Jerzy Zalewski: Żołnierze Wyklęci byli rzeczywiście wyklęci – jak w pogańskim rytuale: „nie ma cię, nie ma cię, nie ma cię, nie przyjdziesz, nie wrócisz, nie istniejesz”, a jednak pamięć o nich się odradza
- W końcu my Polacy wybraliśmy z historii element, który jest nam niezbędny, jest przy tym bardzo groźny dla całej postkomuny, likwiduje ją intelektualnie i moralnie – przekonuje w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl Jerzy Zalewski reżyser m.in. filmu "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać".
2018-03-08, 12:52
Petar Petrović: Dziś Żołnierze Wyklęci mają swoje święto, dla większości Polaków są bohaterami, dla młodzieży - wzorami. Wiele się zmieniło w ciągu kilku ostatnich lat. Jak było wcześniej?
Powiązany Artykuł

Żołnierze Wyklęci – serwis specjalny
Jerzy Zalewski: Zaczynałem moją przygodę z Żołnierzami Wyklętymi w latach 90. – myślałem wtedy o zrealizowaniu poświęconego im dokumentu. Telewizja, która była wtedy jedynym producentem kina dokumentalnego, nie była zainteresowana tym tematem. Z dzisiejszej perspektywy widzę, że lata 90-te to był czas, kiedy wszyscy mieli zapomnieć o polskich bohaterach, naszej narodowej pamięci miał zostać zadany ostateczny, decydujący cios. Mieliśmy zaakceptować, że jesteśmy wszyscy z armii Berlinga i rewolucji październikowej, a pierwszym protestem był dopiero 1968 rok – czyli bunt marksistowskich intelektualistów.
A jak wyglądała Pana „przygoda” z Rojem, zakończona ostatecznym powstaniem filmu "Historia Roja, czyli w ziemi lepiej słychać"?
Prace dokumentacyjne, niezbędne dla powstania scenariusza, rozpocząłem gdzieś w 2003 roku. W 2007 roku powstał scenariusz, a ponieważ nastąpił w tych latach moment, w którym nie wszystkie moje pomysły były z miejsca odrzucane, w 2010 roku udało mi się rozpocząć zdjęcia do filmu.
REKLAMA
Ponieważ jednak wyżej wspomniany moment zakończył się przedwcześnie, kinowa premiera filmu odbyła się w roku 2016.
W tych latach temat Żołnierzy Wyklętych był kompletnie nieznany – społecznie, publicznie – jednak na tyle znany medialnym zawodowcom, że przez nich niechciany. Z powodu blokowania przez nich mojego filmu, wędrowałem z nim w wersji roboczej po całej Polsce i to było bardzo ciekawe doświadczenie.
Co mówili Panu widzowie?
Musimy pamiętać, że film nie był skończony, zmontowany, był za długi, nie miał podłożonego dźwięku, ludzie jednak przychodzili i go oglądali. Wydawało mi się, że oni odbierali tę produkcję jako coś związanego z „podziemną niezależną kulturą”. Nie przyjmowali do wiadomości, takie mam wrażenie, że to jest normalnie zrobiony film, tylko z powodów finansowych i politycznych niedokończony. Na wielu pokazach panowała atmosfera tajemniczości, oni go często bardzo mocno przeżywali – tak, jakby ktoś im z „podziemia” mówił jakąś „prawdę objawioną”. Pamiętam też, że wiele pokazów zostało odwołanych z powodu niechęci władz kolejnych miast. Dochodziło wtedy już do głębokich nieporozumień dotyczących tego obrazu, zarzucano mu, że obraża „pomnikowe” spojrzenie na Wyklętych – no bo przecież oni nie mogli palić, pić i byli bardzo grzecznymi i sympatycznymi ludźmi, co pewnie po części było prawdą, ale na pewno nie dotyczyło wszystkich. Pamiętam też milczenie środowisk postkomunistycznych, które w ogóle tego filmu nie chciały i cieszyły się w tym okresie z tego, że to „nasza” strona krytykuje ten obraz, jako niedoskonały w sensie moralnym.
