"Brakuje nam sprzętu, a czekamy właśnie na dzieci z Mariupola". Trudna sytuacja lwowskich szpitali
Coraz trudniejsza jest sytuacja lwowskich szpitali, w których leczone są dzieci ranne podczas rosyjskich bombardowań i ostrzałów rakietowych. - Mamy placówki, mamy dobrych specjalistów, ale brakuje nam sprzętu. A czekamy właśnie na dzieci z Mariupola - mówi w rozmowie z PAP dr Zoriana Iwaniuk, wicedyrektor jednego z tych szpitali.
2022-05-11, 12:14
We Lwowie funkcjonują trzy szpitale dziecięce, z których każdy ma inną specjalizację. Jednak od początku trwającej na Ukrainie wojny to do Szpitala św. Mikołaja trafiają dzieci najciężej ranne podczas ostrzałów i bombardowań we wschodniej i południowej części kraju.
Lwów centrum pomocy
- Mniej więcej dwa razy w tygodniu przyjeżdżają do Lwowa pociągi ewakuacyjne, najczęściej z Charkowa i Dniepra. Wtedy mamy zdecydowanie więcej pacjentów. Są to bardzo często ofiary min i bomb z amputowanymi kończynami, skomplikowanymi złamaniami i głębokimi ranami od odłamków – mówi Polskiej Agencji Prasowej dr Zoriana Iwaniuk, zastępca dyrektora lwowskiego szpitala dziecięcego św. Mikołaja.
Jak tłumaczy, ranne dzieci uzyskują pierwszą pomoc w szpitalach znajdujących się tuż przy froncie. Później są transportowane do Lwowa, gdzie przeprowadzane są zabiegi, operacje i wdrażane jest długotrwałe leczenie.
Wśród pacjentów lwowskiego szpitala jest rodzina z Kramatorska, która czekała na ewakuację podczas ostrzału tamtejszego dworca kolejowego. Na początku kwietnia na stację w Kramatorsku spadły bomby, które zabiły ponad 50 osób starających się wydostać na zachód.
REKLAMA
- To mama z dwójką dzieci. Nie ucierpiał jedynie chłopiec. Jego siostra straciła dwie nogi, a mama jedną. Teraz to ośmiolatek opiekuje się matką i siostrą. Jako jedyny ma nogi i chodzi – mówi dr Iwaniuk. Kobieta i jej córka czekają na wyjazd za granicę, gdzie możliwe będzie założenie protez.
"Brakuje nam sprzętu. A czekamy właśnie na dzieci z Mariupola"
Jak dodaje, nie wszystkie dzieci pozostają w szpitalach lwowskich. Część z nich jest wysyłana do placówek na Zachodzie. Szpital musi bowiem posiadać rezerwy dla tych, którzy stale przybywają i będą przybywać.
Dr Iwaniuk, pytana, czego najbardziej potrzebują teraz ukraińskie lecznice dziecięce, odpowiada bez wahania: "Sprzętu!"
- Mamy szpital, mamy dobrych specjalistów, mamy pacjentów. Jedyne, czego nam brakuje, to sprzęt i środki medyczne. Nasz szpital nie był przygotowany na tak wielkie liczby pacjentów z różnymi poważnymi schorzeniami. Bo przecież mamy nie tylko rannych pacjentów, ale też dużo dzieci z wadami rozwoju różnego rodzaju, które wymagają przeprowadzenia kardiochirurgicznych, neurochirurgicznych czy oftalmologicznych zabiegów - mówi Iwaniuk.
REKLAMA
Wśród najpilniejszych potrzeb swojego szpitala doktor wymieniła m.in. maszyny dla anestezji, w tym Maquet Flow, który pozwoli na przeprowadzenie zabiegów na najmłodszych dzieciach, oraz portatywny rentgen cyfrowy. - Brakuje nam też szczególnie oksygenatorów neonatalnych i pediatrycznych do zabiegów na otwartym sercu, setów i kateterów do dializy ostrej - wylicza lekarka.
Zwraca przy tym uwagę, że duża pomoc dla lwowskich szpitali płynie z Polski. - Pomagają nam szczególnie fundacje. Jesteśmy naprawdę wdzięczni za tę pomoc. Dzięki niej dzieci szybciej wracają do normalnego życia - mówiła.
Zobacz także:
Jak zauważa, największe wsparcie jej szpital otrzymał na początku wojny. Po dwóch miesiącach konfliktu pomoc z zagranicy jest jednak kilkakrotnie mniejsza. A potrzeby nie zmniejszyły się.
REKLAMA
- Z czasem ludzie przyzwyczajają się do wojny i uczą się żyć w jej cieniu. Ale to nie koniec. Nadal potrzebujemy pomocy. W najbliższym czasie spodziewamy się pacjentów z ciężkimi chorobami z Mariupola- zaznacza dr Iwaniuk.
Szpital w czasach wojny
Lekarka przyznaje, że nie wyobrażała sobie, jak trudne jest funkcjonowanie szpitala podczas wojny. Jak dodała, nie chodzi tu o alarmy bombowe czy problemy z zaopatrzeniem. - Musimy w jednej chwili nauczyć się robić rzeczy, których do tej pory nie robiliśmy. Każdy z nas staje się nie tylko lekarzem, ale też managerem, organizatorem, psychologiem, a nierzadko matką i ojcem, bo przyjeżdżają do nas też dzieci, które nie mają nikogo - mówi.
Zauważyła, że praca z ofiarami wojny jest wyjątkowa, a trauma wojenna dopada ze szczególną siłą dzieci. - Dużo zależy od tego, czy rodzice dzieci żyją. Bo kiedy na oczach dziecka zmarła matka to dziecko jest psychicznie złamane. Te dzieci nieustannie płaczą, wołają mamę. A mamy nie ma – relacjonuje Iwaniuk. - One tego nie rozumieją, nie pojmują. A lekarz wtedy musi do nich dotrzeć - dodaje.
Elementem wojennej codzienności szpitala św. Mikołaja i jego młodych pacjentów stały się także alarmy bombowe, które we Lwowie ogłaszane są niemal każdego dnia. Podczas alarmów szpital pracuje jednak dalej. Lekarze nie przerywają rozpoczętych zabiegów, a pacjenci intensywnej terapii transportowani są na korytarze.
REKLAMA
Jednak podczas alarmów większość chorych schodzi do schronu, który znajduje się pod całym szpitalem. - Tam jest czysto, ciepło, sucho. Wszystko jest dobrze organizowane. Wszyscy pacjenci schodzą na dół. Mamy tam łóżka i dużo zabawek. Dzieci się już przyzwyczaiły i mają okazję do zabawy. Nie jest tak źle – podsumowała lekarka.
Czytaj także:
- "Ukraina przeprowadza skuteczny atak". Trwa walka o Wyspę Węży
- Ogromne straty Rosjan. Zginęło ponad 26 tys. żołnierzy
as
***
REKLAMA