- Muzyczny Lunch "Moje serce w Warszawie". Piosenki o Powstaniu Warszawskim
Maciej Marcinek/PolskieRadio24.pl
REKLAMA