Jak reagowała ona po premierze?
Premiera miała miejsce dopiero 29 lutego 2016 roku, czyli już za „dobrej zmiany”. Na pokazie premierowym obecny był pan prezydent Andrzej Duda i to zrodziło „dziką nienawiść” – przewaliła się fala hejtu, utwierdzająca mnie w przekonaniu, że żadnej obiektywnej krytyki w Polsce nie ma.
A jak Pan ocenia obecny stosunek do Żołnierzy Wyklętych?
Dużo się od tego czasu zmieniło. Przez kolejne lata chodzę na Marsze Niepodległości. Z wielkim wzruszeniem patrzę na ludzi, którzy tam przyznają się publicznie do Polski. Wcześniej uczono nas byśmy się wstydzili tego, że jesteśmy Polakami. Te marsze są bardzo istotne, bardzo ważne są również wszystkie przejawy upamiętniania Żołnierzy Wyklętych. W końcu wybraliśmy z historii element, który jest nam niezbędny i jest przy tym bardzo groźny dla całej postkomuny, likwiduje ją intelektualnie i moralnie.
REKLAMA
Widać, że szczególnie mocno przeżywa to młode pokolenie.
Teraz przebywam w Pułtusku. Ostatnio z okazji Dnia Wyklętych odbył się tutaj bieg Tropem Wilczym, były też gry uliczne. To było dla tej miejscowości wielkim wydarzeniem. Odbyła się wspaniała msza, przyjechały dzieci z małej wsi ze szkoły im. Rotmistrza Pileckiego, które śpiewały pieśni, te same, które my śpiewaliśmy kiedyś w niewielkim gronie. Wychowywanie młodych ludzi w patriotycznym duchu stało się faktem – kiedyś nie do pomyślenia było, że Żołnierze Wyklęci mogą stanowić wzorzec.
W Pułtusku odbył się wykład Leszka Żebrowskiego, który mówił m.in. o tym, czy nazywać ich żołnierzami Wyklętymi czy Niezłomnymi. Jego zdaniem Niezłomnymi to oni do końca nie byli, w aktach IPN-u są bowiem zeznania żołnierzy, którzy po torturach sypią kolegów, znajomych. Bycie Niezłomnym… to bycie na poziomie jeszcze wyższym. Pewnie, że byli wśród nich niezłomni – ale to nie był chyba jednak pokoleniowy klucz. Niezłomność to nie jest stan społeczny, to jest stan wybitny, jednostkowy. Wyklęci byli rzeczywiście wyklęci – jak w pogańskim rytuale: „nie ma cię, nie ma cię, nie ma cię, nie przyjdziesz, nie wrócisz, nie istniejesz”. Tej zbrodni dokonano – ale pamięć o nich się odradza, to jest niezwykłe, a dla mnie osobiście jest to niesłychanie wzruszające.
Nie zmienia to faktu, że wciąż są media, środowiska, politycy, którzy oskarżają ich o zbrodnie, faszyzowanie, współpracę z hitlerowcami.
Oskarżenia pod adresem Wyklętych nie zmieniają się przez lata – znam je wszystkie doskonale. „Baza”, „centrala” rzuciła hasło np. że „Bury” to bandyta i koniec, tego nikt nie będzie sprawdzał. Podstawi się parę sympatycznych starszych osób z białoruskich miejscowości, które tę „prawdę” potwierdzą. To samo z „Ogniem”. To są takie bardzo proste schematy, tu nie chodzi o dialog. Nie ma co czytać „Gazety Wyborczej” czy oglądać „TVN”, szkoda sobie nimi zawracać głowę – myślę, że to jest coś, co umiera, widoczny jest kres „lewicowej cywilizacji”. Prowadzenie dialogu z tymi środowiskami nie ma żadnego sensu.
Rozmawiał Petar Petrović
REKLAMA
REKLAMA